ďťż

- Kiepsko się czujemy, hę? - spytał z uśmiechem...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
- Znowu rzygałam. Rzygam i rzygam. - Wiem i coś ci na to przyniosłem. - Postawił na stoliku buteleczkę z pigułkami. Na naklejce widniało odręcznie wypisane zalecenie: „Na mdłości. Jedna pastylka co osiem godzin". Romy wszedł do łazienki i wrócił ze szklanką wody. Otworzył buteleczkę, wytrząsnął pigułkę i pomógł Molly usiąść. - Masz, połknij. Zmarszczyła brwi. - Co to jest? - Lekarstwo. - Skąd je masz? - Wszystko w porządku, przepisał je lekarz. - Jaki lekarz? - Próbuję być miły, chcę, żebyś poczuła się lepiej, a ty się odszczekujesz. Gówno mnie obchodzi, czy weźmiesz te prochy, czy nie. Odwróciła się, czując, jak ręka, którą przyciskał do jej boku, zwija się w pięść. I nagle, zupełnie niespodziewanie, rozluźnił ją i serdecznymi, pieszczotliwymi ruchami zaczął masować jej plecy. - Daj spokój, Molly, przecież wiesz, że mi na tobie zależy. Zawsze mi na tobie zależało. I dawniej, i teraz. Parsknęła gorzkim śmiechem. Zwłaszcza teraz, kiedy rzygam jak kot. - Tak, teraz też. Jesteś dla mnie kimś wyjątkowym, jesteś moją najlepszą dziewczyną. - Wsunął rękę pod jej koszulę i delikatnie przeciągnął po plecach. - Jesteś ostatnio taka rozdrażniona, że nie miałem ochoty być dla ciebie miły. Ale wiesz, że o ciebie dbam, mój ty lizaczku. -Chwycił ją wargami za ucho. - Mniam-mniam. - No to co jest w tej pigułce? - Już ci mówiłem, lekarstwo. Żebyś przestała haftować i zaczęła normalnie jeść. Dorastające dziewczynki muszą jeść. -Przesunął ustami po jej szyi, zaczął całować ją w ramię. - Jeśli nie zaczniesz jeść, niedługo będę musiał odwieźć cię do szpitala. Chcesz skończyć w szpitalu? Z bandą zdziwaczałych lekarzy? - Nie chcę widzieć żadnych lekarzy. Patrzyła na pigułkę i nagle ogarnęło ją swego rodzaju zadziwienie. Nie, nie z powodu pigułki - z powodu Romy'ego. Od miesięcy nie był dla niej tak słodki jak teraz, od miesięcy tak jej nie nadskakiwał. Owszem, kiedyś naprawdę była dla niego kimś wyjątkowym, kiedyś ze sobą sypiali, oglądali w łóżku MTV, jedli lody, pili piwo. Kiedyś, kiedy tylko on jej dotykał. Kiedy tylko jemu na to pozwalała. Ale od tamtej pory wszystko się między nimi zmieniło. Uśmiechał się do niej, i to nie tym swoim złośliwym uśmieszkiem, lecz uśmiechem, który widziała w jego oczach. Przełknęła tabletkę i popiła wodą. - Grzeczna dziewczynka. - Ułożył ją na poduszce i okrył kocem. - A teraz śpij. - Zostań ze mną, Romy. - Mam kupę roboty, złotko - wstał. - Interesy czekają. - Muszę ci coś powiedzieć. Chyba wiem, dlaczego ciągle wymiotuję... - Pogadamy o tym później, dobra? - Poklepał ją po głowie i wyszedł. Molly wpatrzyła się w sufit. Trzy tygodnie to za długo jak na grypę żołądkową - myślała. Położyła rękę na brzuchu i wydało się jej, że zdążył już lekko obrzmieć. Kiedy zawaliłam? Który z nich mnie przyłatwił? Zawsze była ostrożna, zawsze miała przy sobie prezerwatywy, które nauczyła się nakładać łagodnie delikatnymi ruchami podczas gry wstępnej. Nie była głupia, wiedziała, że dziewczyna może od tego zachorować. No i zachorowała, i w żaden sposób nie mogła sobie przypomnieć, w którym momencie popełniła błąd. Romy wszystko zwali na nią. Wstała i znowu zakręciło jej się w głowie. Wiedziała, że to z głodu. Ostatnio była ciągle głodna, nawet wtedy, gdy ją mdliło. Ubierając się, żuła fritosy. Sól jej smakowała. Mogłaby jeść fritosy całymi garściami, ale zostało tylko kilka. Rozerwała torebkę, wylizała okruszynki i spojrzała w lustro. Z ustami oblepionymi solą wyglądała tak ohydnie, że cisnęła papier do kosza i wyszła z pokoju. Dopiero kwadrans po pierwszej, na dole nic się jeszcze nie działo. Po drugiej stronie ulicy zobaczyła Sophie, która opierając się o futrynę drzwi, popijała pepsi. Sophie to sama dupa i cyce, dziewczyna bez odrobiny oleju we łbie. Postanowiła ją zignorować i przeszła obok, patrząc przed siebie. - Kogo ja widzę? Bezbiuście wyszło na spacerek? - Im większe cyce, tym mniejszą masz mózgownicę. - O rany, w takim razie twoja musi być wielka jak stodoła. Molly przyspieszyła, by nie słyszeć jej rżącego śmiechu. Zatrzymała się dopiero przed budką, dwie ulice dalej. Weszła do środka, zaszeleściła wystrzępionymi kartkami książki telefonicznej, wrzuciła do automatu ćwierćdolarówkę i wystukała numer. - Poradnictwo antyaborcyjne, słucham. - Muszę z kimś porozmawiać - powiedziała Molly. - Jestem w ciąży. Czarna limuzyna zaparkowała przy krawężniku. Romy wsiadł i zamknął drzwi. Kierowca nawet się nie obejrzał. Nigdy się nie oglądał, tak że Romy mógł się wpatrywać tylko w jego głowę, w jego wąską potylicę, zarośniętą jasnymi włosami. Takie włosy u faceta to rzadkość i Romy się zastanawiał, czy dziwki na to lecą. Ale dobrze wiedział, że polecą nawet na łysola, byle miał w portfelu szmal. Natomiast portfel Romy'ego chudł z dnia na dzień. Rozejrzał się, jak zawsze podziwiając wnętrze limuzyny, choć nie potrafił stłumić w sobie urazy, że facet za kierownicą stoi znacznie wyżej niż on. Nie musiał znać nazwiska, nie musiał wiedzieć, czym się człowiek zajmuje, on to po prostu wyczuwał, tak samo, jak czuł zapach skóry bijący z foteli. Romulus Bell był tylko marnym śmieciem, który wpadł do tego auta niesiony podmuchem wiatru, śmieciem, którego wkrótce stąd wyrzucą. Nie warto się na takiego oglądać. Patrząc na szyję kierowcy, pomyślał, jak łatwo mógłby pobić go jego własną bronią. Tak, gdyby tylko zechciał. Od razu poczuł się lepiej. - Chciał mi pan coś powiedzieć? - spytał kierowca. - Tak. Mam drugą. - Jest pan tego pewien? - Znam swoje dziewczyny na wylot, wiem, kiedy wpadają, zanim same to odkryją. Jak dotąd nie pomyliłem się ani razu. A może nie? - Faktycznie. Jak dotąd się pan nie pomylił. - No to co będzie z forsą? Miałem dostać szmal. - Jest pewien problem. - Jaki problem? Kierowca poprawił lusterko. - Annie Parini nie stawiła się na spotkanie. Romy zesztywniał. Zacisnął rękę na oparciu przedniego fotela. - Co? - Nie mogłem jej znaleźć. Miała czekać na Common, ale nie czekała. - Była tam, sam ją odprowadziłem. - Musiała sobie pójść, zanim przyjechałem. Głupia dziwka. Jak tu prowadzić interesy, jeśli zawsze mu się stawiają, zawsze muszą coś spieprzyć? Wszystkie kurwy to bezmóżdża
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.