ďťż

Nie musiała: była w dobrej formie, o czym świadczyło tempo, w jakim wyrównała oddech...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Przypięła manierkę, sprawdziła sakwę z listami i szybkim marszem ruszyła w dół zbocza. Noc była zbyt ciemna, żeby ryzykować bieg bez blasku księżyca, a Belior jeszcze nie pojawił się nad horyzontem. Tę część szlaku znała jedynie z opowieści, nigdy jej nie przemierzała, co także zwiększało niebezpieczeństwo. Jak dotąd szło jej nieźle: prawie skończyła pierwsze w życiu Przejście, i to stosunkowo łatwo, bo krótkimi odcinkami, bez forsowania się. Posłańcy dbali o siebie, a żaden zarządzający stacją agent nie przeciążyłby nowicjusza. Ona zaś była nowicjuszką, biegała zaledwie drugi sezon. Jeśli będzie miała szczęście, za kilka dni osiągnie brzeg Zachodniego Morza – był to jej pierwszy duży test w roli ekspresowego posłańca. Kiedy dotrze do Warowni Fort, pozostanie jej tylko pokonać Zachodnią Grań. W połowie drogi ze szczytu napotkała skalistą grań, przed którą ją ostrzegano, a gdy już ją pokonała i odruchowo sprawdziła, czy sakwa znajduje się na swoim miejscu, zwiększyła tempo, unosząc wyżej kolana i przechodząc w długie susy, z których słynęli posłańcy. Naturalnie pierwotni biegacze, którzy – jak wieść niosła – potrafili przebiec dziennie nawet sto mil, już dawno wymarli, ale pamięć o nich pozostała żywa. Ich umiejętności i poświęcenie stanowiły przykład dla wszystkich posłańców przemierzających szlaki Pernu. Według legend nie było ich wielu, ale to oni właśnie założyli stacje, gdy w czasie Pierwszego Opadu Nici okazało się, że trzeba szybko przekazywać dłuższe wiadomości. Ponieważ potrafili wprowadzić się w coś w rodzaju transu, mogli przebiegać duże odległości oraz utrzymywać wysoką temperaturę ciała w czasie zamieci śnieżnych i pokonywania pól lodowych. Oni też wytyczyli i wykonali szlaki, które przecinały wzdłuż i wszerz cały kontynent. Podczas gdy jedynie Lordowie Warowni i Mistrzowie Cechów mogli sobie pozwolić na utrzymywanie biegusów dla kurierów, normalny człowiek, chcąc przekazać wiadomość rodzinie, przyjaciołom czy współpracownikom, był w stanie bez trudu pokryć koszty listu przenoszonego w sakwie posłańca od stacji do stacji. Posłańcy zawsze w ten właśnie sposób nazywali owe budowle: „stacjami”, a kierujących nimi – „agentami”. To była część historii ich rzemiosła. Co prawda wiadomości przekazywane biciem w bębny, jeśli były krótkie i nadawane przy odpowiedniej pogodzie, stanowiły szybszą i skuteczniejszą formę komunikaqi, ale wystarczył silny wiatr, a stawały się całkowicie niezrozumiałe. Jak długo więc ludzie będą chcieli wysyłać wiadomości na piśmie, tak długo posłańcy będą niezastąpieni. Tenna często myślała z dumą o tradycji swojego fachu, co bardzo ją pokrzepiało w czasie długich, samotnych podróży. Biegło się jej dobrze: podłoże było twarde, lecz sprężyste, a nawierzchnia starannie pielęgnowana od czasu, gdy wykonali ją legendarni przodkowie. Porastający drogę mech nie tylko ułatwiał bieg, lecz również pomagał stwierdzić, czy jest się na szlaku – rósł tylko na nich. Każdy posłaniec bez trudu rozpoznawał, czy stąpa po szlaku czy też z niego zboczył. Belior w pełni ukazał się już za jej plecami, oświetlając okolicę, Tenna przyspieszyła więc kroku. Biegła z łatwością, oddychając równomiernie i trzymając uniesione, zgięte w łokciach ręce przy boku, by nie dawać – jak to określał jej ojciec – „uchwytów”, za które mógł ją złapać wiatr i zmniejszyć tempo biegu. W takich okolicznościach - przy dobrym kroku, odpowiednim świetle i w chłodny wieczór – czuła, że mogłaby biec wiecznie. Gdyby nie morze, do którego w końcu dotrze, potrafiłaby okrążyć cały Pern. Pokonała kolejne wzniesienie, a gdy zaczęła z niego zbiegać, Belior stał już tak wysoko, że nie musiała zwalniać kroku. Zwolniła dopiero wtedy, gdy dostrzegła przed sobą strumień, choć powiedziano jej, że bród jest wyłożony płaskimi, pewnie osadzonymi kamieniami. Chłodna woda sięgała jej do kostek, a kamienie rzeczywiście były płaskie, wolała jednak nie ryzykować. Na drugim brzegu skręciła lekko na południe, gdyż tam właśnie kierował się szlak. Miała już za sobą połowę drogi do Warowni Fort – na miejsce powinna dotrzeć o świcie. Szlak był często używany, prowadził wzdłuż wybrzeża na południowy zachód, ku innym warowniom, ale większość przesyłek, które niosła, przeznaczona była dla mieszkańców Fortu, dla niej więc oznaczało to koniec podróży. A o wyposażeniu kwater posłańców w Forcie słyszała tyle, że nie całkiem mogła w to uwierzyć. Co prawda posłańcy raczej nie dopowiadali pewnych rzeczy, niż przesadzali, lecz to, co mówili o stacji w Forcie, było zadziwiające. Pochodziła z rodziny posłańców: ojciec, stryjowie, kuzynostwo, dziadkowie, rodzeństwo i dwie ciotki – bądź to w przeszłości, bądź obecnie – przemierzali szlaki od Nerat do Wysokich Grani i od Benden do Boli, czyli cały kontynent. Matka twierdziła, że są do tego stworzeni. Sama nie przenosiła już listów; zarządzała dużą stacją na północnym krańcu Lemos, gdzie kończyły się równiny Keroon, a zaczynały rosnąć potężne drzewa zwane z uwagi na kształt miotelnikami. Występowały one jedynie w tym rejonie Pernu, o ich wielkości zaś najlepiej świadczyło przekonanie Tenny z dzieciństwa, że w ich koronach smoki z Weyru Benden odpoczywają podczas lotów przez kontynent. Dopiero Cesila wyjaśniła córce, że smoki na pewno tam nie odpoczywają, bo nie muszą – przelatują pomiędzy, docierając tam, gdzie chcą się znaleźć, prawie natychmiast. To, co wzięła za odpoczynek, musiało być cotygodniowym polowaniem. Cesila wykonała dziewięć pełnych Przejść, nim wyszła za innego posłańca i zajęła się produkowaniem przyszłych posłańców. – Smukli jesteśmy i długonodzy, z dużymi płucami i silnymi kośćmi. Mamy to po przodkach
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.