ďťż

Zrobił też sosy, które nauczył się przyrządzać w Afryce: pikantny piri-piri z Mozambiku, gęsty sos fasolowy z Rodezji i sos z zielonego chilli z Konga...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Creasy miał sarong 171 owinięty wokół bioder, a Juliet — na piersiach. Rozmawiali jak dwoje dorosłych ludzi. Creasy opowiadał jej o swoim życiu. Nie czuła się już dzieckiem. Chciała dowiedzieć się wielu rzeczy i w końcu zaczęła otwarcie go o wszystko pytać. Niczego przed nią nie ukrywał, choć niektóre sprawy nadal były dla niego bolesne. Zwłaszcza wspomnienie zmarłej żony i córki oraz dziewczyny, która miała na imię Pinta. — Czy dlatego mnie tu sprowadziłeś? — zapytała Juliet. — Żebym zastąpiła Pintę i twoją córkę? Zastanowiwszy się nad tym przez chwilę, pokręcił głową i rzekł: — Przywiozłem cię tutaj, bo nie miałaś dokąd pójść. Tak mi się przynajmniej wydawało. Gdybyś trafiła do sierocińca albo wróciła do matki, oznaczałoby to dla ciebie wyrok śmierci. — Creasy zniżył głos i zaczął mówić dużo łagodniejszym tonem, zdradzając po raz pierwszy swoje uczucia. —Nie masz pojęcia, jak często widywałem martwe albo umierające dzieci. Wojny zawsze niosą im śmierć. Tak było w Afryce i w Azji, w Wietnamie, Kambodży, Laosie i w innych miejscach. Teraz to samo dzieje się w Somalii, Sudanie, Mozambiku, wszędzie tam, gdzie nazywający siebie patriotami nacjonaliści, politycy i mężowie stanu wzniecają zamieszki rzekomo dla dobra swoich narodów. Dzisiaj każdy może to zobaczyć w domu na ekranie telewizora. Ale tak było zawsze... Dzieci, ginące od bomb, kuł, napalmu... albo z głodu. Zrobiło się już ciemno. Creasy nagle wstał i poszedł zapalić lampy przy basenie. Kiedy wrócił, Juliet zauważyła, że te wynurzenia sporo go kosztowały. Był wyraźnie wzburzony. Wyczuła intuicyjnie, że nie powinna nic mówić. Siedzieli w milczeniu jeszcze przez jakiś czas, obserwując widoczne w dole światła. W końcu Juliet wstała i zaczęła sprzątać ze stołu. Creasy był zmęczony po podróży i przeżyciach poprzedniego dnia. Pocałował Juliet w policzek i obiecawszy, że rano zabierze ją na ryby, poszedł spać. Juliet siedziała jeszcze godzinę nad basenem. W butelce zostało trochę wina. Nalała je sobie do kieliszka i powoli sączyła. Wiedziała, że Creasy odkrył przed nią swe prawdziwe oblicze. Chciała na to stosownie zareagować, ale nie wiedziała jak. Brakowało jej życiowego doświadczenia. Próbowała przypomnieć sobie zmarłego ojca. Pamiętała jego rysy i uśmiech, ale brutalność, z którą się zetknęła, stępiła jej uczucia. Instynkt nakazywał jej okazać Creasy'emu trochę czułości. Nie wiedziała jednak, jak to zrobić. W końcu postanowiła się położyć. Mniej więcej o drugiej w nocy Creasy usłyszał ciche pukanie do drzwi swojej sypialni. Natychmiast oprzytomniał i zapalił nocną lampkę. Do pokoju weszła Juliet. Miała na sobie sarong, który dostała od niego w prezencie. Zobaczywszy łzy na jej policzkach, usiadł na łóżku. — Co się stało? — Przepraszam... właściwie wszystko już jest w porządku. Zwykle dobrze śpię... ale czasem mam jeszcze koszmary. 172 Wskazał jej miejsce na łóżku obok siebie. Kiedy usiadła, objął ją ramieniem, przytulił i pogładził delikatnie po włosach. — Mogę z tobą zostać? — zapytała. — Tylko chwilę. — Oczywiście. Podsunął jej poduszkę, by położyła się obok niego. * * * Obudziwszy się o świcie, Creasy poczuł na plecach coś ciepłego. Juliet spała, obejmując ramionami jego wielki tors. Ostrożnie się odsunął i podłożył jej pod głowę jeszcze dwie poduszki. Potem wstał, żeby zrobić śniadanie. 49 Strach jest zawsze sprawą względną. Niektórzy ludzie panicznie boją się pająków, a inni je hodują. Uczucie lęku może stępić ignorancja albo doświadczenie. Strach to potężna broń. Nikt nie był tego bardziej świadomy niż Paolo Grazzi-ni. W młodości często się bał. Widział też reakcje ludzi ogarniętych trwogą. Nie spodziewał się ujrzeć strachu w oczach starca, który siedział właśnie po drugiej stronie biurka. Torąuinio Trento należał do Cosa Nostra od dzieciństwa. Jego ojciec i trzej wujowie, działający w na pół cywilizowanej Kalabrii, zmarli w więzieniu w latach trzydziestych, w czasach bezwzględnych rządów Mussoliniego. Mając siedemnaście lat Trento wyemigrował na północ, do dalekiego kuzyna z Neapolu. Tam, oczywiście, wiódł takie życie, jak jego ojciec i przodkowie. Nigdy nie zrobił kariery. Jego pierwszy capo zginął wskutek walk między gangami, które rozgorzały po wojnie. Uciekając przed zabójcami z mafii Trento przeniósł się wówczas jeszcze bardziej na północ, do Mediolanu. Zdołał ocaleć. Nie zaszedł wysoko, ale zawsze trzymał się z daleka od kłopotów. Wiele przeżył i mało co było w stanie nim wstrząsnąć. W ciągu ostatnich kilku dni Grazzini rozmawiał z wieloma seniorami różnych „rodzin". Robił z nimi coś w rodzaju wywiadów. Zapraszał tych ludzi do swojego biura i wysłuchiwał opowieści o ich finansowych i osobistych problemach. Sprawiało mu to satysfakcję. Czuł się bardziej jak prezes korporacji niż przywódca mafii. Spotkał się dotychczas z mniej więcej piętnastoma seniorami rodów i pod koniec rozmowy pytał każdego z nich, czy wie coś na temat organizacji zwanej Błękitnym Kartelem. Wszyscy wzruszali tylko ramionami. Zaczynał już wątpić w istnienie kartelu, ale gdy zapytał o niego Torąuinia Trento, staruszek podniósł raptownie głowę i przez moment Grazzini dostrzegł w jego oczach strach. — Mówi ci coś ta nazwa? — powtórzył. Starzec rozejrzał się bojaźliwie dokoła, jakby oczekiwał, że zza boazerii wyjdzie zaraz jakaś zjawa. Grazzini cierpliwie czekał. Wreszcie Trento zapytał drżącym głosem: — Czego pan ode mnie chce, don Grazzini? Jestem starym człowiekiem, który przesiaduje tylko w słońcu i oczekuje śmierci. 174 Grazzini uśmiechnął się do niego. — Torąuinio Trento, pracowałeś kiedyś dla mojego szwagra — niech spoczywa w pokoju — a przedtem dla jego ojca. Czy nie byli dla ciebie dobrzy? Trento ledwo dostrzegalnie skinął głową. — Oczywiście. Traktowali mnie jak Syna. — Nadal należysz do rodziny — stwierdził Grazzini. — Mimo że nie żyją. — Czego pan ode mnie chce? — Powiedz mi, co wiesz o Błękitnym Kartelu. Trento znów zaczął rozglądać się nerwowo po pokoju, jakby nie mogąc usiedzieć na wygodnym fotelu. Grazzini cierpliwie czekał
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.