ďťż

Przerwała na chwilę ćwiczenia i oddychając głęboko, pró- bowała powstrzymać śmiech...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Gdyby on mógł ją teraz zoba- czyć... Potrząsnęła głową i odrzuciła włosy z twarzy. Właśnie rozpoczęła kolejną serię ćwiczeń, kiedy zauważyła coś kątem oka. Zatrzymała się i patrząc na drzwi, zamarła w napięciu. Tablica nad drzwiami pulsowała w stałym rytmie. Był to gorączkowy, niemy puls, który mógł oznaczać tylko jedno. W apartamencie byli obcy. * * * Lehmann przeczytał szybko notatkę, po czym zgniótł ją w dłoni i rzucił do kąta. Nad życiem Tolonena czuwały chyba jakieś dobre duchy. Już trzy razy próbowali go dopaść i trzy razy im się nie powiodło. Dziś w nocy, na przykład, zgodnie z zapewnieniami Eberta, powinien być w domu, ale z jakichś powodów nie przyszedł. Lehmann zaklął pod nosem, odwrócił się i wrócił do pokoju, gdzie trzymali dwoje pojmanych. Leżeli na łóżku twarzami do dołu, a ich pulchne, nagie ciała były związane. Obok stało dwóch Han i czekało na rozkazy. __Coś nowego? — zapytał, widząc wielkie pręgi na plecach ieńców i ślady oparzeń na ramionach. — Nic — odpowiedział jeden z Han. — Zupełnie nic. Lehmann stał jeszcze przez chwilę, zastanawiając się, czy oie powinien spróbować czegoś bardziej przekonywającego, ale w końcu wzruszył ramionami, wydał rozkaz i wyszedł, nie czekając, aż go wykonają. Na zewnątrz w korytarzu zatrzymał się i zaczął rozglądać się wokół. Coś mu nie dawało spokoju. Przeszukali dokładnie apartament i nigdzie nie znaleźli śladu dziewczyny, a więc może rzeczywiście gdzieś wyszła. Ale w takim razie po co ta notatka? Popatrzył na znajdujące się na końcu korytarza drzwi do sali gimnastycznej. Może tam? pomyślał. Było to mało praw- dopodobne, ale równie mało prawdopodobne było to, że dzie- wczyna gdzieś wyszła. Na pewno leżała dziś w łóżku, nawet jeśli pościel była już zimna. Stanął przed tablicą kontrolną i zaczął się jej przyglądać. To był nowy zamek, specjalnie wzmocniony. Bez szyfru nie było żadnej możliwości otwarcia go. Właśnie miał zamiar się odwrócić i odejść, kiedy nagle zdał sobie sprawę z tego, że nie musi się wcale dostać do środka, aby się dowiedzieć, czy tam ktoś jest. Obok wisiał ekran bezpieczeństwa. Co znaczyło, że w środku muszą być kamery. Zorientowanie się, jak działa ekran, zajęło mu tylko chwilę, po czym zaczął się wpatrywać w ciemną salę, podczas gdy kamery same poszukiwały ludzkich kształtów pośród cieni. Przejrzał całą salę raz, po czym jeszcze raz, uważniej. Nic. W środku nie było nikogo. Wyłączył ekran, usatysfakcjonowany i przekonany już te- raz, że jednak wyszła. Szkoda. Byłaby idealnym zakładnikiem. Ale i tak było nieźle. Śmierć brata i szwagierki powinna być ciężkim ciosem dla Tolonena. Wrócił do pokoju, w którym czekali jego ludzie. Skończyli już i byli gotowi do wyjścia. Popatrzył obojętnie na zwłoki. Pośrednio lub bezpośrednio służyli systemowi, który był prze- gniły. Zatem takie było ich przeznaczenie. Zasłużyli sobie na to. Pochylił się nad zwłokami mężczyzny i plunął mu w twarz. Następnie uniósł głowę i spojrzał w oczy Han. — W porządku. Skończyliśmy tutaj. Chodźmy już. Skinęli głowami w milczeniu i minąwszy go, ruszyli do wyjścia. Schowali broń i starali się nie patrzeć mu w oczy. Lehmann rozejrzał się wokół, wyciągnął swój nóż i podążył za nimi. Jelka czekała w ciemnościach, obawiając się najgorszego. Jej policzki były mokre od łez, a żołądek ściśnięty z trwogi. Koszmar powrócił, ale tym razem było znacznie gorzej niż poprzednio, bowiem tym razem nie mogła nic zrobić. Nic oprócz przykucnięcia pod zamkniętymi drzwiami i czekania. W ciągu ostatniej godziny dowiedziała się, jak okropna jest bezczynność — znacznie gorsza od samego strachu związane- go z ukrywaniem się. Kiedy balansowała na występie w ścianie nad kamerą, było jej w pewnym sensie łatwiej — dużo łat- wiej — niż później, w tej przerażającej otchłani niewiedzy o tym, co się stanie. Wtedy mogła myśleć: „Za chwilę to się skończy, kamery przestaną się poruszać i będę mogła opuścić się na podłogę". Ale późniejsze czekanie było już czymś innym. Zupełnie innym. Sam czas uległ subtelnej zmianie, stając się instrumentem tortur, wypełniając ciemność okro- pnymi wizjami, tworami jej wyobraźni. W końcu jej cierpliwość wyczerpała się i Jelka wyszła z sali. Była przerażona, prawie sparaliżowana obawą, że ciągle tam są, że schowani i milczący czekają na nią, ale nie mogła wytrzymać już ani chwili dłużej. Na korytarzu było ciemno i cicho. W powietrzu czuło się dziwny zapach. Szła powoli, macając ścianę, przyczajona, gotowa uderzyć lub kopnąć każdego obcego, ale nie było tam nikogo. Tylko jej strach. Przy pierwszych drzwiach zatrzymała się, węsząc z niepo- kojem. Zapach był tu silniejszy niż na korytarzu, bardziej mdlący. Zacisnęła szczęki i weszła do środka, ostrożnie sta- wiając stopy, wpatrując się w ciemność i usiłując rozpoznać majaczące przed nią kształty. Na podłodze tuż przed sobą zauważyła dwie niewyraźne postacie. Pochyliła się nad nimi, a następnie poderwała się z krzykiem, nie mogąc już dłużej opanować swych reakcji. nawet w ciemnościach wszystko było dla niej jasne. Wyczuła pętle z drutu zaciśnięte mocno wokół ich gardeł. Cofnęła się przerażona, z trudem łapiąc oddech. Jej ciało drżało gwałtownie, w nie kontrolowany, niepohamowany spo- sób. Oni nie żyli. Chciała wybiec stamtąd, ale nogi ją zawiodły
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.