ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Minął prawie tydzień ciągnął dalej zanim
zaryzykowaliśmy lądowanie; przez ten czas sporzą-
dziliśmy dość dokładną mapę powierzchni planety.
Półkula północna i znaczna część pasa granicznego są
dość górzyste, ale zauważyliśmy również wiele pła-
skich obszarów, które wyglądały nader zachęcająco.
Ostatecznie wybraliśmy obszerną, płytką kotlinę na
skraju dziennej półkuli.
Na Merkurym jest jakaś atmosfera, ale zbyt rzadka,
aby mogły mieć zastosowanie skrzydła czy spadochro-
ny. Musieliśmy więc lądować, hamując silnikami od-
rzutowymi, tak jak się ląduje na Księżycu. Choćby
się to przeżyło po raz nie wiem który, lądowanie ra-
kiety zawsze trochę wyprowadza z równowagi, zwłasz-
cza w nieznanym świecie, gdzie nie ma absolutnej pe-
wności, czy coś, co wygląda na skałę, jest nią istotnie.
Tym razem była to prawdziwa skała, a nie zdradliwe
osady pyłu, jak na Księżycu. Podwozie wytrzymało
uderzenie tak gładko, że w kabinie zaledwieśmy to
odczuli. Potem silniki wyłączyły się ' automatycznie
i oto byliśmy na miejscu pierwsi ludzie na Merku-
rym. I prawdopodobnie pierwsze żywe istoty, których
stopa dotknęła tej planety.
Wspomniałem już, że wylądowaliśmy na rubieżach
dziennej półkuli, a więc na horyzoncie wznosił się
wielki, oślepiający krąg Słońca. Przedziwne wrażenie:
Słońce nieomal przytwierdzone w jednym punkcie,
nigdy nie wschodzące ani nie zachodzące. Ponieważ
Merkury ma bardzo mimośrodową orbitę, Słońce prze-
suwa się na niebie po łuku o znacznej rozpiętości, cho-
ciaż nigdy nie opuszcza się poniżej horyzontu. Miałem
stale wrażenie, że jest późne popołudnie i noc za pa-
sem. Bo trudno było przywyknąć, że słowa noc"
i dzień" nic tutaj nie znaczyły.
Badanie nowego świata" to brzmi podniecająco
i rzeczywiście jest podniecające, jednocześnie zaś wy-
maga ciężkiej, a także niebezpiecznej pracy, zwłaszcza
na takiej planecie, jak Merkury. Pierwsze nasze zada-
nie polegało na sprawdzeniu, czy statek nie rozgrzał
się nadmiernie; w tym celu przywieźliśmy ze sobą parę
ochronnych daszków. Nazywaliśmy je nasze parasol-
ki". Wyglądały osobliwie, ale spełniały swoją rolę.
Mieliśmy nawet przenośne typy daszków, podobne do
wiotkich namiotów, żeby zabezpieczyć się przy każ-
dym dłuższym przebywaniu na otwartej przestrzeni.
Namiociki te, zrobione z białego nylonu, odbijały wię-
kszość promieni słonecznych, przepuszczając ich je-
dnak dość, aby zapewnić nam potrzebne ciepło i świa-
tło.
Kilka tygodni zeszło nam na zwiedzaniu dziennej
półkuli robiliśmy wycieczki w promieniu do dwu-
dziestu mil od statku. Odległość na pozór niewielka,
ale w istocie całkiem poważna, gdy dźwiga się na
grzbiecie skafander wraz z ekwipunkiem. Zbieraliśmy
setki okazów mineralogicznych i sporządzaliśmy ty-
siące odczytów przyrządów pomiarowych, wysyłając
na Ziemię możliwie wszystkie rezultaty badań przez
radio kierunkowe. Nie udało nam się jednak wniknąć
tak daleko w półkulę dzienną, aby dotrzeć do jezior,
które zauważyliśmy poprzednio. Najbliższe leżało w od-
ległości ponad ośmiuset mil, a przecież nie mogliśmy
trwonić paliwa rakietowego na uwijanie się w kółko
po planecie. Poza tym zagłębianie się w ten gorejący
piec z naszym obecnym, nie wypróbowanym ekwi-
punkiem stanowiłoby zbyt wielkie ryzyko.
Komandor umilkł wpatrując się z zadumą w prze-
strzeń, tak jakby poza małą kabiną, która nas .więziła,
sięgał wzrokiem aż do spalonych, pustynnych obszarów
tamtego odległego świata.
Tak podjął wreszcie. Merkury to naprawdę
niełatwy problem. Z zimnem umiemy sobie poradzić
względnie łatwo, ale żar to inna sprawa. Może nie po-
winiencm tego mówić, bo właśnie zimno mnie poło-
żyło, a nie gorąco...
Życie było jedyną rzeczą, której w ogóle nie spo-
dziewaliśmy sią zastać na Merkurym, chociaż doświad-
czenia na Księżycu powinny były dać nam dobrą lek-
cję. I tam przecież nikt nie liczył, że natrafi na prze-
jawy życia. Ale gdyby ktoś mnie zapytał: Gdzie
'spodziewałbyś się znaleźć życie zakładając, że życie
istnieje na Merkurym?" odpowiedziałbym: Jak
to gdzie? Oczywiście w pasie pogranicznym". I tu zno-
wu popełniłbym omyłkę.
Chociaż nikt się specjalnie do tego nie palił, posta-
nowiliśmy przynajmniej raz obejrzeć krainę nocy.
Trzeba było przesunąć statek około stu mil, aby wyjść
ze strefy przejściowej. Wylądowaliśmy na płaskim
szczycie niskiego pagórka, o parę mil od dość cieka-
wie wyglądającego łańcucha górskiego. Upłynęła cała
doba, pełna przykrego napięcia, zanim nabraliśmy pe-
wności, że nic nam tutaj nie grozi
|
WÄ
tki
|