ďťż

Wówczas Mela przysunęła się ku siostrze i, ujmując w obie dłonie jej głowę, rzekła miękko, serdecznie: - Powiedz...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
.. bardzo go kochasz? - Kogo? - szepnęła Cesia niepewnym głosem. - No, tego, za którym tęsknisz zapewne... Uspokój się, myślę o Jerzym Darnowskim. - Ach, tak... Zapanowało milczenie. Wreszcie Mela przerwała je pierwsza: - Zrobiłam ci przykrość. Przepraszam. - To nic - odparła Cesia, spuszczając oczy. - Każdy ma swoje czułe struny. Teraz ci mogę dać szczerą odpowiedź: gdybym czuła, że kogoś naprawdę, mocno kocham - wyznałabym mu to. Mela spojrzała na siostrę z politowaniem. - Biedna, mała dziewczynko - rzekła, przesuwając ręką po lśniących włosach Cesi ruchem macierzyńskim. - Biedna dziewczynko... Nie tak to proste, jak ci się zdaje, powiedzieć komuś: kocham. - Dlaczego? Dłoń pani Grabowickiej znieruchomiała. Odpowiedź, która padła po chwili, brzmiała inaczej, prawie twardo: - Ten ktoś może być tknięty głuchotą i niedosłyszeć. XVI. Z dziennika Cesi. 23 marca. Dziś rano usłyszałam przypadkiem zdanie, z pewnością nie dla moich uszu przeznaczone: - Czort waźmi hetu "Bielausku". Ona, każe, na śmierćby zamuczyla. Zdanie to było raczej gorzkiem westchnieniem, wydartem z piersi pewnego młodego, zdrowego jak rzepa, a czerwonego jak piwonja dziewczęcia. Dziewczęciu temu nie pozwoliłam gapić się dowoli na przelatujące stada dzikich gęsi i kaczek, stąd owa uraza i pobożne życzenie, by "tę Bielawską czart porwał" za to, że każe pracować i jeszcze sama pilnuje, aby "rabota" szła sprawnie. Mamy więc wiosnę. Zakwaterowała się na dobre, przybywszy z zamorskich krajów na skrzydłach ciepłego wiatru. Przebiegła najpierw lekkiemi stopami martwe pola, budząc do życia pożółkłe źdźbła oziminy. Potem zajrzała do lasów i kochającą dłonią dotknęła nagich gałązek brzozowych. Osnuły się natychmiast lekką, jak mgła, niepewnej barwy zielenią. A potem wiosna uklękła na ziemi świeżym oddechem jęła zachęcać pierwsze kwiaty, aby wyjrzały ku słońcu. Ciepły wiatr szumi w suchych trzcinach i raz wraz mąci szklistą powierzchnię stawu. Po wodzie przebiega rozkoszny dreszcz. Drobne zmarszczki rozsuwają się szybko ku brzegom, a wówczas gładka znów tafla odbija błękitne niebo z jakąś zbłąkaną, samotną chmurką, lub stadem ciągnących długiemi sznurami ptaków przelotnych. Te, które wróciły wcześniej lub wcale w podróż nie wyruszały, krzątają się koło gniazd, piskiem, krzykiem, świstem i gwizdem napełniając powietrze. Zda się, zabrakło miejsca na ciszę pod jasną kopułą nieba. Każde stworzenie wypowiada, jak umie, gwarą prostacką lub wyszukaną piosenką zachwyt i radość z powrotu wiosny... Taką bezkresną, niemądrą radością przepełnione jest wszystko wokoło. Czai się ona w każdym zawiązku kwiatowym wyrasta z pod ziemi w każdem wątlem ździebełku trawy, ścieka po białej korze brzóz ożywczych cierpkawym sokiem. Jest wszędzie i zewsząd nadpływa. Spada na ziemię z pierwszym ulewnym, ciepłym deszczem, unosi się ku górze w białych oparach mgły, leci z podmuchem wiatru, nieruchomieje w słonecznej ciszy południa, dzwoni w śpiewie skowronka i w sercu ludzkiem tętni tą samą pieśnią wesela. Może ta właśnie radość niemądra, z tysiąca przyczyn i bez przyczyny, jest synonimem dziwnego słowa szczęście, nad którem wielcy myśliciele łamali, łamią i nadal pewnie będą łamali uczone głowy. Jest mi jeszcze lekko na duszy. Upajam się każdą godziną przeżytą, bo każda godzina przynosi nowy cud. Wiosna jest cudem zmartwychwstania - dostępnym dla oczu ludzkich cudem wiecznego życia. Całe dnie prawie spędzam w ogrodzie, pilnując moich sześciu podwładnych dziewic, aby raźniej drapały ziemię. Ale często przymykam oczy i wówczas myślę tylko o tem, jak dobrze jest mieć pod stopami spulchniony, wypoczęty zagon, a nad głową złote ciepło słoneczne i lekki szelest gałązek brunatnych od pąków, które rosną w oczach, ukazując z pod połyskliwych pancerzy zielone wnętrze pierwszych listeczków. Moje dziewczęta nie są takie wrażliwe na "piękno natury!" Zato lepiej, niż ja, znają zegar słoneczny. Gdy tylko roziskrzony wóz Feba dosięga zenitu swej drogi, składają łopaty i grabie, rozprostowują zgięty krzyż i, ocierając wierzchem dłoni spocone oblicza, pośpiesznie opuszczają rozkopane grzędy. Wówczas chcąc niechcąc i ja wracam do domu. Jaka to rozkosz zanurzyć w chłodnej wodzie opalone, straszliwie brudne ręce! Zmywając z palców przyschnięte grudki ziemi, dziękuję Bogu po raz tysiączny pierwszy, że spodobało mu się uczynić ze mnie to, czem jestem: ogrodniczkę. Zwyczajną ogrodniczkę, która nieraz własnoręcznie przesadza flance, przycina młode pędy na drzewach i babrze się w ziemi od świtu do zmierzchu. O, dobry Boże! Mogłam przecież, posłuszna Twej woli, siedzieć schylona przy biurku, tonąć w powodzi cyfr i korespondencji handlowej... Mogłam wystawać za ladą, odmierzając kaszę i ryż, albo towary łokciowe..
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.