ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Sierioża, na szczęście, nie sądził, wzorem niektórych jego miejskich rówieśników, że o wartości umysłowej człowieka świadczy biegła znajomość gatunków win, samochodów i modnych nagrań płytowych. Tu, w jagodowych stronach, spotkał niemało ludzi, naiwnych w sprawach, z którymi on mimo woli był obeznany od dzieciństwa. Ale przecież i on nierzadko zdradzał naiwność w tym, co wiedzieli od dzieciństwa oni.
Wyszedł za opłotki, skręcił na leśną ścieżkę, przez podeszwy trampek czując wypukłości modrzewiowych korzeni, i ruszył wzdłuż rzeki, która spoza drzew wskazywała mu kierunek rześkim szumem.
Muskane łagodnym wiatrem znad rzeki, kołysały się kwiaty dzikiego rozmarynu i wierzbówki, tworząc wraz z lekkim rozkołysaniem choiny nieuchwytny sze-
110
lest tajgi, który może dla niej samej oznaczał ciszę. Tajga znała też inne chwile, kiedy pioruny biły w drzewa, rozłupywały je i wzniecały straszliwe pożary albo kiedy zamiecie wyły jak wilki, zginając i łamiąc pnie drzew, sypiąc na wiejskie podwórza tyle śniegu, że rano nie sposób było otworzyć drzwi i musiano rąbać je od wewnątrz.
Ludzie znający tajgę stworzyli dużo legend i pieśni
0 jej okrucieństwie, ale znali też jej dobroć. Tu wdzięcznie wychylały się z zieleni różowe pyzate poziomki, tu cieszył oko matowy połysk krzaków łochyni, cieszyły oślepiające krwiste skrzepy leśnych malin, szkarłatne krople brusznic zastygłych na ciemnych lakierowanych liściach i trzepotliwy wzlot głuszca, unoszącego w swoim wolu słodki ciężar jagód podarowanych mu przez tajgę...
Sierioża natknął się na zimowisko, którego drzwi podparte były z zewnątrz świeżym jeszcze klocem. Według wszelkich praw tajgi, które i on już zdążył poznać, powinno tam było znajdować się bodaj cokolwiek, zostawionego z myślą o następnym wędrowcu. Otworzył drzwi. Na stole zobaczył napoczętą paczkę soli, kilka pudełek zapałek oraz dwa wędzone lipienie, przymocowane do ściany skrzelami. Wziął jedną rybę, ale wyłożył z plecaka na stół paczkę naboi. Potem podparł drzwi klocem i ruszył dalej, łamiąc rybę na kawałki
1 czując na łuskach zapach czyichś nie znanych rąk, owianych dymem. Zagryzł lipienia garścią jagód, przepuszczonych przez palce i łatwo oddzielających się od krzaka. W ustach jagody natychmiast zamieniły się w chłodzący kwaskowy sok, zostawiając przylepiony do podniebienia wąziutki Usteczek.
Doszedł do samotnego grobu, na którym leżał granitowy głaz. Krzyż się nie zachował a może nigdy go nie było. Przez mech odczytał na głazie topornie wycięty napis: Tymoteusz Szadrin, poszukiwacz złota. 1902". Sierioża pochylił się nad głazem, zdarł mech palcami i odczytał resztę napisu: Nic złego nie uczynił". Stał chwilę nad grobem, czując zimno, przechodzące z nagrobka w końce palców, a potem ruszył dalej. W tych okolicach zginęło dużo ludzi, którzy w zdeptanych butach i z szuflami przybywali z różnych stron po błogosławione i przeklęte złoto. Sierioży przywidzia-
111
ło się nagle, że gdzieś między drzewami snują się ich cienie, nie umierające i niespokojne. Byli i tacy, co szli tu w pojedynkę, i nie miał kto wydrapac ich imion . na głazach. Nitki złotego piasku, .którego może nigdy nie znaleźli, nagle wysnuły się nie wiedzieć skąd, splotły ze lśniącymi nitkami kropli uronionych przez starą kobietę, życzącą mu dobrej drogi.
Nic złego nie uczynił" powtórzył, żeby utrwalić w pamięci to proste podsumowanie czyjegoś życia, którego nie znał, lecz już wyobrażał je sobie jako złączone nierozerwalnie z jego własnym, ledwie rozpoczętym życiem.
Wychował się w mieście, słynnym z pomnika wzniesionego wielkiemu człowiekowi, który sprawił, że Rosja dęba wspięła się jak koń". Sierioża widział też pomniki innych dowódców, rewolucjonistów, pisarzy, uczonych. Był to kamienny hołd ich wielkości. Lecz leśny głaz był pomnikiem wzniesionym tylko za to, że jakiś poszukiwacz złota nikomu nie uczynił nic złego, a więc za dobre serce, nie zaś za wyjątkowe zasługi. Czy można uważać dobroć jako taką za wartość godną pomnika? Kto w wieku Sierioży nie myślał o sławie! Dziś jednak, natknąwszy się na ten głaz, Sierioża zapragnął być przynajmniej dobrym człowiekiem, który nikomu nic złego nie uczyni. Myśli o sławie poblakły, zeszły na daleki plan.
Tajga jak gdyby czuła wszystko, czym przepełnione było jego serce, i odpowiadała mu spokojnym szumem, podobnym do słyszalnej pamięci historii pamięci, chroniącej rzeczy straszliwe, a mimo to zachowującej czystość.
Raptem drgnął. Tuż przed nim na ścieżkę wybiegł z krzaków niedźwiadek. Był jeszcze pełen niemądrej radości życia, nie ostudzonej ostrożnością, i wcale się nie zląkł. Miał błyszczący mokry czarny nos i zaciekawione dziecinne oczka. Podbiegł do nieruchomo stojącego Sierioży, ryknął, zaczął ocierać się o jego dżinsy i tarmosić je swoimi przyjaznymi, ale przecież niedźwiedzimi zębami. Sierioża wiedział z opowiadań, że gdzieś blisko powinna być niedźwiedzica i że spotkanie z nią nie wróży nic dobrego. Nie ruszając się z miejsca, wyjął składany nóż turystyczny i otworzył go. Zatrzeszczały krzaki głogu. Wywaliło się z nich
bure ogromne cielsko; w kudłatej sierści sterczały osty i kolce. Niedźwiedzica stanęła i popatrzyła mu w twarz. Było w jej oczaeh pytanie, ale nie było żadnej złości. Powoli obeszła go od tyłu
|
WÄ
tki
|