Przez chwilę jeszcze się wahał, po czym ruszył przez komnatę...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Znajdował się prawie na ¶rodku, kiedy nagle co¶ przed nim wyrosło. Zatrzymał się w połowie kroku, a serce zaczęło mu bić w gardle. Stało się. Tak jak mówili… Żadnych duchów nie ma, idiotyzm, żadnych duchów nie ma… Tylko kretyn mógłby się bać… Pomiędzy nim a lustrem chwiała się biała, półprzejrzysta zjawa. W zamglonym, ciemnym lustrze widać było jej odbicie. Chwiała się, gn±c przy tym, jakby usiłowała obejrzeć się ze wszystkich stron… Blisko¶ć widma była ponad siły Januszka. Cofn±ł nogę, uczynił krok do tyłu. Nade wszystko na ¶wiecie pragn±ł chociaż przez chwilę nie patrzeć na to, spojrzeć gdzie indziej na cokolwiek innego, ale nie był w stanie oderwać oczu od wij±cego się przed zwierciadłem upiora. Zrobiło mu się przeraĽliwie gor±co, na plecach czuł strużki potu. Uczynił do tyłu jeszcze dwa kroki. Zjawa nagle znikła. Januszek nie zd±żył u¶wiadomić sobie tego, nie zd±żył odetchn±ć, bo białe widmo wyrosło tuż przed jego nosem. Miotn±ł się do tyłu gwałtownie, duch wion±ł za nim. Januszek odruchowo, obronnym gestem, wyci±gn±ł przed siebie ręce, przestał już my¶leć, że duchów nie ma i tylko kretyn mógłby się ich bać, w pamięci pozostało mu wył±cznie jedno zdanie. „Byle nie ze schodów, byle nie ze schodów…” — podsuwał spłoszony umysł. Dlatego też, kiedy na pode¶cie klatki schodowej potkn±ł się i noga opadła mu z pierwszego stopnia, rzucił się rozpaczliwie całym ciałem ku przodowi. Potkn±ł się znów i nie zdoławszy pohamować rozpędu, run±ł rękami i twarz± w co¶, co zatrzeszczało pod nim i rozmazało się ¶lisko i obrzydliwie. Poderwał się. „Byle nie ze schodów…” — pomy¶lał półprzytomnie i znieruchomiał na ¶rodku podestu. Po niewymownie długiej chwili jego jestestwo zaczęło odzyskiwać odrobinę równowagi. U¶wiadomił sobie, że klęczy na pode¶cie z rękami wyci±gniętymi do przodu i te ręce zaczynaj± mu już drętwieć. Opu¶cił je i stwierdził z kolei, że co¶ przeszkadza mu patrzeć. Oczy ma otwarte, ale trochę Ľle widzi. Chryste Panie, przeklęty duch zaszkodził mu na oczy!!! Jest tam jeszcze to bydlę, czy już go nie ma…? Klęcz±c podczołgał się do przodu i ostrożnie rozejrzał po komnacie. Mimo uszkodzonego wzroku dostrzegł otwory w murze i nawet lustro, ducha natomiast nie zobaczył. Nie czekał dłużej, zerwał się na nogi i galopem popędził na drug± stronę. Tereska i Okrętka odwróciły się od okna na tupot nóg i trzask otwieranych drzwi. Zygmunt podniósł głowę znad spisu wydarzeń. Wszyscy troje równocze¶nie spojrzeli na wpadaj±c±, niezwykle udekorowan± postać i wszystkim trojgu zabrakło głosu. — Krzy… — powiedział poszczekuj±cy zębami, straszliwie zakurzony, dziwnie umazany i ciężko rozżalony Januszek. — Krzy… krzywdę mi zrobił… Odpowiedzi nie usłyszał żadnej. Jego widok, poł±czony z tre¶ci± słów, sprawił, że nikt nie był zdolny do wydania najmniejszego dĽwięku. Januszek usiłował mrugać, przy czym czuł opór coraz większy. — Krzywdę mi zrobił! — powtórzył rozpaczliwie. — No mówię do was, ruszcie się! Zrobił mi krzywdę! — Jak±… krzywdę…? — spytała Tereska słabo, po następnej długiej chwili. — Na oczy! Co¶ mi zrobił! Ja Ľle widzę! — Niech ja skonam… — wyszeptał osłupiały Zygmunt. Tereska otrz±snęła się nagle i oprzytomniała. — Jak zmyjesz te jajka z twarzy, od razu zaczniesz widzieć dobrze — rzekła trzeĽwo. — Co to w ogóle znaczył Chcesz powiedzieć, że go widziałe¶? Pojawił się…?! Januszek dopiero teraz obejrzał własne ręce. Rozpoznał mazidło i spłynęła na niego niebotyczna ulga. — Pojawił się…! — prychn±ł z rozgoryczeniem. — Pojawienie to ja chromolę, żeby on zdechł, ten cholerny wypłosz! Rzucił się na mnie. — Poważnie…?! — A jak? Żartem…? — No dobrze, ale dlaczego potłukłe¶ jajka? — spytała żało¶nie oszołomiona Okrętka. Januszek ponuro spojrzał w jej kierunku spod sklejonych białkiem rzęs. — A co, miałem może zlecieć ze schodów, jak tamte pokraki?! Jeszcze czego! Za to tego… Jak się zatrzymałem, to tego… Znaczy, no, potkn±łem się i akurat były tam te jajka… Nie mogła¶ ich gdzie indziej postawić?! — Czekaj no! — wtr±cił żywo Zygmunt i podniósł się, odrzucaj±c zeszyt z notatkami. — Mów po ludzku, faktycznie go widziałe¶? Jest tam? — Nie wiem, czy jest, ale był. Jak byk. Mizdrzył się przed tym lustrem, aż obrzydzenie brało. I brzęczał, zgadza się, najpierw brzęczał, a potem wylazł. A te łańcuchy dzwoniły jak na pożar. Nic tu nie było słychać…? — Nie, nic… Słuchajcie no, nic…? Tereska i Okrętka od razu nabrały w±tpliwo¶ci. Ogl±dały krajobraz, rozmawiały, ale możliwe, że co¶ szemrało… — Szemrało! — powtórzył Januszek wzgardliwie. — Szemrało… — Idziemy! — zadecydował Zygmunt energicznie
WÄ…tki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. SkĹ‚adam siÄ™ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ… gĂłwnianego szaleĹ„stwa.