Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
— Około dwudziestu chat.
— Wojownicy s± w wiosce? —¦ głos Stewarda brzmiał podnieceniem.
..... S±.
--- Ilu?
•— Nic wiemy.
•— Dziękuję. Meldujcie p wszystkich spostrzeżeniach. Żołnierz odjechał. Steward spojrzał wnikliwie Diksonowi w oczy.
— Otoczymy wie¶ — powiedział — i postawimy ultimatum,
— A po co? —• żachn±ł się Dikson. —¦ Pertraktacje s± zbędne. Zamkniemy wioskę pier¶cieniem i...
— Wiem, że jeste¶cie, sir, wrogiem Indian, ale ja muszę zdobyć wiadomo¶ci. To Szawanezi.
¦— Rozumiem ¦—¦ odparł Harry. — My¶licie, że co¶ tu wiedz± o waszej siostrze?
—• W±tpię. Na ten temat mógłby najwięcej powiedzieć Tecumseh, ale on przebywa w Malden —• mówił Dikson. —¦ Zniszczenie wioski nie wyklucza jednak zdobycia potrzebnych informacji. Nie musimy przecież likwidować wszystkich mieszkańców.
Cyniczny u¶miech rozszerzył twarz Diksona.
—- Je¶li Szawanezi nie pozwol± się okr±żyć? Co wówczas? — spytał Steward.
—¦ Zaatakujemy wprost albo przeprowadzimy grzecznie rozmowę. Sama sytuacja wskaże nam sposób postępowania.
78
— Słusznie.
Ujechali ze dwie mile i na lesistym wzniesieniu, w¶ród strzelistych sosen, zatrzymali się na odpoczynek. Nie rozbijali obozu. Ten i ów zeskoczył z siodła, aby rozprostować ko¶ci i pożywić się naprędce. Postanowili zaczekać na powrót zwiadowców. Czas płyn±ł. Wsłuchani w odgłosy kniei rozmawiali i dowcipkowali.
Wreszcie nadjechał zwiadowca, zeskoczył z konia przed Diksonem i Stewardem.
— Wie¶ leży w widłach dwóch strumieni. Dostęp do niej jest od zachodu — meldował.
•—¦ Wody wypełniły koryta. Teren od wschodu i północy bagnisty. Trudno będzie sforsować te rozlewiska — wyja¶nił żołnierz.
— Rozumiem — rzekł Dikson. ¦— A straże czuwaj± nad bezpieczeństwem wioski?
¦— Nie widzieli¶my nikogo. Raczej Szawanezi czuj± się tutaj pewnie.
— Gdzie Schmidt i Landing?
•— Zostali w pobliżu wsi — odrzekł zwiadowca. ¦— Obserwuj± teren,
— Well ¦—¦ rzucił z u¶miechem porucznik Dikson.
— Poprowadzisz oddział ¦— rozkazał żołnierzowi. —'Hej, chłopcy, ruszamy! —: zawołał do odpoczywaj±cych.
Dosiedli wierzchowców. Jechali ostrożnie, aby nie czynić hałasu. Mimo to szczękn±ł czasami metal, zaparskał koń, zaszele¶ciły gałęzie krzewów. Nagle pojawił się przed nimi żołnierz na koniu daj±c znaki, aby stanęli.
— Wioska przed nami — powiedział do dowódców. Steward i Dikson ogarnęli oczyma puszczę. Znajdowali się w
podmokłej niecce. Teren tutaj podnosił się łagodnym zboczem gęsto poro¶niętym krzewami, co utrudniało widoczno¶ć. Na lewo i prawo połyskiwały w¶ród bujnych wiklin rozlegle lustra wody.
— Bagna? —: spytał Steward.
•— Tak — powiedział zwiadowca, .
•— A wie¶ na tym wzniesieniu? Żołnierz skin±ł głow±.
— Nie możemy rozwin±ć wojska do szarży — powiedział Robert do .Diksona. — Nie zaskoczymy Szawanezów.
— Spróbujemy wjechać na zbocze —¦ odparł Harry. — Może tam będzie większa swoboda manewru.
Ruszyli ostrożnie naprzód. Dotarli do krawędzi pochyło¶ci i zatrzymali się zaskoczeni. Przed nimi z zielon± gałęzi±1 w ręku stal Indianin. Spoza drzew wygl±dały czujne oczy wojowników.
Czerwonoskóry podniósł rękę w ge¶cie przyjaĽni i odezwał się łaman± angielszczyzn±:
j— Dobry Strzelec wita białych braci i ofiarowuje im go¶cinę.
Biali uważnie patrzyli na spokojn± postać Indianina. Zza pni wychylały się lufy strzelb i groty strzał.
-— Jeste¶cie Szawanezami — odezwał się dyplomatycznie Dikson. —• Jakże więc możecie go¶cić żołnierzy Unii?
— Wojownicy Dobrego Strzelca nie wykopali' topora wojny, dlatego między nami jest pokój.
— Kłamiesz, czerwona skóro! — zawołał szorstko Harry, — Wszystkie szczepy i rody Szawanezów podporz±dkowały się Tecumsehowi.
— Ugh — odparł Indianin. — Dobry Strzelec nie przyj±ł Znaku Zwi±zku Oporu i został przez Skacz±c± Pumę wygnany 2 ziemi ojców.
— Puszcze nad Wabasłt i Miami River Szawanezi uważaj± za swój kraj —- odezwał się Steward. ¦—¦ Skoro Teeumseh skazał cię na wygnanie,.cóż tu robisz ze swymi wojownikami?
¦— Dobry Strzelec zamieszkał u Dakotów nad Missouri, ale na wie¶ć o zwycięstwie Długich Noży pod Tippecanoe wrócił w rodzinne strony.
' Zielona g.ał±Ľ — oznaczała pokój, była czym¶-podobnym do białej flagi.
— Je¶li jest tak, jak mówisz — zastanawiał się Dikson — to dlaczego wojownicy z broni± kryj± się za drzewami?
— Wojownicy s± wszędzie — odrzekł Szawanez z błyskiem dumy w oczach, — Biali s± otoczeni.
Oficerowie rozgl±dali się z niepewno¶ci±. Zobaczyli wokół przyczajone sylwetki Indian. Dikson nerwowo chwycił za rękoje¶ć szabli, inni poszli za jego przykładem.
— Niech, biali bracia się uspokoj± — mówił czerwonoskóry.
— Nie prowadzimy wojny
|
WÄ…tki
|