ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
- Gotowy, ekscelencjo - rzekł adiutant. Rastopczyn znów podszedł do drzwi balkonu.
- Ale czegóż oni chcą? - zapytał policmajstra.
- Wasza ekscelencjo, powiadają, że zebrali się, aby iść na Francuzów, wedle rozkazu pana
hrabiego, coś tam krzyczeli o zdradzie. Ale tłum jest wzburzony. Z trudem zdołałem odjechać.
Ośmielę się przedstawić... waszej ekscelencji...
- Zechce pan oddalić się, i bez pana wiem, co mam robić! - krzyknął gniewnie Rastopczyn.
Stał przy drzwiach balkonu i patrzył na tłum. "Oto co zrobili z Rosją! Oto co zrobili ze mną!" -
myślał czując w duszy wzbierający, niepowstrzymany gniew przeciw temu komuś, komu by
można przypisać winę za wszystko, co się stało. Jak to często bywa u popędliwych ludzi, gniew
już nim władał, ale on szukał jeszcze przedmiotu tego gniewu. "La voila la populace, la lie du
peuple - myślał patrząc na tłum - la plebe qu'ils ont soulevee par leur sottise. II lew f aut une
victime"194- przyszło mu do głowy, gdy patrzył na wysokiego chwata wymachującego ręką. A
dlatego mu to przyszło do głowy, że i jemu była potrzebna ta ofiara, jako przedmiot jego gniewu.
194 Oto czerń wyrzutki społeczeństwa, plebs, który podburzyli przez swą głupot?! Potrzebna mu ofiara.
268
- Powóz gotowy? - zapytał po raz drugi.
- Gotowy, wasza ekscelencjo. Co pan hrabia każe względem Wereszczagina? Czeka przed
gankiem - odpowiedział adiutant.
- A! - wykrzyknął Rastopczyn, jak gdyby zaskoczony jakimś wspomnieniem.
I szybko otworzywszy drzwi, pewnym krokiem wyszedł na balkon. Głosy nagle umilkły,
ludzie pozdejmowali czapki i kaszkiety, oczy wszystkich wzniosły się ku wchodzącemu na
balkon hrabiemu.
- Witajcie, chłopcy - rzekł hrabia szybko i głośno.
- Dzięki, żeście przyszli. Zaraz do was zejdę, ale przedtem trzeba się rozprawić ze złoczyńcą.
Musimy ukarać łotra, przez którego Moskwa zginęła. Poczekajcie na mnie!
I tak samo szybko wrócił do pokojów, mocno trzasnąwszy drzwiami.
Przez tłum przeleciał aprobujący szept ukontentowania. "To znaczy, że się rozprawi ze
wszystkimi łajdakami! A ty powiadasz, Francuz... on ci cały dystans rozstrzygnie" - mówili
ludzie, jak gdyby wzajemnie wyrzucali sobie małą wiarę.
Po kilku minutach z frontowych drzwi wyszedł spiesznie oficer, wydał jakiś rozkaz i dragoni
wyprężyli się. Tłum zaciekawiony
Oto czerń wyrzutki społeczeństwa, plebs, który podburzyli przez swą głupot?! Potrzebna mu
ofiara.204
ruszył od balkonu do ganku i rozejrzał się spiesznie dokoła, jak gdyby kogoś szukał.
- Gdzie on? - rzekł hrabia. I w tej samej chwili, gdy to powiedział, zobaczył między dwoma
dragonami wychodzącego zza węgła młodego mężczyznę z długą, cienką szyją, z głową do
połowy ogoloną, do polowy zarośniętą. Młodzieniec ubrany był w niegdyś elegancki, pokryty
granatowym suknem, wytarty lisi kożuszek i w brudne, zgrzebne aresztanckie szarawary,
wsunięte w nie oczyszczone i znoszone cienkie buty. Na szczupłych, słabych nogach zwisały
ciężkie kajdany, utrudniające niepewny chód młodzieńca.
- A! - powiedział Rastopczyn, spiesznie odwracając spojrzenie od młodzieńca w lisim
futerku i wskazując na najniższy stopień ganku. - Postawić go tutaj! - Młodzieniec, brzęcząc
kajdanami, ciężko stanął na wskazany stopień i przytrzymując palcem uciskający kołnierz
futerka obrócił dwa razy cienką szyją, westchnął i pokornym gestem złożył na brzuchu delikatne,
nie spracowane ręce.
Kilka chwil, podczas gdy młodzieniec stawał na stopniu, trwało milczenie. Tylko w tylnych
szeregach stłoczonych na jednym miejscu rozległo się chrząkanie, pojękiwania, poszturchiwanie
i tupot przestawianych nóg.
Rastopczyn, czekając, żeby młodzieniec stanął na wskazanym stopniu, pocierał twarz ręką.
- Chłopcy! - rzekł Rastopczyn głosem dźwięczącym metalicznie - ten człowiek - to
Wereszczagin, ten właśnie łajdak, przez którego Moskwa zginęła.
Młodzieniec w lisim futerku stał w kornej postawie, obie dłonie złożył na brzuchu, był nieco
zgarbiony. Młoda twarz, wychudła, z wyrazem beznadziejności, oszpecona ogolonymi włosami,
była spuszczona. Przy pierwszych słowach powoli podniósł głowę i popatrzył z dołu na
hrabiego, jakby pragnął coś mu powiedzieć albo choć spotkać jego spojrzenie. Ale Rastopczyn
nie patrzył na niego. Na długiej cienkiej szyi młodzieńca naprężyła się jak postronek i posi niała
żyła za uchem, a twarz mu nagle pokraśniała.
Wszystkie oczy były skierowane na niego. Popatrzył na tłum i jakby ów wyraz, który
wyczytał z twarzy ludzi, dodał mu otuchy, uśmiechnął się smutno i nieśmiało, znów spuścił
głowę i przestąpił z nogi na nogę.
Zdradził swego cesarza i ojczyznę, zaprzedał się Bonapartemu, on jeden ze wszystkich
Rosjan zhańbił imię Rosjanina i przez niego ginie Moskwa - mówił Rastopczyn głosem
269
równym, ostrym; lecz nagle spojrzał w dół na Were szczagina stojącego ciągle w tej samej
kornej postawie
|
WÄ
tki
|