ďťż

Słowa Steina: "To romantyk! romantyk!", zdają się dźwięczeć nad tym odległym krajem, który Jima już nigdy nie wróci światu, obojętnemu na jego upadki i cnoty, ani owej...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Od chwili gdy prosta szczerość Jima - w ciągu ostatnich trzech lat jego życia - pokonała zwycięsko ludzką ciemnotę, strach i gniew, Jim już mi się nie ukazuje tak, jak go widziałem po raz ostatni na kształt białej plamki chłonącej całe światło pozostałe na mrocznym brzegu i pociemniałym morzu; wydaje mi się większy i bardziej żałosny w osamotnieniu swego ducha, który nawet dla tej, co go kochała najgłębiej, pozostał okrutną i niezgłębioną tajemnicą. Jim najwidoczniej ufał Brownowi; nie miał powodu nie wierzyć jego opowieści, której prawdę zdawała się stwierdzać szorstka otwartość, pewien rodzaj męskiej szczerości, z jaką Brown brał na siebie odpowiedzialność za swoje postępki i ich skutki. Ale Jim nie znał niepojętego wprost egozimu Browna; nie wiedział, że tego człowieka ogarniało po prostu szaleństwo, gdy napotykał na opór przeciwstawiający się jego woli; Brown szalał wówczas z oburzenia i mściwej wściekłości jak zawiedziony autokrata. Lecz chociaż Jim brał słowa Browna za dobrą monetę, bał się widać, aby nie zaszło jakieś nieporozumienie mogące zagrażać starciem i rozlewem krwi. Dlatego też natychmiast po odejściu malajskiej starszyzny poprosił, żeby dziewczyna dała mu coś do zjedzenia, bo mam zamiar opuścić fort i objąć dowództwo w mieście. Gdy się opierała temu ze względu na jego zmęczenie, odrzekł, że mogłoby się coś zdarzyć, czego by potem nigdy sobie nie darował. - Jestem odpowiedzialny za życie każdego człowieka w tym kraju - powiedział. Z początku był posępny; dziewczyna usługiwała mu biorąc od Tamb'Itama talerze i półmiski (z serwisu ofiarowanego przez Steina). Po jakimś czasie twarz Jima rozjaśniła się; powiedział dziewczynie, że pozostawi jej dowództwo fortu jeszcze na jedną noc. - Nie ma dla nas snu, kochanie - rzekł - póki nasz lud jest w niebezpieczeństwie. - Później dodał żartobliwie, że ona jest najlepszym mężczyzną z nich wszystkich. - Gdybyście oboje z Dainem Warisem przeprowadzili to, coście chcieli przeprowadzić - ani jeden z tych nieboraków nie pozostałby dziś przy życiu. - Czy oni są bardzo źli? - zapytała opierając się o jego krzesło. - Ludzie czasem źle postępują, choć nie są wiele gorsi od innych - powiedział po chwili wahania. Tamb'Itam poszedł za swoim panem aż do przystani u fortu. Noc była jasna, ale bezksiężycowa; środek rzeki zalegały ciemności, lecz woda u obu brzegów odbijała blask licznych ognisk, jakby w noc ramadanu" wyraził się Tamb'Itam. Łodzie wojenne sunęły cicho mrocznym szlakiem lub stały na kotwicy wśród głośnego plusku. Tej nocy Tamb'Itam miał dużo do roboty wiosłując lub chodząc za swym panem tam i z powrotem po ulicy wśród palących się ognisk, a także i dalej na skraju miasta, gdzie niewielkie oddziały stały w polu na warcie. Tuan Jim wydawał rozkazy, które wykonywano natychmiast. Na ostatku udali się do ostrokołu radży, obsadzonego tej nocy przez ludzi Jima. Stary radża uciekł wczesnym rankiem, z większą częścią swoich kobiet, do małego domku niedaleko wsi położonej wśród dżungli nad jednym z dopływów rzeki. Kassim, który został w Patusanie, był obecny na obradach i z miną pełną gorliwości usprawiedliwiał swe zabiegi dyplomatyczne z dnia poprzedniego. Traktowano go bardzo ozięble, ale to go nie pozbawiło uśmiechniętego, spokojnego ożywienia; oświadczył, iż jest zachwycony, kiedy Jim powiedział mu ostro, iż zamierza tej nocy obsadzić ostrokół radży własnymi ludźmi. Po zakończeniu obrad widziano Kassima, jak przed domem zaczepiał to tego, to owego z rozchodzącej się starszyzny i rozpowiadał głośno zadowolonym tonem, że mienie radży będzie zabezpieczone w czasie jego nieobecności. Około dziesiątej ludzie Jima weszli do ostrokołu, który górował nad ujściem zatoki. Jim zamierzał tam pozostać, póki Brown nie przepłynie. Rozpalono niewielkie ognisko na płaskim, porosłym trawą przylądku na zewnątrz palisady, gdzie Tamb'Itam ustawił małe składane krzesełko dla swego pana. Jim przykazał Malajowi, aby spróbował się przespać. Tamb'Itam przyniósł matkę i położył się niedaleko, ale spać nie mógł, choć wiedział, że musi się udać w drogę z ważną misją, zanim noc upłynie. Jego pan chodził tam i na powrót ze spuszczoną głową i rękami splecionymi na plecach. Twarz jego była smutna. Gdy pan się zbliżał do niego. ten udawał, że śpi, nie chcąc, aby pan wiedział iż wierny sługa go obserwuje. Wreszcie pan zatrzymał się przy nim, popatrzył na niego i rzekł po cichu: "Już czas." Tamb'Itam wstał natychmiast i zaczął się zbierać. Miał wyruszyć ze zleceniem w dół rzeki, wyprzedzając łódź Browna o godzinę lub więcej, aby zawiadomić urzędowo Daina Warisa, iż pozwolono ostatecznie białym przepłynąć swobodnie i że ich nie trzeba zaczepiać. Jim nie chciał nikomu innemu powierzyć tego zlecenia. Przed wyruszeniem Tamb'Itam poprosił o dowód raczej ze względów formalnych, gdyż dzięki swemu stanowisku przy Jimie był ogólnie znany. - Zlecenie jest ważne, o tuanie, przecież mam zanieść twe własne słowa
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.