ďťż

Miękkie, pełne wargi zacisnęły się w wąską linię, wymazując na dobre cień wspaniałego uśmiechu...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Najwyraźniej Brad miał jakieś kłopoty. - Na pewno nie chcesz spróbować? Odwrócił głowę, od niechcenia pociągnął łyk kawy i zajął się grą sprawnościową, którą kierownictwo restauracji przezornie umieściło na każdym stoliku. Na wypadek, gdyby rozmowa przestała się kleić, pomyślała Jamie, obserwując, jak Brad przesuwa po trójkątnej tabliczce kolorowe pionki. Gra polegała na tym, żeby przewrócić wszystkie z wyjątkiem jednego. - Wiesz, chyba to prawda, co mówią o czekoladzie. Podobno dzięki niej w mózgu uwolnione zostają endorfiny i przez to człowiek zaczyna się czuć jak młody bóg. Jak wtedy, kiedy ćwiczysz. Najwyraźniej endorfiny w naturalny sposób powodują poprawę kondycji. Endorfiny to w sumie śmieszne słowo, nie uważasz? - trajkotała jak najęta, choć Brad nie wykazywał najmniejszej ochoty, żeby odpowiedzieć. - Zawsze się zastanawiam, skąd się biorą takie słowa i kto je wymyśla. Brad dalej zajmował się grą; przeskoczył malutkim niebieskim pionkiem przez żółty, a potem cisnął nim o błyszczący drewniany blat pomiędzy dwa białe, które zostały wyeliminowane wcześniej. - Brad, co się stało? - Nic - mruknął niechętnie, choć najwyraźniej było wręcz przeciwnie. Jamie przełknęła następny kęs ciasta i rozejrzała się po zatłoczonej restauracji. - Jak myślisz, dlaczego nazwali tę grę Zwariowaną Beczką? 206 Brad wzruszył ramionami, a jego wzrok pobiegł w ślad za kręcącą się między stolikami atrakcyjną kelnerką, której kruczoczarne włosy pasowały do służbowej marynarki w krzykliwym, pomarańczowym kolorze. - Nie mam pojęcia, Jamie. To przecież restauracja należąca do jakiejś sieci - odparł. - Kogo obchodzi, jak sobie coś tam nazywają? Jamie przyjrzała się z uwagą drewnianej, lakierowanej podłodze, różnym meblom wykonanym z drewna i rozmaitym drewnianym ozdóbkom. - Może dlatego, że z tego samego rodzaju drewna robi się beczki - zauważyła, choć nawet w jej własnych uszach to wyjaśnienie zabrzmiało mało przekonująco. Zresztą, jak w tym kontekście wytłumaczyć słowo „zwariowana"? -A może chodzi o jakiś specjalny rodzaj beczułki? Brad zamrugał kilkakrotnie. - Co ty pieprzysz, Jamie? - Ja tylko... Zresztą nieważne. Brad skończył kolejną rundę; na trójkątnej tarczy w każdym narożniku został mu jeden pionek. - Trzy sztuki... Całkiem niezły wynik - odezwała się. - Bardzo marny - odpowiedział, zabierając się znów do gry. - Chyba musiałbyś być geniuszem, żeby udało ci się zostać z jednym pionkiem. - Przypuszczam, że nie jestem geniuszem. Jamie wepchnęła do ust ostatni kawałek ciasta, a potem widelczykiem starannie zebrała okruchy. Żadna ilość endorfin nie byłaby w stanie poprawić tak fatalnego nastroju, pomyślała. - Czy jesteś o coś na mnie zły? - nie wytrzymała wreszcie, bo miała już dość napiętej atmosfery. Wreszcie oderwał oczy od stołu, po raz pierwszy, odkąd usiedli. - A dlaczego miałbym być na ciebie zły? - Nie mam pojęcia, ale wydaje się, że nagle zrobiłeś się całkiem obcy. 207 - Obcy? - Przez ostatnie pół godziny okropnie wydymasz usta - oznajmiła, zdecydowana schwytać byka za rogi. - Wcale nie. - Nagłym ruchem przewrócił na stół kilka niebieskich pionków. - Ależ tak. Zobacz, co wyprawiasz z górną wargą -powiedziała w nadziei, że Brad w końcu się uśmiechnie. Ale się nie uśmiechnął. - Za dużo rzeczy sobie wyobrażasz, Jamie - odparł. - Nie sądzę. Odkąd powiedziałam, że nie chcę zatrzymać się na noc w Atlancie, niemal się do mnie nie odzywasz. Jesteś zły, że nie chcę zatrzymać się w Atlancie? Znów wbił wzrok w blat stołu. - To nie ma znaczenia. Po prostu myślałem, że to dobre miejsce na odpoczynek. Sama przecież mówiłaś, że nigdzie się nam nie spieszy. - Ale ja naprawdę nie znoszę Atlanty. - W porządku. - W porządku? - Rozumiem. - Naprawdę rozumiesz? - No cóż, prawdę mówiąc, nie bardzo - przyznał, machając rękoma ze złością. Kilka kolorowych pionków pofrunęło na podłogę. - Nie bardzo wiem, o co ci chodzi. Boisz się, że wpadniesz na swojego byłego, czy jak? - Nie o to chodzi. - Więc o co? Jamie przez chwilę obserwowała, jak jeden z żółtych pionków toczy się po podłodze, aż wreszcie zatrzymał się tuż obok ciężkiego, czarnego buciora, który należał do osobnika spożywającego posiłek przy sąsiednim stole. - Nie wiem - powiedziała w końcu. - Co z tobą, Jamie? A może jeszcze nie przebolałaś rozstania z tamtym chłopakiem? 208 - Co takiego?! Chyba żartujesz! Oczywiście, że już dawno o nim zapomniałam. - W takim razie nie rozumiem. - Po prostu, moje wspomnienia związane z Atlantą nie należą do najprzyjemniejszych. - W takim razie trzeba postarać się o nowe wspomnienia. - Posłuchaj, jeśli będziemy jechać jeszcze przez czterdzieści minut, dojedziemy do Adairsville. Tuż obok mieści się bajeczne miejsce o nazwie Barnsley Gardens, które podobno jest najbardziej romantycznym zakątkiem w całej Georgii. Wiesz, to coś w stylu Przeminęło z wiatrem. Są tam jakieś ruiny, w których podobno straszy, wodne ogrody i całe kilometry pól z kwiatami. I jeszcze pięciogwiazdkowy ośrodek, gdzie stoją parterowe domki stylizowane na dziewiętnasty wiek. Możemy się zatrzymać w którymś z nich
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.