ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Jest bardzo
inteligentny i ma olbrzymią wiedzę. Ma dostęp do najnowszych i najlepszych
wyników badań naukowych - wszelkich działów nauki - fizyki, astrofizyki,
kosmologii i czego tam jeszcze. Ponieważ u podstaw tego wszystkiego leży
mechanika kwantowa, przyjmuje mechanikę kwantową jako obowiązującą - bez tego
nie mógłby wykonywać pracy, do której go zaprogramowano. To jest podstawa jego
oprogramowania. - Prawie powiedziałem "osobowości".
Uśmiech przejawiał teraz więcej bólu niż rozbawienia, ale Sigfrid nadal
słuchał.
- A równocześnie, Sigfridzie, on ma drugą warstwę oprogramowania. Nauczono
go myśleć i zachowywać się - być, w tak dużym stopniu, jak to możliwe - bardzo
inteligentną i mądrą osobą, którą nie żyje od bardzo długiego okresu czasu, a
która kiedyś uważała, że mechanika kwantowa jest w całości błędna. Nie wiem, czy
taki konflikt poczyniłby szkody u istoty ludzkiej - rzekłem - ale na pewno może
poważnie uszkodzić... eee... program komputerowy.
Na czole Sigfrida pokazały się kropelki potu. Skinął głową w milczeniu, a ja
doświadczyłem krótkiego, bolesnego przebłysku wspomnień - czy to, jak Sigfrid
wygląda teraz, przypomina mnie w tych czasach dawno, dawno temu, kiedy chodziłem
do niego na seanse? - Czy to możliwe? - dopytywałem się.
- To poważna dychotomia, tak - odszepnął.
I wtedy zapadłem się.
Cienki lód trzasnął. Tkwiłem po kostki w mokradle. Jeszcze nie tonąłem, ale
już nie potrafiłem się wydostać. Nie wiedziałem, co dalej robić.
Moja koncentracja poszła w diabły. Rozejrzałem się dookoła z poczuciem
bezsilności, patrząc na Essie i innych, i czułem się bardzo stary i bardzo
zmęczony - jak również bardzo chory. Tak bardzo się zaplątałem w problem
dokonania psychoanalizy mojego psychonalityka, że zapomniałem o bólu w brzuchu i
cierpnących ramionach; ale teraz te objawy powróciły ze wzmożoną siłą. To nie
działało. Za mało wiedziałem. Byłem absolutnie pewny, że odkryłem podstawowy
problem, który spowodował amnezję Alberta - i nic z tego nie wynikało!
Nie wiem, jak długo bym tam siedział jak głupi, gdybym nie otrzymał
wsparcia. Nadeszło od dwóch osób równocześnie.
- Impuls - wyszeptała Essie z naciskiem w moje ucho, a w tej samej chwili
Janie Yee-xing poruszyła się i rzekła niepewnie:
- Ale musiał być jakiś incydent, który bezpośrednio to spowodował, prawda?
Twarz Sigfrida stała się pusta. Trafiony. W czułe miejsce.
- Co to było, Sigfrid? - spytałem. Brak odpowiedzi. - No jazda, Sigfrid,
stara psychoanalityczna maszynko, wyrzuć to z siebie. Co było tą rzeczą, która
wypchnęła Alberta przez śluzę?
Popatrzył mi prosto w oczy, ale nie mogłem odczytać wyrazu jego twarzy, bo
obraz był zamazany. Wyglądał prawie jak ekran piezofonu, w którym coś psuje się
w obwodach, więc obraz blednie.
Blednie? Czy ucieka w amnezję?
- Sigfrid - krzyknąłem - proszę! Powiedz nam, co tak wystraszyło Alberta, że
uciekł? A jeśli nie możesz, sprowadź go tu, żebyśmy mogli z nim porozmawiać!
Jeszcze większe zakłócenia. Nie byłem już w stanie określić, czy nadal na
mnie patrzy.
- Powiedz mi! - rozkazałem i z rozmazanego holograficznego cienia dobiegła
odpowiedź:
- Kugelblitz.
- Co? Co to jest kugelblitz? - rozejrzałem się wokół skonsternowany. -
Cholera, sprowadź go tu, żeby sam nam mógł powiedzieć.
- On tu jest, Robinie - szepnęła mi Essie do ucha.
Wtedy obraz znów się wyostrzył, ale nie przestawiał już Sigfrida. Schludna
twarz Freuda złagodniała i rozszerzyła się stając się łagodną, workowatą twarzą
niemieckiego kapelmistrza, a siwe włosy wyrosły nad smutnymi oczami mojego
najbliższego i najlepszego przyjaciela.
- Jestem, Robinie - rzekł Albert Einstein z żalem. - Dzięki za pomoc. Ale
nie wiem, czy ty masz mi za co dziękować.
Tu się nie mylił. Nie podziękowałem mu.
Pomylił się jednak, jeśli chodzi o przyczynę, gdyż nie podziękowałem mu nie
dlatego, że to co powiedział było przerażająco nieprzyjemne, tak straszliwie
niezrozumiałe, ale także dlatego, że moja sytuacja nie była dla tego
odpowiednia, kiedy skończył.
Kiedy zaczął, moja sytuacja nie poprawiła się znacząco, ponieważ
rozczarowanie jego powrotem utrzymało się jeszcze później. Byłem zmęczony.
Wyczerpany. Nie było dla mnie niczym dziwnym, że byłem wyczerpany, mówiłem sobie
w duchu, bo Bóg mi świadkiem, że tak stresującego napięcia nigdy w życiu nie
doświadczyłem, ale to było coś gorszego niż zwykłe wyczerpanie. Czułem się
śmiertelnie chory. Odczucie to nie wiązało się tylko z moim brzuchem, ramionami
czy głową; to było tak, jakby z moich akumulatorów znikała cała moc i mogłem
jedynie z najwyższym wysiłkiem skoncentrować się na tym, co on mówi.
- To tak całkiem nie była amnezja, choć wy tak to nazywacie - rzekł
obracając nie zapaloną fajkę w palcach. Nie zadał sobie trudu, żeby wyglądać
śmiesznie. Miał na sobie podkoszulek i proste spodnie, ale jego stopy tkwiły w
butach, a sznurowadła były zawiązane
|
WÄ
tki
|