ďťż

Niwiński wstrzymał oddech za kotarą...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
- Gdzie podział się ten Polak, panno Trudo? - powtórzył pytanie lekarz. - Powiedział, że przyjdzie jutro. - Oszalał? - Nie chciał przeszkadzać panu doktorowi... - Zwariowane telefony - mruknął Wimmer. - Musi pani sprawdzić, może to nasz aparat zepsuty. Prawie nic nie słyszałem... - Tak jest, panie doktorze. Czy... zamykamy? - Oczywiście. Idzie pani do kina, Freulein Truda? - Tak. Dają wspaniałą komedię z Hansem Moserem. Jeszcze chwilę trwała krzątanina i wreszcie Niwiński usłyszał trzaśnięcie drzwi i przekręcanie klucza w zamku. Odetchnął. Nareszcie był sam. Wczesnym rankiem, w oknie na pierwszym piętrze budyneczku, w którym mieściła się przychodnia rentgenologiczna, powoli rozsunęła się ciemna zasłona kotary. Za szybą pojawiła się sylwetka Niwińskiego, który z uwagą obserwował teren rozciągający się za wysokim murem z cegły. Tuż za murem wznosił się jednopiętrowy czerwony budynek dawnych koszar, w pobliżu stały jakieś dwa mniejsze domki. Za nimi rozciągała się obszerna przestrzeń najeżona wkopanymi w ziemię betonowymi słupami. Słupy, oblepione od góry do dołu porcelanowymi izolatorami, ciągnęły się równymi rzędami w różnych kierunkach. Wszystko to wyglądało jak wielka mielizna, z której dopiero co ustąpiło morze, a całe rafy muszli poprzyklejały się do kamiennych beli. Niwiński nastawił aparat fotograficzny i przyłożył go do oka. Zaczął robić zdjęcia. Jedno, drugie, trzecie... W obiektywie widać było, że pierwsze rzędy słupów są już ze sobą połączone siatką drutów kolczastych. Na dalszym planie - trzy jednopiętrowe baraki, nie mające jeszcze okien ani drzwi. Następne ujęcie to zwałowisko papy. Obok niej - zwoje kolczastego drutu... Zaabsorbowany robieniem zdjęć Niwiński nie zauważył, że tuż za murem, czego obiektyw jego aparatu w tej chwili nie obejmował, dwóch esesmanów przekazywało sobie wartę. Obaj ubrani byli w obszerne szuby, spod furażerek wystawały nauszniki, a stopy wartowników tkwiły w wojłokowych, ciężkich, nienaturalnie wielkich buciskach. - Wszystko w porządku, Gerd? - spytał esesman przejmujący służbę. - Nie wszystko, bo mróz - zaśmiał się pierwszy wartownik. - Nie można było tego robić latem? - Wiesz dobrze, że nie. Na czerwiec wszystko musi być gotowe. - To już w czerwcu pierwsi goście? Drugi wartownik nie odpowiedział, wszedł bowiem do budki wartowniczej, gdzie zajął się wykładaniem baniastego hełmu ciepłym szalikiem. Dopiero później wcisnął go sobie na głowę. Po chwili w budce pojawił się wartownik przekazujący służbę. Zdjął z szyi lornetkę i wręczył ją koledze, który rękawicą zaczął przecierać szkła. - Zamarzły - stwierdził i chuchnął w soczewki. - Jest ona jeszcze? - spytał. - Jest - odpowiedział pierwszy wartownik. - Wiesz, kto to jest? Służąca lekarza. Drugi wartownik przyłożył lornetkę do oczu i skierował ją na wysokość okien drugiego piętra budyneczku naprzeciw ulicy. - Za wcześnie. Nie masz co patrzeć. Wstaje dopiero o ósmej. Wtedy idzie po mleko. - Sama ma niezgorszą mleczarnię - zażartował drugi wartownik. Roześmieli się z udanego dowcipu. Nagle patrzący przez lornetkę przestał rechotać. - Co to jest? - spytał zaintrygowany. - Spójrz no tylko. Zwrócił lornetkę koledze, który natychmiast przyłożył ją do oczu. W oknie pierwszego piętra, na tle ciemnej kotary, widać było jakiegoś mężczyznę z aparatem fotograficznym przy twarzy, zwróconego w ich kierunku. Drugi wartownik wybiegł przed bramę i zadarł głowę do góry. Mężczyzna w oknie ani na moment nie przestawał fotografować. Wartownik, wymachując do niego rękami, wrzasnął: - Mensch, Mensch, was machst du dort? Mężczyzna z aparatem dopiero teraz spostrzegł, że jest obserwowany. Drgnął, a po chwili esesmani zauważyli już tylko falującą kotarę. W tym samym momencie wartownik schodzący ze służby strzelił, celując w okno na piętrze. Pierwszy strzał roztrzaskał szybę, drugi trafił w ramę okna. Szkło posypało się na chodnik. Drugi esesman już zdążył przebiec przez ulicę i waląc kolbą, zaczął dobijać się do zamkniętej jeszcze bramy
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.