ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Bo już zauważył przed samą maturą, kiedy przywiózł do internatu kosz czereśni
dla niej i dla koleżanek, które go od razu obstąpiły - już wtedy zauważył...
Nie, nie chciał teraz o tym myśleć. Niech będzie taka samodzielna, jeśli tego
pragnie, pomyślał. Więc tamtego wieczoru, tamtego wieczoru, kiedy Olga przyszła
go pilnować, żeby znów nie rozwalił Majchrzakowego muru - wyszli przed dom i
usiedli na ławce. Dziadek zaniósł swoją pościel na siano do obory i usiadł razem
z nimi, ale po chwili gdzieś poszedł, zabierając Adasia. Od łąki, na której
poprzedniego dnia skosił trawę, szedł zapach przysychającego siana. Bardzo lubił
ten zapach, powiedział jej to i zapytał, czy ona także? Tak, ona także bardzo go
lubiła. Upajająca, powiedziała o tej letniej, wiejskiej woni. To go powinno
ośmielić, żeby coś wreszcie rzekł, ale siedział jak sparaliżowany. A przecież,
skoro przyszła, żeby go pilnować... i nawet podebrane Majchrzakowi kartofle z
nimi jadła, więc może... Naiwny był wtedy, więc tak myślał, teraz by tak nie
pomyślał, już teraz - po tych trzynastu latach - wiedział po czemu miarka. A w
dodatku żaby zaczęły rechotać coraz głośniej, jakby napraszały się nocy, żeby
prędzej przyszła lipcowa noc, sprowadzająca zuchwałe podniecenie na wszystkie
stworzenia. Ale to ona, nie on, powiedziała nagle: - Jak przyjemnie! Odezwał się
głupio: - W pałacu, w parku... nie słychać żab? - Nie. Czasem idę kawałek w
stronę rzeki... - Sama? - Sama. Z kim miałabym iść? - Mógłbym przyjść... Mógłbym
towarzyszyć... Milczała długą chwilę. - Ja lubię samotne spacery. Więc jakby w
pysk dostał, na odlew. Ale nie dał poznać po sobie, że to odczuł. Zaczął mówić,
jak to nieraz podczas swojej żołnierskiej zimy, gdzieś pod Bydgoszczą, czy
Wałczem, marzył o lecie w Łęgowie, o upalnych dniach, kiedy się konie pławiło w
rzece i skakało do niej z ich grzbietu, a woda była ciepła, jak podgrzana, nie
chciało się z niej wychodzić. Ją także jakby uspokoił tą opowieścią, może by mu
teraz nie powiedziała, że lubi samotne spacery, gdyby jej zaproponował, że
przyjdzie, że mógłby jej towarzyszyć. Ale nie zaproponował po raz drugi. W nocy
nie zmrużył oka. Ale nie dlatego, żeby wciąż myślał, że cement twardnieje między
cegłami Majchrzakowego muru i on, gdy rano to zobaczy, pomyśli: Duda
skapitulował, już pewnie da mi spokój - i nie dlatego, że ona spała w kuchni i
może od tej bliskości roiło mu się coś w głowie... Nie mógł spać, bo zaczynał
pojmować, że to trzeba jakoś inaczej - z taką kobietą... przy takiej kobiecie...
dla takiej kobiety... Może potem, po kilku latach, gdy zaczęto przymuszać do
spółdzielni, pomysł budowy szkoły zrodził się w nim ze wspomnienia tamtej nocy.
Chyba tak. Ale wtedy postanowił, jakby na razie, co innego. Rankiem, gdy
wypiwszy mleko zbierała się do odejścia, niezdecydowana, czy ma wziąć koc i
poduszkę, czy i tę noc powinna tutaj spędzić, powiedział, że już może być
spokojna, że już nie będzie się bić z Majchrzakiem ani muru mu rozwalać. Poczeka
na inną sprawiedliwość, wymierzana pięściami może naprawdę już nie dla niego,
jeśli ona tak uważa, niech tak będzie. A poduszkę i koc odniesie jej do pałacu
Zuzanka, bo jakby to było, żeby szła tak z tym w biały dzień, jeszcze by ją
ludzie wzięli na języki. Bardzo zdumiona obróciła to w żart. - Jak to, Zuzanko,
idzie ta piosenka, co ją Agnieszka śpiewa? Zuzanka wzięła się pod boki. "Nie
boję się mowy ani obmowiska,@ niech ludzie gadają, jak im starcza pyska."@ - Już
to słyszałem - powiedział. - Piosenka piosenką, ale ludzi pani nie zna. Przykro
by mi było, gdyby przeze mnie... Spoważniała. - Zgoda. Niech Zuzanka przyniesie
mi to do pałacu. Sprawiedliwości w sporze z Majchrzakiem właściwie się nie
doczekał, może dopiero po wielu latach, już za Gomułki, i co to była za
sprawiedliwość? Tyle jej było, co kot napłakał
|
WÄ
tki
|