ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
- Nie wyobrażam sobie, by byli w stanie poko-
nać Prusów.
* Oczywiście - odparł ze złością Kądziela. - Zda-
ję sobie sprawę, że pospolite ruszenie to nie regularne
wojsko. Oczywiście wolałbym mieć tutaj batalion pie-
choty, lecz jak sam pan widzi, jesteśmy tylko my. Jeśli
nawet otrzymamy posiłki, to nie prędzej niż za kilka
godzin. Te kilka godzin zadecyduje o wszystkim.
* Myśli pan, że Rzeplici wkroczą na teren Zakonu?
* Jestem o tym absolutnie przekonany. Stąd do gra-
nicy jest zaledwie dwadzieścia staj, dlatego właśnie nie
możemy zwlekać.
Schmidt zerknął posępnie na widoczne w oddali za-
budowania majątku.
- Przyślę zaraz samochód - obrócił się na pięcie
i ruszył w stronę posterunku.
Komturialni spoglądali za nim z chmurnymi mina-
mi.
* Ten policjant ma rację, kapitanie - odezwał się
Gerdtell. - Pospolite ruszenie to kupa gówna. Nic
z nimi nie zdziałamy.
* Przestań mi tu pieprzyć! - warknął Kądziela. -
Nie mam ochoty na wysłuchiwanie takich bzdur! Ci lu-
dzie są mi potrzebni!
* Ale do czego? Uciekną na odgłos pierwszych
strzałów.
* Wystarczy, że zajmą uwagę Prusów. To wszystko,
czego od nich wymagam.
* Co pan zamierza? - spytał sierżant Gerdtell.
* Podejdźcie tutaj. - Kapitan rozejrzał się na boki,
jakby obawiał się, że ktoś usłyszy jego słowa. - Zrobi-
my tak...
Rozdział 16
Kónigsberg - siedziba Wielkiego Mistrza
22 maja 1957 roku
Powiedz mi, do cholery, jak to się
stało, że banda pruskich zbirów
zdołała opanować ośrodek?!
Powiedz mi, jak to się stało?! -
Mistrz, stojąc pośrodku swoje-
go gabinetu, spoglądał na Wiktora
von Ostena wzrokiem, w którym czaiła
się furia. - Tyś ręczył za tego człowieka! Twierdziłeś, że
to doskonały oficer! Dlaczego nic nie mówisz?!
Dowódca służb komturialnych zacisnął usta i pa-
trząc gdzieś w bok, powiedział oschle:
- Kapitan Kądziela popełnił niewybaczalny błąd,
wysyłając na poszukiwania zbiega całą załogę. Nic nie
usprawiedliwia jego decyzji o pozbawieniu montowni
skutecznej ochrony. Z drugiej jednak strony jest pewna
rzecz, o której powinieneś wiedzieć. Istnieje duże praw-
dopodobieństwo, że ktoś pomógł Anglikowi w uciecz-
ce. I był to najprawdopodobniej profesor Zlog...
* Co takiego? - Nowotny dotąd milczał, nie chcąc,
by i na niego spadła część winy i zarazem wściekłości
Mistrza. Jednak teraz nie wytrzymał. - Czy zdajesz so-
bie sprawę z tego, co mówisz?! Znam Zloga od lat! To
niemożliwe! Ten człowiek jest absolutnie oddany naszej
sprawie!
* A jednak - von Osten podniósł się z fotela i za-
łożywszy ręce na plecach, począł krążyć po pokoju. -
Wiecie przecież, że ci dwaj przyjaźnili się. Zlog podzi-
wiał Anglika i uważał go za największego uczonego
naszych czasów. Sam mi o tym powiedział. Kapitan Ką-
dziela twierdzi, że to właśnie Zlog odwołał strażników
w chwili, gdy Hopkins był w ogrodzie. Wystąpił po-
dobno jakiś problem z zabezpieczeniem zewnętrznym,
chwilę później zaś okazało się, że wszystko jest w jak
najlepszym porządku.
* Jednego nie rozumiem - nie ustępował Nowot-
ny. - Jeśli nawet przyjmiemy, że to Zlog pomógł uciec
Anglikowi, choć nadal uważam, że to naciągana teoria,
to jaki związek ma to z Prusami? Przecież to zupełnie
bez sensu!
* Ta banda to najpewniej niedobitki Legionu Pru-
skiego - wyjaśnił von Osten. Powoli odzyskiwał swoją
zwykłą pewność siebie, jeszcze chwilę temu gotów był
się założyć, że wie, jak czuje się tarcza strzelnicza. W tej
chwili jednak wątpliwości kazały jego towarzyszom
zapomnieć o pretensjach. - Wymknęli się z obławy
w Kiejsztanach i zniknęli gdzieś w puszczy. Sądziliśmy,
że zdołali przejść przez granicę. Okazało się jednak, że
przebywają wciąż na ziemiach Zakonu...
* Myślicie, że ta ucieczka była zaplanowana? - No-
wotny głośno powiedział to, o czym myśleli wszyscy.
* To, niestety, bardzo prawdopodobne. - Szef służb
komturialnych skinął poważnie głową. - Choć, z dru-
giej strony, gdyby Rzeplici wiedzieli o montowni, zaata-
kowaliby dużo wcześniej...
* Niekoniecznie. - Ton głosu Konrada von Elstera
zapowiadał, że niejedna głowa poleci, zanim ta sprawa
dobiegnie końca. - Zlog mógł być informatorem Rze-
plitów, którzy wysłali swoich pruskich sługusów na
przeszpiegi. Po co ta banda przemierzyła pół Zakonu?
Jak znaleźli się pobliżu o właściwej porze? Naprawdę
wierzycie w to, że Hopkins spotkał się z nimi przypad-
kowo? Nie, moi drodzy, oni to wszystko zaplanowali!
* To niemożliwe - zaoponował łagodnie von Os-
ten. - Jestem przekonany, że Rzeplici nie mają z tym nic
wspólnego. Dlaczego mieliby zwlekać tak długo? Poza
tym nie powierzyliby przecież przejęcia bomb garstce
słabo uzbrojonych zbirów.
* Jestem przekonany, jestem przekonany! Tak jak
byłeś przekonany o tym, że ośrodek jest doskonale za-
bezpieczony? - Mistrz zatrzymał się gwałtownie. Bla-
dą twarz pokryły drobne kropelki potu, a lewa powieka
drgała, jak zawsze gdy był w stanie najwyższego wzbu-
rzenia. - Nie wpadło ci do głowy, że Prusowie mogli po
prostu wykorzystać sytuację?! Twój skretyniały pod-
władny dał im doskonałą okazję do przejęcia montow-
ni! Na ich miejscu zrobiłbym to samo!
Podszedł szybkim krokiem do wielkiej mapy Zako-
nu zajmującej całą ścianę, odszukał Novy Sad i położył
palec na niewielkiej plamce.
* Ile czasu zajmie twoim ludziom dotarcie w ten re-
jon? - spytał, nie patrząc nawet na von Ostena.
* Najszybciej mogą być tam za godzinę.
Mistrz zmarszczył brwi, szepcząc coś bezgłośnie.
Przesunął palcem po mapie i zatrzymał go na pobli-
skim Allensteinie.
* A ile czasu zajmie to brygadzie von Redowa?
* Brygada von Redowa? Dlaczego o to pytasz?
* Gdzie ona jest?
* Pierwszy regiment zajął pozycje obronne wokół
miasta, zaś dziewiąty... - Szef służb komturialnych za-
milkł na chwilę, gdy zrozumiał zamysł Mistrza. - Dzie-
wiąty przemieszcza się w kierunku Hohensteinu.V!
* Ile czasu zajmie mu dotarcie do Novego Sadu? -
spytał gorączkowo von Elster.
* Dziewiąty regiment otrzymał zadanie blokowania
autostrady...
* Ile czasu?!
* Od montowni dzieli go trzydzieści staj - odparł
niechętnie von Osten. - Może być tam za jakieś dwie,
trzy godziny...
* Mają godzinę. - Von Elster wrócił za biurko i sięg-
nął po słuchawkę telefonu.
* Konrad, to gra nerwów. - Novotny uspokajająco
położył mu dłoń na ramieniu. - Kto pierwszy zrobi fał-
szywy krok, ten przegra. Rzeplici zaraz dowiedzą się,
że wielka jednostka maszeruje w stronę montowni
|
WÄ
tki
|