ďťż

Otóż to — Łysiak jest najpierw pisarzem, a dopiero potem historykiem, i ma to swoje konsekwencje w jego twórczości, dla której kanwą bywa historia, ale której tematem jest...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Już w „Empirowym pasjansie" napisałem, że „historia nie jest dla mnie czasem 131 przeszłym", a w „Cesarskim pokerze" dodałem: „Historia interesuje mnie jako trampolina do gier literackich godzących metaforą we współczesność i właśnie metaforze literackiej wyrastającej z historii palę moje kadzidełko". Chcąc podeprzeć się i tu mędrcami, wystarczy zacytować R. G. Collingwooda, który w „The Idea of History" stwierdził: „Wszelka historia jest historią współczesną: nie w potocznym znaczeniu tego słowa, gdy historia współczesna oznacza dzieje stosunkowo niedawnej przeszłości, lecz w sensie ścisłym — świadomości naszych czynów w trakcie ich dokonywania. Historia jest tedy samowiedzą żywego umysłu". Żywy umysł pisarza ma również specyficzny stosunek do styku tzw. obiektywnej prawdy (która nie istnieje) i fikcji. Prof. Jerzy Łojek, komplementując mnie, zarzucił mi jednocześnie (na łamach „Literatury" i „Nowych Książek"), że w niektórych moich pracach zatraca się granica między „Dichtung" a „Wahrheit", i dodał, że „pod tym względem jest Łysiak pewnym fenomenem w skali, ośmieliłbym się powiedzieć, już nie europejskiej, ale światowej". Bardzo mnie to cieszy. Chciałbym przypomnieć, że już Arystoteles twierdził, iż pisarz ma prawo tak aranżować historię, jak mogłaby ona lub musiała rozegrać się zgodnie z jego wyobrażeniem, na co zresztą powoływał się najwybitniejszy pisarz kubański Alejo Carpentier, w wywiadzie dla „Die Zeit". Wspomniany już przeze mnie John Barth, również w wywiadzie, rzekł: „Pisarz o pewnym typie temperamentu w gruncie rzeczy pragnie wymyślić świat od nowa". W swojej książce „Chimera" Barth dodał: „Niektóre zmyślenia są o tyle cenniejsze od faktów, że ich piękno, choć bardzo rzadko, czyni je prawdziwymi. Jedynym Bagdadem jest Bagdad z Ť1001 Nocyť, gdzie dywany latają i z magicznych słów wyłaniają się dżinny". 132 Na koniec zdanie Einsteina: „Wyobraźnia jest ważniejsza od wiedzy". Jeśli się tego nie wie, można być reporterem historii, lecz niczego ponad reportaż się nie stworzy. „WTK" Wielkanoc 1981 Polskie „siły powietrzne" w Powstaniu Listopadowym „Siły powietrzne" napisałem w cudzysłowie, albowiem podczas walk listopadowych nie użyto żadnych latających aparatów. Jednakowoż — choć nasze „lotnictwo" powstańcze zostało wyłącznie w sferze projektów i propozycji — to przecież sam fakt, iż znajdowało się chociażby na papierze, wart jest odnotowania. Propozycje były dwie. Pierwsza, wysunięta przez francuskich aerostierów, zakładała użycie balonu strategicznego w celach obserwacyjnych na polu walki. Drugą był projekt ornitoptera — skrzydłowej maszyny latającej, napędzanej siłą ludzkich mięśni. W pierwszym przypadku chciano skorzystać z oferty legendarnej francuskiej rodziny baloniarzy, państwa Garne-rinów. Szef tego klanu, Andre Jacąues Garnerin (1769— 1823), należał do pionierskiej fali naśladowców Mont-golfierów, a nadto był pierwszym spadochroniarzem w dziejach. Do klanu należeli również: brat szefa, Jean Baptiste Olivier Garnerin (1766—1849), wynalazca i skoczek spadochronowy (ulepszył spadochron brata, zmniejszając dziesięciokrotnie ciężar, a zwiększając przeszło ośmiokrotnie nośność, nadto wynalazł spadochron pływakowy, umożliwiający skoki do morza), żona szefa, Jeanne Genevieve Garnerin z domu Labrosse (1775—1847), pierwsza aero-nautka i spadochroniarka w dziejach, oraz potomstwo pierwszej generacji Garnerinów, na czele ze sławną Elizą Garnerin. Andre Jacąues Garnerin przeszedł do historii za pomocą 133 kilku powietrznych wyczynów, wśród których czołowe miejsce zajmuje skok spadochronowy z wysokości około tysiąca metrów 22 października 1797, w parku Monceaux. Znakomitym osiągnięciem było przelecenie 300 kilometrów balonem po wystartowaniu w Moskwie (rok 1803). Rozgłos przynosiły Garnerinowi także najróżniejsze skandale i skan-daliki, jak chociażby ten, gdy policja paryska zabroniła mu wzlotu „z pewną młodą osobą odrębnej płci". Zdenerwowany baloniarz udał się wówczas ze skargą do ministerstwa policji i do prefektury, a „kiedy go zapytano, czy pomyślał o możliwości wypadku, który może nastąpić tylko nawet z powodu ciśnienia na tak delikatne organy młodego dziewczęcia, odpowiedział, że nie ma potrzeby obawiać się czegokolwiek". Najśmieszniejsze jest tutaj to, że „młoda osoba", Ernestyna Henry, zniosła 25-minutowy lot o wiele lepiej od sławnego aeronauty (dostał on choroby morskiej, podczas gdy jego towarzyszka podziwiała widoki i śpiewała z radości kuplety). Po wylądowaniu w pobliżu Gousseinville lokalny strażnik prawa aresztował powietrznych trampów, słusznie mniemając, iż ludzi przybywających z obłoków i nie posiadających paszportów należy traktować jak włóczęgów. Uwolnił aresztowanych dopiero oddział kawalerii jadący w ślad za balonem. W ciągu wielu lat Garnerinowie popisywali się wzlotami i skokami z balonów na terenie całej prawie Europy. W marcu 1831 roku baron Galichet, działając jako agent Banku Polskiego, sprowadził ich nad Wisłę, wypłacając 400 franków (na koszty podróży dla 4 osób). Sami Garnerinowie pisali później (20 sierpnia 1831 roku) w liście do ministra wojny, gen
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.