ďťż

WydawaB si zobojtniaBy i bez u[miechu przechodziB przez paBace, które budziBy naj|ywszy zachwyt dzieci; prawd mówic tylko ich entuzjazm zdawaB si go nieco o|ywia i wybija z apatii

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Kiedy MaBgosia opowiadaBa histori o morskim d|inie, lekki u[miech na chwil zago[ciB na jego wargach. Wci| trzymajc si w pewnej odlegBo[ci, pod|aB cierpliwie za dziemi. ByB to czBowiek twardy i ambitny, który prawie caBe dotychczasowe |ycie po[wiciB zbijaniu majtku. Dopiero kilka lat temu odkryB, |e 84 szcz[cie znalez mo|na gdzie indziej. Przez pewien czas [wiat zdawaB mu si radosnym miejscem. Jednak wkrótce spadB na niego cios i odtd rzeczywisto[ widziaB w czarnych kolorach. Do Zaczarowanego Miasta przybyB li tylko sprawdzajc, czy cho na chwil zdoBa si oderwa od gnbicych go pospnych my[li. Wszystko go zawiodBo, wszystkiego ju| wypróbowaB... Praca i plany, sukcesy, rosnca fortuna... nie dbaB o nie. Zwiat byB pustyni, po której wdrowaB, czujc si sam jak duch. Nie pojmowaB, dlaczego maBa, [niada, radosna twarzyczka przycignBa jego uwag i dlaczego tak mu si spodobaBa opowie[ o morskim d|inie. Lecz caBy dzieD trzymaB si w pobli|u dzieci, chocia| dopiero pod wieczór bliznita go zauwa|yBy i to akurat wtedy, gdy on nie zwracaB na nie uwagi. OdpoczywaB wBa[nie w zacisznym zaktku na Baweczce; siedziaBa tam równie| mBoda niewiasta zajta dzieckiem. Z zaBo|onymi ramionami i gBow pochylon na piersi, spogldaB na ni nieobecnym, |aBosnym wzrokiem, jakby ten widok poruszyB w nim gorzkie i smutne wspomnienie. Bliznita minBy go w milczeniu. - Wiem ju|, co miaBa[ na my[li - powiedziaB Robin. -Rzeczywi[cie wyglda, jakby go co[ gnbiBo. Ciekaw jestem, co? O zmierzchu dzieci minBy bram wystawy, znu|one lecz szcz[liwe. PozwoliBy sobie nawet na pewien luksus i skorzystaBy z zatBoczonego konnego tramwaju. Prawie padaBy ze zmczenia. Nie miaBy pojcia, gdzie znajd dach nad gBow, ale nawet ta my[l nie byBa w stanie zgasi ich rozpromienionych twarzyczek. PodjechaBy tramwajem do centrum miasta, po czym wysiadBy i dalej poszBy pieszo. Ulice byBy o[wietlone 85 i wszdzie panowaB ruch i gwar. Ludzie spieszyli do teatrów, restauracji i hoteli. Dzieci zaczBy ju| kule ze zmczenia, ale uparcie szBy dalej, niosc torb midzy sob. - Mo|emy spokojnie wej[ do dzielnicy ndzy - zauwa|yB Robin. - Ka|dy widzi, |e nie mamy nic cennego, co jest warte kradzie|y i szukamy tylko noclegu. Dotarli do dziwacznego, marnie o[wietlonego zauBku. Na progu jednego z ndznych domków siedziaBa znu|ona kobieta z bladym chBopcem o przedwcze[nie postarzaBej twarzy. Robin zatrzymaB si przed ni. - Czy nie miaBaby pani pokoju z Bó|kiem? - zapytaB. -Moja siostra mogBaby w nim przenocowa, a ja bym poBo|yB si na materacu na podBodze - dodaB. - Nie sta nas na pokój, który kosztowaBby wicej ni| pidziesit centów. Kobieta spojrzaBa naD obojtnym wzrokiem. Najwyrazniej byBa ogromnie znu|ona caBodzienn krztanin i gBboko zniechcona do |ycia
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.