ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
To mi nieraz ocaliło życie." Już nie pamiętam, jak się nazywał ten szybko-ręki. Dostałem od matki pasem, który został jeszcze po moim dziadku; dziadek był komendantem Straży Pożarnej Miasta Stołecznego Warszawy, a wszyscy wiemy, że pasy strażackie są najszersze i mają najwięcej miedzianych sprzączek. "Mikę" wyjął pistolet. - Wiecie, co to jest?
- Wiem.
- Co?
- Radziecki pistolet TT.
- A skąd to wiecie?
- Widziałem to na filmie z Pawłem Kadożnikowem. Paweł Kadożnikow był radzieckim wywiadowcą i musiał zabić niemieckiego szpiega. Wyciągnął pistolet i powiedział: "Mocą i prawem danym mi przez ojczyznę..." "Samodzielny" przerwał mi: - Macie narzeczoną?
- Mam.
- Jak się nazywa?
Powiedziałem. I tak bredziliśmy przez dwie godziny; on wychodził i zostawiał pistolet na stole; wracał i znów wychodził: to było śledztwo psychologiczne. W końcu podpisałem protokół, że mam narzeczoną Wandę, i że pistolet typu TT jest mi znany tylko z filmu; że byłem napastnikiem w klubie; i tak dalej, i tak dalej. Kiedy dzisiaj to piszę, samemu nie wydaje mi się to zbyt prawdopodobne. Ale wtedy, przy podpisywaniu protokółu, pomyślałem sobie: Poczekaj synu. Niech ja się przynajmniej dowiem, jak cię ochrzcili. Protokół musi być podpisany przez przesłuchiwanego i przez prowadzącego śledztwo. Nazywał się Tadeusz Barwiński. Aresztowano mnie w parę dni później za odmowę współpracy. Argumentacja oficera milicji - tym razem odbywało się to w Pałacu Mostowskich - była prosta: ponieważ pracuję w firmie powszechnie znanej ze złodziejstwa, muszę wiedzieć, co się tam dzieje; ponieważ odmawiając współpracy zapobiegam tym samym wykryciu faktów sabotażu gospodarczego, podlegam karze z artykułu i tak dalej, i tak dalej. Wtedy właśnie zdjąłem paseczek, krawacik i sznurowadełka; Polacy lubią eufemizmy. Nic nie mogę na to poradzić; nie pytano mnie o radę przy urządzaniu Państwa Polskiego. W więzieniu zawsze jest wesoło, jeśli się do tego podejdzie w sposób właściwy. Wszyscy są zawsze niewinni; wszystko to jest omyłką, która się niedługo wyjaśni. W więzieniu w Palermo spotkałem człowieka, który zabił narzeczoną i jej matkę; spodziewał się zwolnienia za parę dni. W więzieniu w Monachium siedziałem z facetem, który dokonał siedemnastu rabunków; spodziewał się zwolnienia za parę dni. W więzieniu w Jaffie zaprzyjaźniłem się z człowiekiem trudniącym się przemytnictwem narkotyków od czasu powstania państwa Izrael; spodziewał się zwolnienia za parę dni. W ogóle nie jest tak źle, jeśli zaufa się tylko szaleństwu. Mieszkając w Warszawie, byłem stałym gościem komisariatu przy ulicy Bednarskiej za opijstwo i bójki towarzyskie. Po jakimś czasie miałem już tam przyjaciół wśród milicjantów i sypiałem nie "na dechach", lecz w dyżurce, a rano odwozili mnie do domu. Był to najprzyjemniejszy komisariat w Warszawie; tam lądowali wszyscy wychodzący z "Kameralnej" i z "Krokodyla". W roku tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym piątym odbywał się Festiwal Młodzieży; przyjechał wtedy teatr Bim-Bom ze Zbyszkiem Cybulskim. Spotkałem Romka Polańskiego przed wejściem do teatru; Romek miał bilet, ale nie chciano go wpuścić, ponieważ naładowało się mnóstwo publiki bez biletów i sala była przepełniona. Polański tak długo upierał się, aby wejść i pokazywał przy tym swój bilet, aż wreszcie zabrali go dwaj policjanci z "jedynki". Byli to jednak policjanci nowi i nie znali mnie. Polańskiego prowadzili między sobą, a ja szedłem za nimi. Romka zamknięto, a ja poszedłem do mojego sierżanta, który mnie zwykle pozbawiał paseczka. - Puść go - powiedziałem. - To twój kumpel?
- Tak.
Polańskiego wypuścili; nabyliśmy litr wódki i razem z Romkiem, jego dziewczyną i tymi samymi policjantami, którzy go przed dziesięcioma minutami aresztowali, udaliśmy się w pobliskie gruzy celem konsumpcji. Potem nabyliśmy jeszcze dwie butelki; nie wiem dlaczego przyszła mi ochota, aby deklamować Apokalipsę. Milicjanci patrzyli na mnie, mówiąc od czasu do czasu: - Panie Mareczku - ostrożnie, ostrożnie... Miotały nimi sprzeczne uczucia: z jednej strony chcieli bawić się dalej; z drugiej - nie wiedzieli, czy Apokalipsa jest tekstem wrogim, czy też nie. Ta sytuacja, że człowieka zupełnie niewinnego wypuszczają za poręczeniem alkoholika - wydaje mi się świeża, dlatego o tym piszę. Jak powiedziałem: szaleństwo jest jedyną rzeczą, której można zaufać. We Włoszech zaaresztowano mnie za strzelaninę; chciałem w przystępie szaleństwa zabić jednego pana, który mi powiedział, że nie zabija się sześciu milionów ludzi bez powodu - rozmawialiśmy o Żydach. Na drugi dzień sędzia śledczy zapytał mnie: - Pan go chciał zabić?
- Tak - powiedziałem. - I chciałem zobaczyć włoskiego sędziego, który skaże mnie za to, że chciałem obronić pamięć sześciu milionów zamęczonych ludzi. Popatrzył na mnie przeciągle; oddał mi moje rzeczy; znów popatrzył na mnie i oddał mi broń. Lektura faktów z życia Napoleona może się przydać nawet w sprawach bagatelnych. Nie wiem, czy mój sędzia włoski był odpowiednikiem naszego Rzeckiego; wiem tylko, że zniszczył akta sprawy. W Pałacu Mostowskich nie siedziałem długo. Pomyślałem sobie: potrzymają cię do śledztwa, a potem dostaniesz swojego piątaka. To nieważne, że nikt nie będzie wiedział dlaczego: wymiar sprawiedliwości nie polega na pytaniu, kto jest winien, a kto nie; chodzi o to, aby mieć winnego. Nie czytałem jeszcze wtedy Koestlera, gdzie sędzia śledczy prowadzi długie, serdeczne rozmowy z gościem, którego chce zlikwidować. Nie czytałem jeszcze wtedy Orwella, gdzie Wielki Brat ma zeza widlastego; nie czytałem nawet Krywickiego. Książki warto pisać tylko wtedy, jeśli przekroczy się ostatnią granicę wstydu; pisanie jest rzeczą bardziej intymną od łóżka; przynajmniej dla mnie. Commies przekroczyli tę granicę: kiedy Jeżow likwidował Jagodę, powiedział zebranym członkom GPU, że znany jest mu fakt, iż Jagoda pracował dla Ochrany. Nikt nie zaprotestował; w czasie kiedy istniała Ochrana, Jagoda miał dwanaście lat
|
WÄ
tki
|