ďťż

Tymczasem Michał Zebrowski zanurzył się w wąskim, głębokim kanale, zarośniętym sitowiem...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Płynął ostrożnie, asekurowany przez kryjącego się w szuwarach Długiego. Tymczasem na brzegu stoi dwóch konnych Tatarów, czyli Mongołów. Rozmawiają głośno; jeden z nich wybucha śmiechem. Obserwujący ich Jerzy Hoffman powiada do Grzegorza Kędzierskiego: - Diabli wiedzą, o czym oni ze sobą gadają. - Ano, po mongolsku... Na przykład mogą w tej chwili na nas blu-zgać... - W tym właśnie sęk. Przyjdzie na film Tatar, to tylko nie zrozumie, ale przyjdzie Mongoł, to jeszcze się obrazi. - A może uśmieje? -Oby. Michał, aby niepostrzeżenie przekraść się obok będących właśnie w niezłej formie polemicznej Mongołów, musi zanurkować pod wodę i tak przepłynąć kilka metrów. Nie słyszy Jerzego Hoffmana i Józka Jarosza: - Już, możesz się wynurzyć... - Nie może płynąć zbyt długo, bo popędza nas znów jaśniejące na wschodzie niebo. Robimy trzy du-ble w dużym pośpiechu, poganiani przez Grzegorza Kędzierskiego - kręcimy właśnie na wschód, a tam niebo szybko przestaje przypominać nocne. Tymczasem to dopiero dziesięć po trzeciej nad ranem. Ledwo wyszyliśmy trzeci dubel, nasz operator oznajmia koniec ekspozycji, a zatem i zdjęć. No, ale nie dziwota, że było tak mało czasu - jesteśmy w okolicach nocy świętojańskiej, która trwa raptem pięć i pół godziny. Szczęśliwy Michał może już wyjść z wody. Najtrudniejsze zdjęcia ma już za sobą. Tak oto z postępującym z każdą minutą świtem żegnamy Objezie-rze, zamykamy nasz ostatni dzień - a raczej noc - zdjęciowy na poligonie w Biedrusku. 296 Sto dni Hoffmana Spędziliśmy tu ponad dwa miesiące, robiąc najcięższe zdjęcia z tabunami nieokiełzanych statystów, dziesiątkami końskich ataków, walcząc z upałem, kurzem, kilkunastogodzinnym dniem pracy, masą ujęć, szturmów i bitew. Swoje zadanie wykonaliśmy w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach - ten jeden to owe nieszczęsne upadki Bohuna. Zważywszy na ogrom pracy, niekończące się pracujące soboty, trudność kręcenia najcięższych przecież scen militarnych, to chyba bardzo dobry wynik. Każdy z nas coś tu pozostawił - trochę trudu i chyba dużo potu. Miło współpracowało się z pułkownikiem Winko i z resztą wojska. Dla nich, dla okolicznych mieszkańców i dla setek wojskowych statystów, choć nieraz nas przeklinali, to chyba też będzie miłe wspomnienie. Żółte Wody, Zbaraż i Biedrusko przechodzą do historii. Wielu z nas z serdeczną ulgą opuszcza to miejsce, „ten zapowietrzony Zbaraż", jak powiedziałby pan Zagłoba, ale to pewne, że za tydzień, miesiąc będziemy z chęcią wracać do tych znojnych, pełnych bitewnego kurzu i skwaru dni. Przeżycia ostatnich dwóch miesięcy stały się cząstką nas i nikt nam ich już nie odbierze. DZIEŃ 113 Poniedziałek, 22 czerwca Uuż po raz trzeci jesteśmy z naszą ekipą w Łącku. Gęste lasy, piękne jezioro i stojący na jego drugim brzegu pałacyk przypadły do gustu Jerzemu Hoffmanowi. Z rana jedziemy właśnie pod ów pałacyk. Może na tym brzegu znajdzie się dobry plener dla Zagłoby i Heleny odpoczywających nad rzeką. Pałac jest potwornie zdewastowany. Wielka szkoda, że nie znalazł się żaden inwestor, skłonny go wykupić -jezioro, piękna stadnina koni dyrektora Wojnarowskiego, lasy pełne zwierza... Urok Łącka docenił przed wojną marszałek Rydz-Śmigły, który z chęcią spędzał tu letnie miesiące. W Łącku bywały ponoć z wizytą tak oryginalne osobistości jak Hermann Góring, Józef Stalin czy Kim Ir Sen. Była przed laty i ekipa filmowa - tu kręcono „Szatana z siódmej klasy"; stąd pałacyk wydawał mi się znajomy. Tylko że wtedy był jeszcze w dobrym stanie. Adek Drabiński ogląda! te zniszczena i widać było, jak męczy go to, że tak wspaniały zabytek architektury może już za kilka lat po prostu zniknąć w trawie. - Słuchajcie - mówił - byłem tu z reklamówką, jakieś osiem lat temu; wtedy to wszystko zupełnie inaczej wyglądało. W parku trawnik był przystrzyżony, drzewa przycięte. Pałac był zamknięty na kłódkę, ale chociaż ze środka nie powyrywali kafelków i drzwi, a teraz... Sami widzicie. Ponieważ brzeg od strony pałacu był straszliwie zarośnięty, pozostało nam kręcić tylko po drugiej stronie, a zatem w miejscu, gdzie przed ponad dwoma miesiącami walczyli ze sobą Zbyszek Zamachowski i Sasza Domogarow. Tym razem jezioro zagra jedną z większych rzek na dalekim Za-dnieprzu - Kahamlik, w którym Krzyś Kowalewski będzie moczył 300 Sto dni Hoffmana swoje umęczone długą wędrówką nogi (jak pamiętamy, konie wilcy zjedli), Iza Scorupco zaś zażyje kąpieli. Nie tylko ona zresztą - na potrzeby sceny zaangażowano także dublerkę Izy - panią Jolę Skwarek - długonogą, blondwłosą modelkę, przypominającą nieco Izę. Dziś wieczorem kąpać się będzie ona, jutro - Iza. Tymczasem nad brzegiem pojawi się did lirnik, czyli pan Bernard Ładysz, z detyną. Pan Ładysz śpiewał już swoje pieśni w zeszłym roku podczas zdjęć w Zubrzycy, czyli Czehryniu. Dziś zapragnie odpocząć nad rzeką, ale jego widok nasunie Zagłobie pewien pomysł. Mianowicie, że w kraju ogarniętym buntem chłopskim łatwiej będzie poruszać się właśnie w stroju chłopskim niż szlacheckim. Zwłaszcza że wędrowni śpiewacy cieszyli się na ówczesnej Ukrainie wielkim poważaniem. Tak więc Krzyś Kowalewski pocznie krzyczeć straszliwie na pana Ładysza i poszturchiwać detynę. Wreszcie każe im się rozbierać
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.