ďťż

Gryf wziął głęboki oddech i zbiegł w dół schodów...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Lustro wody zamknęło się nad jego głową i przez chwilę czuł wilgoć. Niemal spanikował. Ale woda szybko zniknęła i znalazł się kilkanaście stopni od szczytu schodów. Gdy spojrzał do góry, nie zobaczył niczego poza sufitem. Nie dostrzegł żadnej dziury. Spojrzał w dół, gdzie schody kończyły się jakieś dwadzieścia stopni poniżej w czymś, co prawdopodobnie było korytarzem. - Schody nigdzie się nie ruszają. Czy ptak, być może, sądzi że pójdą za niego? Niemal poleciał w dół. Smokowaty znajdował się ponad nim, szczerząc zęby w niechętnym uśmiechu. Prawie siedział na schodach, tak były szerokie. - - Gdzie jesteśmy? Podaj mi nazwę, jeśli możesz? Wodne stworzenie parsknęło, ale odparło: - - Droga Mgieł. - - Jakiś rodzaj portalu? Ponownie usłyszał tylko parsknięcie. Wodne stworzenie machnęło łapą i kazało mu iść do przodu, po czym podążyło za nim. Gryf zszedł schodami na samo dno i zatrzymał się. Przed nim rozpościerał się pusty korytarz. Nie był mroczny, ale jak stwierdził, całkowicie ciemny i nie wyglądał zachęcająco. Złowrogo, takiego raczej użyłby słowa. Teraz zrozumiał skąd się wzięła nazwa drogi. Do wysokości pięciu stóp korytarz pokrywała tak gęsta mgła, że Gryf zastanawiał się, czy nie będzie musiał sobie wyrąbywać przez nią przejścia. Co gorsza, mgła zdawała się go wzywać ku sobie, wciągać. Usłyszał za sobą parskanie rozdrażnionego smokowatego i poczuł jak wilgotne dłonie popychają go do przodu. Mgła otoczyła go ze wszystkich stron. Ściany, sufit, wszystko zniknęło. Gryf przez chwilę zastanawiał się jak ma znaleźć drogę w tej mgle. Potem zobaczył przed sobą niewyraźną postać, która kiwała na niego ręką, najpierw lekko, a kiedy się nie ruszał, bardziej nerwowo. Smokowaty zdał sobie sprawę, że lwioptak ma kłopoty. Wysunął się do przodu i wskazywał, którędy iść. Gryf podążył za stworzeniem, lecz mimo prób, nie potrafił go dogonić. Chciał krzyknąć, ale zląkł się, że przyciągnie jakiegoś mieszkańca tego miejsca, a mógłby potem tego żałować. Cały czas przewodnik odrobinę go wyprzedzał. Gryf nigdy nie zdołał uchwycić wzrokiem niczego więcej niż ramienia, czy fragmentu pleców. W końcu zwątpił, czy gdyby całkowicie stracił smokowatego z oczu, zdołałby odnaleźć drogę powrotną. Trudno było ocenić, jak długo wędrowali. Może dwie, albo trzy godziny. Gryf miał nadzieję, że przynajmniej minęli już rzekę. Czymkolwiek, czy kimkolwiek byli Regga, zdawali się być niezwykle szanowani przez smokowatego. Na tyle szanowani, by ich omijać. Droga stała się nieludzko cicha. Gryf nawet nie słyszał własnych kroków. Próbował w pewnej chwili uderzyć stopą o ziemię, ale usłyszał jedynie przytłumiony odgłos, którego nie wychwyciłby nikt stojący w pewnym oddaleniu od niego. Cisza i brak jakichkolwiek widoków sprawiły, że pogrążył się w rozmyślaniach. Pragnienie, by dotrzeć do Irillianu zmalało niemal do zera. Zaczął rozważać niebezpieczeństwa związane z wejściem do miasta kontrolowanego przez Smoczego Króla. Irillian należał do ludzkich miast najbardziej lojalnych wobec swego władcy. Nie można było jego mieszkańców za to winić. Błękitny zawsze traktował swych poddanych uczciwie i nie należało go potępiać jak jego braci. Smoczy Królowie zawsze robili to, co im się podobało; jedynym stworzeniem, które miało na nich jakikolwiek wpływ, był ich cesarz, a nikt poza Tomą, nie wiedział nawet czy on w ogóle jeszcze żyje. Im więcej nad tym rozmyślał, tym bardziej zastanawiał się nad swoją nagłą decyzją. Kiedy ból głowy, który z reguły go dręczył, gdy próbował o tym myśleć, tym razem nie odezwał się, nareszcie zdał sobie sprawę z tego, co się działo. Jak ryba płynął za przynętą i zmierzał prosto w sieć i pazury, które trzymały tę sieć, niewątpliwie należącą do pana Irillianu. Próbował zawrócić, ale nagle zdał sobie sprawę, że wtedy, gdy on zastanawiał się nad dalszymi swoimi losami, jego przewodnik zniknął. Gryf uczynił krok do przodu i przewrócił się. Wyciągnął przed siebie ręce, aby powstrzymać upadek, lecz napotkał opór. Kamienie. Nie była to jednak ściana. Mgła zaczęła się rozpływać. Jego wzrok uchwycił przed sobą kolejne schody. W pierwszej chwili pomyślał, że zrobił koło. Rozejrzał się i zobaczył wynurzającego się z Drogi Mgieł smokowatego. - - Jakim cudem znalazłeś się za mną? - - Smokowaty był za tobą cały czas. Czy... - - Byłeś przede mną - przerwał Gryf. - Doprowadziłeś mnie tutaj. - - Smokowaty był cały czas za ptakiem. Czy ptak, być może, nic nie wie o mieszkańcach mgieł? - - O mieszkańcach mgieł? Wodne stworzenie parsknęło i minęło go, ruszając w kierunku schodów
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.