ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Przed stanowiskami naszymi leży kwiat młodzieży niemieckiej.
Niemcy proszą o przerwę ognia w celu pozbierania rannych. Dajemy
im tę przerwę, ale zabieramy rannym i poległym broń i lornetki. Biedna
Polska rolnicza, przepomożona na ubożuchny COP1, obławia się na
zeissowskich, na kruppowskich magnateriach. Potem znowu Niemcy ata-
kują, znowu proszą o przerwę i zbierają zabitych i rannych, którym pa-
miątki wlepiły rozpalone cekaemy.
I znów cisza, i znów Niemcy przekonstruowują natarcie.
Od rana piątego września idzie nawała za nawałą. Tym razem naciera
po raz pierwszy Wehrmacht. Jest to doborowa kadrowa jednostka -
Pionieriehrbatalion z Dessau, specjalnie sprowadzony samolotami z
Królewca.
Bunkry nasze, zda się, krztuszą się od strzałów, ich obsady, bez
przenośni, krztuszą się od dymu. W tych ciasnych bunkrach ciągle bez
końca trzeba kręcić ręczną korbą wentylatora.
Mały, zebrany w sobie, bunkier nr l, z którego dowodzi chorąży
Gryczman, liczący zaledwo trzy na trzy metry, zajezgły za uskokiem
ziemnym, trudny do trafienia i ocalały parter bunkra dowodzenia skry-
ty za fałdą ziemi - już nie będą dłużej niedosięgłe. Pionierzy z Dessau
są zaopatrzeni w miotacze min, strzelające stromym torem (łukiem).
Mina trafia niebawem w ścianę bunkra dowodzenia, solidny żelbet wy-
brzusza się do wewnątrz, łamie kręgosłup kapralowi Łąkowcowi. Ka-
pral Łąkowiec wyje, wyje godziny. To ciągłe wycie w nieustającym og-
niu wydaje się syreną ogłaszającą koniec walki.
A przecież walka trwa. Westerplatte błyska ogniami strzałów. Wódz
Naczelny przesyła im próżne pozdrowienia w eterze; ze ściśniętym ser-
cem patrzą na łuny nad mierzeją obrońcy Wybrzeża.
A na tej mierzei - odmierza się regulaminowy dobry porządek woj-
skowy, tak jak go przepisowo uczono. Strzelec obsługujący inwentarz,
kiedy nie miał wody, przekradał się pod ogniem i rzucał koniowi, kro-
wom i świniom soczyste buraki. I jeszcze szóstego dnia walki ciężko
ranny Pająk i jego koledzy mieli świeżo udojone aromatyczne mleko.
W noc z 5 na 6 września i na Westerplatte i na Wybrzeżu, i na morzu
dzieją się dziwne rzeczy.
W tym dniu na wodzie trwają walki końcowe: okręt podwodny
"Wilk", stawiający miny wśród okrętów niemieckich, zostaje poważnie
uszkodzony (pełnił służbę przez następnych dziewięć dni, nim otrzymał
[Red:] Centralny Okręg Przemysłowy.
79
rozkaz udania się do Anglii). I Niemcy mają do tego dnia straty: zato-
piony torpedowiec i dwa traulery, inny torpedowiec poważnie uszko-
dzony.
W tę noc następuje wypad polskiej garstki obrońców Wybrzeża na
Gdańsk.
W planach wojennych polskich było Wybrzeże przeznaczone na
ustąpienie; zostawiono więc tam tylko dwa bataliony regularne i siedem
batalionów rezerwistów. Szczupłe siły polskie mogły sobie pozwalać
tylko na wypady nocne. Na przykład wypad stu dwudziestu marynarzy
zdobył trzy działa przeciwczołgowe, cztery cekaemy, osiem ciężaró-
wek.
W tę noc Niemcy podejmują próbę podpalenia Westerplatte.
Chorąży Gryczman telefonuje (bo co noc ciągnięto ponownie linię,
co noc obsady bunkrów otrzymywały żywność i wodę):
- Panie majorze, idą czołgi.
- Łopatniuk, do działek! - woła major Sucharski.
- To nie czołgi - uzupełnia po chwili telefonicznie Gryczman. -
To się posuwa po szynach; zapewne pociąg pancerny.
- To nie pociąg, tylko drezyna; jakaś cysterna...
I już słychać pepancc. To Łopatniuk doczekał, aż drezyna wjedzie na
punkt z dawna wybrany, przymierzony, przycelowany. Wziął wyprze-
dzenie - pierwszy zaraz pepanc rozpruł bok cysterny wypełnionej
ropą, która miała rozlać się na suchodrzew, wygrzany przez te pamiętne
bezdeszczowe dni września i podpalić Westerplatte i usmażyć obsady
bunkrów.
Kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie: załoga drezyny zostaje
zniszczona, łuna szeroka wstaje nad Westerplatte, Niemców stanowiska
świetnie naświetlone, nasza broń maszynowa chodzi po nich jak psie
zęby, iskające skórę z kleszczy.
Ale łuna gaśnie, triumf gaśnie, wstaje nad pozbawionym środków
obrony Westerplatte nowy dzień, szósty dzień nierównej walki. Znęka-
nym ludziom coraz to się zwiduje desant od Martwej Wisły, coraz to
bunkry nr 2 i nr 3 otwierają zbędny ogień.
Kanonada niemiecka po północy narasta do tak potwornych rozmia-
rów, że nie jest się w stanie rozróżnić, kto strzela i z jakiego kierunku.
Ciężkie miotacze min sześćdziesięciokilowymi pociskami dobierają się
do fundamentów bunkra dowodzenia
|
WÄ
tki
|