ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Nie zabawię długo.
- Co mam powiedzieć Brettowi?
Isabel poczuła wewnętrzny dreszcz.
- Na razie nie mów nic. Wynajmij pokój w zajeździe i zadbaj o własny kostium. Niedługo
do was dołączę.
Z dwiema nowymi książkami pod pachą Brett wrócił do zajazdu. Na podwórzu stało parę
ekwipaży. Dawkins siedział na koźle; cztery nowe, potężne niczym lwy gniadosze wprost rwały
się do drogi.
- Gdzie jest ten berbeć i panicz Jack, Dawkins?
- Panicz Jamie powiedział, że chce się trochę oczyścić z błota, zanim ruszymy dalej, sir.
Powinien zaraz być gotów. Panicz Jack jeszcze nie wrócił.
Brett spojrzał ostro na woźnicę.
- Obawiasz się kłopotów?
- Skądże, sir - zapewnił Dawkins. - To roztropny młody dżentelmen. Na pewno
niedługo się pojawi.
- Niewątpliwie masz rację. No dobrze, skoro czekamy, mogę się uraczyć szklanką piwa.
Wszedł do zajazdu i przedarł się przez tłum do szynkwasu. Po dziesięciu minutach znowu
lunął deszcz. Książę wysączył resztkę doskonałego napoju i skierował się ku wyjściu.
Powstrzymał go tłok przy drzwiach. Jakiś duchowny i jego liczna rodzina usiłowali wyjść
wszyscy naraz. Kiedy się w końcu rozdzielili i zdołali wydostać, bezceremonialnie odepchnął
Bretta korpulentny ziemianin. Gdy wreszcie zobaczył w prześwicie drzwi światło dnia, napadł na
niego starszy dżentelmen, przypominając mu o manierach i nakazując, by przepuścił damę.
Brett posłusznie odstąpił na bok i z pewnym zaciekawieniem przyjrzał się wchodzącej
parze. Starszy mężczyzna, zgięty wiekiem i reumatyzmem, sięgał mu zaledwie pierwszego guzika
od kamizelki. Na głowie miał bujną grzywę białych włosów, na twarzy zaś - jeszcze bujniejsze
wiechy białych wąsów. Choć kruchy był i zgrzybiały, niezwykła energia ożywiała jego starcze
członki.
- Do tyłu, mówię! - zaskrzeczał zrzędliwie, wymierzając cios laską w nogę Bretta.
Książę Northbridge uchylił się zręcznie, unikając uderzenia, i spojrzał na kobietę, z
powodu której o mało nie został okaleczony. Była wysoka i wiotka, o obfitych czarnych lokach
okalających twarz, chyba urodziwą, o ile mógł się domyślać, gdyż, najwyraźniej onieśmielona,
uparcie wpatrywała się w podłogę. Modna zielona suknia podróżna uwydatniała kobiece kształty.
Poczuł dreszcz podziwu. Nie widział wyraźnie twarzy nieznajomej, mógł dostrzec
jedynie lekki rumieniec na policzkach; pomimo to, stwierdził z zaskoczeniem, był w stanie bez
trudu wyobrazić sobie resztę. Z pewnością ma pełne wargi, lśniące oczy o inteligentnym,
pozbawionym śladu kokieterii spojrzeniu... A głos? Niewątpliwie... zmysłowy.
Przez chwilą Brett nie poznawał samego siebie. Nieprzywykły do podobnych ukłuć
emocji, był w stanie jedynie wpatrywać się w starego dżentelmena, który, nie spuszczając z księcia
groźnego spojrzenia, wyprowadzał młodą kobietę na zewnątrz.
Zawiedziony i rozdrażniony, niepewny co robić, zdołał w końcu wyjść na podwórko.
Nigdzie nie było widać oryginalnej pary.
- Psiakrew! - zaklął pod nosem. Dawkins czekał na koźle z ponurą miną.
- Wrócili? - spytał Brett.
- A jakże - mruknął Dawkins - wrócili, wrócili. Przyzwyczajony do nieustannego
ponuractwa woźnicy, Brett skinął
jedynie głową i pozwolił, by chłopiec stajenny otworzył mu drzwiczki powozu.
Doznał szoku. Zamiast dwóch młodzieńców, których spodziewał się wewnątrz zastać,
zobaczył starego dżentelmena o obfitych wąsach i czarującą młodą niewiastę w modnej, zielonej
podróżnej sukni.
- Zaniknij usta, Brett, i wsiadaj - powiedziała zjawa. Wyjaśnimy ci wszystko po
drodze.
4
7 maja 1804 roku, popołudnie
Lennox, Leicestershire
Brett zamknął usta i wspiął się po stopniach do wnętrza powozu, gdzie został popchnięty na
siedzenie. Dawkins strzelił z bata. Ruszyli.
- A Jack? - spytał Brett.
Spokojny uśmiech wydawał się znajomy.
- Charlotta, jeśli łaska.
Różne nieznane dotąd uczucia owładnęły księciem Northbridge. Ulga, że piękna młoda kobieta
nie zniknęła z jego życia; zdumienie, że jakakolwiek niewiasta może być tak urodziwa; zaskoczenie,
że jego imaginacja tak trafnie wyczarowała jej obraz; zmieszanie, że był na tak koleżeńskiej stopie z
rzekomym Jackiem, podczas gdy naprawdę miał do czynienia z kobietą; jeszcze większe zmieszanie,
gdyż w głębi duszy cieszył się z odkrycia prawdziwej tożsamości Jacka; złość, że nie ufał własnej
intuicji, która coraz natarczywiej podpowiadała mu, że Jack nie jest tym, za kogo się podaje;
upokorzenie, że został oszukany i wykorzystany przez tę kobietę; furia, że mu nie ufano; i wreszcie
ekscytacja oraz wstyd, że ją odczuwa. Ten wewnętrzny konflikt mógł znaleźć tylko jedno ujście.
- Kobieta?! - wybuchnął. - Jest pan... kobietą?!
- Tak - odparła z nienagannym spokojem.
- Ależ to niedopuszczalne! Wystarczy, że rządzi człowiekiem rozdokazywany wyrostek,
nie mający pojęcia o dobrych manierach, ale żeby kobieta?... Niedelikatna, nienaturalna,
wrzaskliwa?...
- Dżentelmen nie obraża kobiety - powiedziała chłodno. - Nawet jeśli jest ona
nienaturalna.
Bretta zamurowało, ale tylko przez chwilę.
- Nigdy w życiu nie zostałem tak znieważony! - zawrzał. - Żeby kobieta paradowała w
spodniach, zachowywała się jak mężczyzna, wtykała nos w sprawy społeczeństwa, własności i...
i...
- Obowiązków? - poddała uprzejmie.
- Tak, na Boga! Pani obowiązkiem jest utrzymywanie się w granicach dobrego obyczaju i
przestrzeganie towarzyskich konwenansów!
- Obawiam się, sir, że nienaturalne pragnienie Horacego Shipleya, by pozbawić życia
Jamiego, przekreśla mój kobiecy obowiązek przestrzegania towarzyskich konwenansów
|
WÄ
tki
|