ďťż

Idący za nią z trudnością mogli podążyć i przedrzeć się przez gąszcze, wśród których ona dróżyny przez zwierza dzikiego wydeptane znała jak swe własne...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
W wielu miejscach puszcza, jak zasiekami, zawalona była połamanymi wichrem i starością drzewami, które całe wały nieprzebyte stanowiły, porosłe gęstymi chwasty i puszczającymi się na próchnie krzewami. Przebywać było trzeba moczary, gniłe strumienie leśne, niziny wodą zzieleniałą zalane. Spod stóp wyskakiwały spłoszone dzikie stworzenia, z trawy nagle do góry podnosiły głowy węże ogromne. Żaden z nich jednak nie rzucił się na Jaruhę, która do nich jakimiś dziwnymi przemawiała słowami. Około południa stara na kłodzie siadła spocząć, dobywszy z torby kawałek chleba spożyła go, dała nogom się wyprostować i szła znowu. Las podnosił się nieco ku górze i składał z nadzwyczajnej wielkości dębów, lip i grabów, podszytych leszczyną, która także do niezwykłej wysokości się wznosiła. Uszedłszy nim kawał drogi ujrzeli jakby wał stary, zieloną okryty trawą, porosły również drzewy, które wiek jego znaczyły. Wśród niego było jedno wnijście na stare hradyszcze. Jaruha wsunęła się nim rozglądając dokoła, a idący za nią w ślad zatrzymali podglądając. W rogu, gdzie się dwie ściany wałów schodziły z sobą, był szałas, a w nim na suchym z liści posłaniu ujrzeli Piastuna, który z łyka wiązał proste obuwie, jakiego naówczas najubożsi używali... Jaruha weszła, a Piastun poruszył się jakby przelękły, gdy ją zobaczył. Stanęła naprzeciw niego spierając się na kiju. - Tom was przecie znalazła - rzekła - a pora! Tam się ludzie rozbijają czekając, a mały Ziemko płacze, bo go jakby w niewoli trzymają! Zlitujcie się nad dzieckiem waszym a wracajcie. Piastun, nie odpowiadając, ręką jej wskazał, ażeby zamilkła, gdy tuż i posłani Bolko z Sobiesławem weszli na hradyszcze, kłaniając się kneziowi... Ujrzawszy ich, ręce załamał stary. Jesteśmy po was posłani - rzekli - wszystek zbór czeka na was, ludzie proszą, wracajcie, gdy taka bogów wola. My bez was stąd nie pójdziemy. Zbliżywszy się tedy prosić go zaczęli usilnie, aby woli gromady zadośćuczynił. Nie rzekł już nic, tylko: - Pójdę z wami. Jaruha siedząca na ziemi śmiała się z radości. - A tom ja was, miłościwy panie, zdradziła - rzekła. - Niechaj ludzie znają, że baba coś może. Chodziliby miesiąc i nie znaleźli was, gdyby nie ja. Gdy Bolko, Sobiesław i Piastun szli razem nazad, bo się już im ani opierał, ani sprzeciwiał, starucha siadła na hradyszczu, porozwiązywała nogi i sama jedna została tu spoczywać. Nie lękała się tak samo zwierza dzikiego, jak wężów i wszelkiego stworzenia. Wygodnie umieściwszy się zaraz w opuszczonym szałasie, przygotowywała do noclegu. Piastun sam poprowadził swoich towarzyszów ku zagrodzie przez łąkę, na której stado z pastuszkiem znalazłszy, konie z niego dla pośpiechu wzięli. Lecz dla gąszczy w lesie pośpieszyć nie mogąc, ku nocy dopiero w zagrodzie Piastuna stanęli, skąd Sobek sam przodem na grodzisko ruszył oznajmując, iż knezia znaleźli i jutro go przywiodą. Milcząc przesiedział cały wieczór gospodarz na ławie. O dniu Bolko, wstawszy wcześnie, już był na straży. Piastun też, nie przeciwiąc się, na konia siadł i jechali. Na pół drogi do grodu starszyzna była wyszła na spotkanie. - Miłościwy panie - zawołał, ręce ku niemu wyciągając, Krak - przecz nas opuściłeś? Wszak ci to wolą było bogów, abyś nam panował i rozkazywał. Na was jednego zgodziły się gromady. - Nie czułem się na siłach i nie czuję - mówił Piastun - trwoga mnie ogarnia. Ulitujcie się nade mną. Wiem w ubóstwie, co czynię i jak idę; gdy mi moc dacie, azali ja sam znam, na co ją obrócę? Wołanie wielkie go zagłuszyło: - Piastun! Piastun! Wtem tłum się rozstąpił i dwaj owi goście nieznani, których przyjmował w zagrodzie, stanęli przed nim. Zbliżali się z uśmiechem i pokłonem. - Przychodzimy jeszcze raz, aby mężowi sprawiedliwemu w imię Boga jedynego przynieść błogosławieństwo. Krzyki znowu i im mówić nie dały, wesele stało się w tłumach. Myszkowie, którzy znać przygotowany mieli kołpak kneziowski z piórem, przecisnąwszy się przez ciżbę przynieśli go Piastunowi - młodszy z gości, uczyniwszy nad nim znak, na siwe włosy starca go nałożył. I znowu wrzawa powstała, radość, głosy, wołania. Starzec stał zamyślony, niemal smutny. A gdy się doń cisnęli wszyscy - rzekł: - Widzieliście sami, że władzy nie pragnąłem anim się jej dobijał. Kazaliście mi ją wziąć, biorę, dzierżyć będę tak, aby ład krzewiła, aby sprawiedliwość niosła, a jeśli surowym być zmusicie mnie, będę nim; pomnijcie, żeście mnie zmusili do tego. - Rozkazuj i rządź! - zaczęto wołać ze wszech stron - niech będzie -jako rzekniesz - niech będzie. Jeszcze raz okrzyknięto kneziem Piastuna, Ścibor mu rzekł kłaniając się do kolan: - Czuwaj nad nami, jakeś nad pszczołami swymi miał pieczę. Gwar wielki wrzał dokoła. Ujrzano, że obrany miecza nie miał, Ścibor wnet swój odpasał i na znak władzy własnymi rękami go Piastunowi na biodrach zawiesił. Drugi laskę białą dał w dłonie. Proszono znowu gości obcych, aby miecz i laskę błogosławili, i uczynili, jak żądano, oczy podnosząc ku niebu, składając ręce i szepcząc coś po cichu. Tłum miał ich za jakichś wróżbitów z daleka. Piastun wciąż jeszcze, jakby przelękły tym, co się stało, nie wierząc uszom własnym i oczom, długo w niepewności milczał. Szepnął wreszcie do otaczających: - Wola bogów i wasza niech się stanie. Jakoście mnie wybrali, tak pomoc mi winniście. Jak do ojca cisnęli się doń wszyscy wyrzucając mu, iż zbiegł od nich i opierał się woli losu. Po raz pierwszy w jednym kole Leszkowie i Myszki, ocierając się o siebie, w zgodzie, razem okrzykiwali nowego pana. Tymczasem oswobodzony syn Piastunów przybiegł, ojcu do nóg przypadając i ręce jego całując, i uczuwszy się oswobodzonym chwycił konia, aby do matki z wieścią dobrą pośpieszyć. Stara Rzepica właśnie po wyjeździe męża u dzieży stanęła, gdy Ziemek wpadł do zagrody wesoły zwiastując jej, że ojcu kneziowską czapkę na głowę włożono, że mu przypasano miecz i dano laskę białą i że mu się wszyscy do nóg kłaniali. Rozpłakała się niewiasta ręce łamiąc a czując, że się ich swobodne, ciche życie kończyło, a pełna trosk i niewoli służba ciągła rozpoczynała. Łzy jej z oczu pociekły, dziecię przytuliła do siebie, nie mówiła nic, a poznać łacno było, że nie pociechę, ale smutek i troskę widziała przed sobą. Otarłszy łzy fartuchem, pocałowała Ziemka w czoło i na powrót do dzieży swej szła, boć w domu chleba teraz więcej niż kiedy było potrzeba
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.