ďťż

Wszystkie telefony, faksy i linie informacyjne były nieprzerwanie kontrolowane, aby uprzedzić o ewentualnych próbach podsłuchu, a zewnętrzne okna zostały uszczelniane...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
W dwóch z trzech budynków znajdowały się biura, sale konferencyjne, centra komputerowe i pomieszczenia archiwalne, to więc, czego można się było spodziewać. Natomiast trzeci budynek był odmienny. I to bardzo. Wejścia do niego strzegli strażnicy uzbrojeni w pistolety maszynowe Heckler&Koch MP5, a wpuszczali tylko tych, którzy mogli się wylegitymować specjalnymi przepustkami, których nie miał żaden z amerykańskich pracowników Caraco. Przestrzeń wewnątrz można było dowolnie dzielić dzięki ruchomym przegrodom: obecnie aktywność koncentrowała się na obszarze, który znajdował się naprzeciw wejścia. Wzdłuż jednej ze ścian ciągnął się rząd stelaży z ekwipunkiem elektronicznym, druga pokryta była schematami montażowymi i zdjęciami dwusilnikowego samolotu turbośmigłowego. Pomiędzy nimi znajdowało się kilkanaście stanowisk, przy których uwijali się technicy składający mniejsze części w większe zespoły i testujący je przy użyciu oscylografów. Porozumiewali się półgłosem, a niemieckie słowa niknęły w dźwiękach muzyki country, która płynęła z głośnika ustawionego przy automacie z napojami. Rozbrzmiewała właśnie piosenka Clinta Blacka. Jeden z pracowników skończył podłączać przewody i zawołał: - Klaus? Numer Trzy gotów. Posiwiały na skroniach mężczyzna pod pięćdziesiątkę, starszy o co najmniej dwadzieścia lat od całej reszty, nadszedł z końca sali. - Mam nadzieję, że tym razem nie zapomniałeś o blokadach - spytał na pół kpiąco, na pół poważnie. - Tak, Klaus sprawdziłem je dwa razy, zanim cię zawołałem-powiedział z szacunkiem zapytany. Znali tylko swoje imiona i on aż do końca projektu miał pozostać Franzem. liczył sobie niewiele ponad dwadzieścia lat, miał gładko ostrzyżoną głowę, a w lewej brwi złoty kolczyk, co zupełnie nie podobało się przełożonemu. Tak czy owak liczyły się jego umiejętności, a miał za sobą jedną z najlepszych w Niemczech szkół kształcących elektroników. Caraco zatrudniło go zaraz, gdy ją skończył, proponując pracę za granicą i dobry zarobek. Bardzo dobry. Nie wahał się ani chwili, chociaż podejrzewał, że praca może być na bakier z prawem. Ostatecznie przybył do Stanów na podstawie wizy turystycznej, bez pozwolenia na pracę, warunki w Caraco były naprawdę spartańskie, kontrola bardzo ścisła, a pracodawca niedwuznacznie dał do zrozumienia, że nadmierna ciekawość będzie bardzo niemile widziana. I może spowodować nieprzyjemne reakcje. Franz specjalnie się tym nie przejął. Niemiecki cud gospodarczy od dekady należał do przeszłości, większość jego kolegów i znajomych była na zasiłku dla bezrobotnych, i często jedynym ich schronieniem były porzucone rudery. Jemu się poszczęściło. Dwumiesięczny zarobek pozwoli mu przez całkiem długi czas rozglądać się za nowym zajęciem. A jeśli Caraco zamierzało obchodzić jakieś amerykańskie zakazy, to już nie jego zmartwienie. Pomrukując do wtóru radiu, Franz sprawdził próbnikiem połączenia; wszystkie działały. Starszy mężczyzna pokiwał głową zadowolony i powiedział: - Dobrze, teraz zrobimy próbę nawigacyjną. Franz wyłączył układ z sieci, złapał za dwa uchwyty i w ślad za Klausem zaniósł go do długiego stołu w rogu sali. Razem umieścili urządzenie o wypukłym spodzie na płycie podobnie wklęśniętej. Wtyczki pasowały do kontaktów. Upewniwszy się na zawieszonym nad stołem schemacie, Franz nacisnął zielony kwadratowy guzik pośrodku płyty. Rozjarzyło się kilka światełek i ożył znajdujący się przed nim monitor. Błysnęła cyfra 1, zgasła, potem jedna po drugiej zamigotały kolejne aż do 7, a po krótkiej przerwie pojawiła się 8. Pod nią pokazało się kilka innych liczb: długość i szerokość geograficzna, wysokość nad poziomem morza. Zgadzały się z tymi, które widniały na ścianie nad stołem-obaj dawno już zdążyli nauczyć się ich na pamięć. Teoretycznie do otrzymania niezłego wskaźnika nawigacji satelitarnej GPS wystarczyły sygnały z trzech satelitów, ale całkowitą dokładność gwarantowało dopiero pięć. Liczba dostępnych satelitów zależała od położenia odbiorcy i orbit dwudziestu czterech działających transmiterów GPS. Tak czy owak, zawsze starczało ich dla przyzwoitego namiaru. Zapłonęło następne światełko. - Korekta GPS- oznajmił Franz. - Świetnie - ironicznie uśmiechnął się Klaus. - Gratulacje dla Straży Przybrzeżnej i wszystkich pozostałych służb, które świadczą nam tak znakomite usługi. Młodszy z Niemców także się uśmiechnął. Sygnały transmitowane przez satelity GPS były nieznacznie zniekształcane, aby żaden z cywilnych odbiorców nie mógł dysponować danymi tak ścisłymi jak siły zbrojne USA. GPS różnicowy, czyli RGPS, pozwalał korygować te niedokładności. Odbiorniki stacji bazowej porównywały swoją dobrze znaną lokalizację z informacjami GPS, a następnie przekazywały odpowiednie poprawki odbiornikom ruchomym. Straż Przybrzeżna USA oraz kilka prywatnych przedsiębiorstw pokryło Amerykę Północną siecią anten, które nieustannie dostarczały sygnałów korekcyjnych każdemu, kto posiadał odpowiednie wyposażenie. Standardowe urządzenia GPS ustalić mogły położenie z dokładnością do 100 metrów w poziomie i 150 w pionie. Kiedy korzystało się z pięciu satelitów i korekty, błąd nie przekraczał metra. Obaj spojrzeli na jeszcze jeden rząd światełek na tablicy pomiarowej. Wszystkie paliły się zielono. - Komputer działa, Klaus - poinformował Franz. - Widzę - pokiwał głową starszy mężczyzna i sprawdził kilka odczytów. - Procesory zsynchronizowane, prawidłowy dopływ danych. Sprawdzili jeszcze kilka funkcji, a potem zadowoleni wyłączyli urządzenie. Klaus przypatrywał się, jak Franz umieszcza je na stojaku obok innych fragmentów elektroniki, a potem wydał mu następne polecenie. Caraco nie płaciło im za leniuchowanie. 5 Ślady ? 1 czerwca, nieopodal Bergen, Norwegia (dzień D minus 20) - Światło Bornestangen kurs trzy-dwa-pięć Kapitan Paweł Tumariew mruknął tylko wpatrzony w ekran radaru, którego zasięg zredukowany był do minimum, aby pozwolić na maksymalną rozdzielczość, mimo to jednak widział trzy najbliższe statki, jeden przed nim, dwa nadpływające z boku, wszystkie w bezpiecznej odległości. Bergen było jednym z najruchliwszych portów w Skandynawii, stanowiąc ważny węzeł transportowy dla przemysłu naftowego, rybołówstwa i handlu morskiego. Norweskie stacje radarowe uważnie śledziły ruchy statku i tor wodny 13 nieustannie rozbrzmiewał poleceniami stacji kontrolnej Bergen. Statek Tumariewa był obserwowany od chwili, gdy minął latarnię Sjerkaget, gdyby jednak doszło do jakiejś kolizji, kontrola ruchu nie ponosiłaby za to żadnej odpowiedzialności
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.