Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Były takie
momenty, że czuła się przy nim lepiej niż przy kimkolwiek innym. Wierzyła też,
że inaczej niż
Tsema, Ghana czy D’ena ¶mierć nie mogła jej go odebrać. S±dziła, że przebywanie
w jego
towarzystwie dla obojga było bezpieczne. Teraz nawet to złudzenie legło w
gruzach.
– Mam nadzieję, że tak będzie. – Hezhi nie przychodziło do głowy nic, co mogłaby
jeszcze
powiedzieć.
Ngangata ze znużeniem potarł czoło, po czym opadł na duż±, kolorow± poduszkę.
Sprawiał
wrażenie bardzo zmęczonego.
– Muszę wiedzieć, co słyszała¶ – odezwał się po chwili. Tsem podał mu dzbanek i
czarkę.
– Napij się.
Hezhi poczuła, jak krew napłynęła jej do twarzy gor±c± fal± wstydu. Ona też
powinna
przecież co¶ robić.
– Przynie¶ mi jak±¶ szmatkę, Tsem – poprosiła cicho. – Szmatkę i więcej wody.
Przynajmniej go umyjemy.
Oddychanie w dalszym ci±gu przychodziło Perkarowi z trudem, był to jednak widomy
znak,
że życie wci±ż jeszcze się w nim kołatało. Tsem skłonił się i wyszedł po
szmatki.
Ngangata spogl±dał na ni± wyczekuj±co.
– Nie wiem – odrzekła wreszcie. – Nie mam pewno¶ci, co tu się dzieje.
– Słyszała¶ o wojnie?
Skinęła głow±.
– Tak, ale dopiero dzisiaj. Pewni ludzie nadjechali wcze¶niej. ZnaleĽli mnie na
pustyni...
– ZnaleĽli cię?
Hezhi bezradnie pomy¶lała, że w ten sposób wszystko jeszcze bardziej komplikuje.
– Spacerowałam w¶ród skał – wyja¶niła. – Znalazło mnie tam dwóch Mangów z
zachodu.
– ZnaleĽli cię w skałach? Co tam robili?
– Ja nie... – Naprawdę nie wiedziała. – To dobre pytanie – dokończyła. – Nie
bardzo im było
po drodze, prawda?
– Na razie dajmy temu spokój – zaproponował Ngangata. – Co słyszała¶ o wojnie?
– Niewiele. Tylko tyle, że toczy się między ludem Perkara i Mangami. Doszło do
sprzeczki
tych ludzi z Bratem Koniem i Brat Koń zakazał im napadać na was dwóch. Co¶ mi
się jednak
zdaje, że nie ma nad nimi zbytniej władzy.
– Szkoda, że nie była ona jeszcze mniejsza – kwa¶no zauważył Ngangata. – Gdyby
tamci po
prostu napadli na Perkara, pozabijałby ich swoim mieczem. Oni tymczasem wyzwali
go do gry
i sama widzisz, z jakim skutkiem.
– No, nie wiem – powiedziała Hezhi. – Ty wiesz więcej o tych bar... o tych
ludziach, niż ja.
Gdyby doszło do prawdziwej walki na miecze, to czy inni by się do niej nie
przył±czyli?
Ngangata odpowiedział skinieniem głowy.
– Zapewne. Może nawet wyszłaby z tego mała wojna z najbliższymi krewnymi Brata
Konia,
którzy stanęliby w obronie go¶cinno¶ci swego klanu. Zapewne to, co się stało,
było najlepszym
rozstrzygnięciem. Przecież miecz nadal go leczy.
Powrócił Tsem z wilgotn± szmatk± oraz misk±. Wyci±gnęła rękę, lecz olbrzym
łagodnie
odsun±ł j± na bok i sam zacz±ł delikatnie ocierać pier¶ Perkara. Chciała
zaprotestować, ale
zachowała milczenie, uprzytomniwszy sobie, że zapewne Tsem znał się na tym
lepiej.
– Widziałam u niego znacznie gorsze rany, a mimo to, wtedy mógł chodzić i
rozmawiać –
powiedziała po chwili.
– Też to widziałem – przytakn±ł Ngangata, a Hezhi zdało się, że słyszy w jego
głosie głęboki
niepokój.
Tsem obmył Perkarowi twarz, a chłopak ponownie zakasłał, po czym cicho jękn±ł.
– Czy znalazł to, czego pojechał szukać? – spytała.
– Chyba tak. My¶lę, że dużo się dowiedział. Dowiedzieli¶my się o wojnie.
– Od tej jego bogini?
– I od jeszcze jednego boga. Od Karaka, Kruka.
Hezhi wydęła wargi.
– Perkar opowiadał mi o nim. To on posłał ciebie i Brata Konia, żeby¶cie
wypatrywali nas po
ucieczce z miasta.
– Tak. A także otumanił Perkara i jego przyjaciół tak, że zdradzili swego króla.
To dziwny,
przebiegły bóg.
Hezhi z westchnieniem potrz±snęła głow±.
– Nic nie wiem o tych bogach. Oni wszyscy wydaj± mi się tacy dziwni.
.Przecież to potwory” – dodała w duchu.
– Nie znam wszystkich przekazanych mu przez Karaka wie¶ci – podj±ł Ngangata.
Wygl±dało
na to, że chce jej co¶ powiedzieć, ale zabierał się do tego z ogromn±
ostrożno¶ci±.
– Nie było cię przy nim?
– Nie słyszałem ich rozmowy. Ale potem Perkarowi spieszno było tutaj powrócić i
odnaleĽć
ciebie. My¶lę, że Karak powiedział mu co¶ o tobie, co¶ istotnego.
– Ach tak?
Tsem wydał z siebie gardłowy pomruk.
– To mi się nie podoba, księżniczko – rzucił szeptem. – Wszystkie te rzeczy
dziej± się za
szybko. Znów szuka cię zbyt wielu ludzi.
– Wiem, Tsem.
– Jak to? – zdziwił się Ngangata. – Co masz na my¶li?
– Chodzi mi o tych spotkanych na pustyni Mangów. Zachowywali się tak, jakby
czego¶ ode
mnie chcieli.
– A jużci, znaleĽli cię w górach, chociaż nie wiedzie tamtędy żaden szlak z
zachodu. To za¶
oznacza, że szukali ciebie.
Hezhi usiłowała zaprzeczyć potrz±¶nięciem głowy.
– Mogli zobaczyć, jak biegnę po¶ród skał. – Tak jednak nie było. Nie wiadomo
dlaczego,
miała co do tego pewno¶ć. – Nie, masz rację, Ngangato. Oni mnie szukali. A Brat
Koń umie¶cił
mnie w tym yekcie natychmiast po przyjeĽdzie do osady i zostawił swego bratanka,
żeby mnie
strzegł. Pewnie wyczuwał, że co¶ jest nie tak. – Nie dodała jednak, że tak
naprawdę, nie była
nawet pewna intencji Brata Konia. Nikt, kto nie potrafił zajrzeć do jego
wnętrza, nie poj±łby jej
słów i co najwyżej wzi±łby j± za wariatkę.
Ngangata wolno pokiwał głow±.
– Nadci±ga co¶ wielkiego – wyszeptał. – Na nas także napadli Mangowie, tam w
górze
strumienia. Oni nas szukali. Powiedzieli, że jaki¶ prorok ujrzał nas w swojej
wizji. Może
zobaczył też i ciebie.
– Perkar wie więcej?
– Wie, ale po drodze nie chciał o tym ze mn± mówić. To czego się dowiedział,
wzbudziło
w nim niepokój. – Ngangata zagryzł wargi, po czym ci±gn±ł dalej: – Słyszałem,
jak Karak mówił,
że istnieje jaki¶ zwi±zek między tamtym gaanem, a Odmieńcem.
Po krzyżu Hezhi przeszły nagłe ciarki.
– Odmieniec? Rzeka.
– Nazywaj go jak chcesz.
– S±dziłam, że on nie może sięgać tak daleko.
– Może nie własnoręcznie – odrzekł Ngangata. – Może jednak potrafi tego dokonać
rękami
szamana.
Hezhi usłyszała własny, drż±cy głos.
– On chce, żebym wróciła, prawda? On mnie odzyska. – Po raz pierwszy od długiego
czasu
poczuła nieznaczne mrowienie łuski na ramieniu. Wyci±gnęła dłoń, żeby jej
dotkn±ć.
W tym samym momencie namiot jakby się obrócił, tak że teraz widziała wszystko
nieco
inaczej. Tsem z Ngangata jawili się jej jako wydr±żone od wewn±trz, szkieletowe
formy, za¶
ogień na palenisku przybrał postać roztańczonego ostrza o roze¶mianych oczach.
Natomiast
Perkar...
Perkara nie było prawie wcale. Miał przezroczyst± skórę, a u jego boku spoczywał
bóg. Nie
mogła na niego patrzeć, na t± koszmarn± pl±taninę skrzydeł, pazurów i
najeżonych, ostrych
krawędzi. Widok ów sprawiał jej ból, rodził pieczenie gdzie¶ w ¶rodku, jak gdyby
wewn±trz jej
głowy znajdował się wywijaj±cy mieczem wojownik
|
WÄ…tki
|