ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
..
- Zawsze najprzyjemniejsze są improwizowane baliki w tym guście - powiedział rejent Cardot.
- Nie mówcie mi o tych recepcjach, na które każdy przychodzi, jak by kij połknął!...
Ów pogląd należy do aksjomatów mieszczaństwa.
- Ejże!
- ozwała się pani Minard.
- Bo ja lubię i to, i to...
- Nie dotyczy to łaskawej pani, która wybrałaś ten dom dla przyjemności - odparł Dutocq.
Kiedy skończono tańczyć piekarkę, Teodozjusz odciągnął siłą Dutocqa od bufetu, przy którym nasz pisarz zajadał plaster ozora, i rzekł: - Chodźmy, bo jutro świtkiem musimy być u Cerizeta, żeby zebrać wszelkie wiadomości tyczące się sprawy, nad którą namyślimy się obaj, bo nie taka ona prosta, jak Cerizetowi się zdaje.
- Dlaczego?
- zapytał Dutocq zabierając swój kawałek ozora do salonu.
- Cóż to, nie znasz pan ustaw?...
Ale ja znam je na tyle, żeby przewidzieć wszelkie tutaj trudności.
Jeśli rejent chce nabyć kamienicę, a my sprzątnąć mu ją sprzed nosa, może zawsze nas przelicytować albo podstawić wierzyciela hipotecznego.
Dzisiejsze prawo hipoteczne tak rzecz ujmuje: jeśli sprzedają dom na żądanie któregoś z wierzycieli, suma zaś uzyskana z licytacji nie wystarcza na spłacenie wszystkich wierzycieli, wierzyciele mają prawo podbijać cenę; tak więc rejent, połapawszy się raz, gotów się rozmyślić.
- Słusznie!
- powiedział Dutocq.
- No to idziemy do Cerizeta.
Ostatnie te słowa podchwycił adwokat Minard, stojący tuż obok naszych wspólników; nie mógł jednak pojąć ich sensu.
Projekty obu tych ludzi były tak odeń odległe, że przysłuchiwał się, nic nie rozumiejąc.
- Oto jeden z najpiękniejszych dni naszego życia - powiedziała Brygida zostawszy tylko z bratem o wpół do szóstej w pustym salonie - jakiż to splendor tak być wybranym przez współobywateli!
- Zapamiętaj, Brygido, moje dziecię, że zawdzięczamy to wszystko pewnemu panu...
- Komu?
- De la Peyradeowi, naszemu przyjacielowi.
Dutocq napomknął Teodozjuszowi, że Cerizet niedziele i poniedziałki spędza zawsze poza domem, w ciągu bowiem tych dwu dni, które lud poświęca hulankom, nigdy nie nachodzą go interesanci.
Jakoż obaj wspólnicy udali się do Cerizeta dopiero we wtorek.
Kamienica, dokąd podążyli, jest równie charakterystyczna dla fizjonomii Przedmieścia Świętego Jakuba i równie ważna jak dom Thuillierów czy Phellionów.
Nie wiadomo dlaczego (nie wyznaczono jeszcze komisji dla zbadania tego zjawiska), nie wiadomo dlaczego i w jaki sposób niektóre dzielnice Paryża podupadają i podleją tak pod względem moralnym jak fizycznym; czemu siedziba Dworu i Kościoła, okolice Ogrodu Luksemburskiego i Dzielnica Łacińska, stały się tym, czym są dzisiaj, chociaż zdobi je dumna kopuła Świętej Genowefy i kopuła Val de Grace, rysunku Mansarda, chociaż mieści się tutaj uroczy Ogród Botaniczny: czemu więc uchodzi stąd wykwint życia?
Czemu roi się tutaj od domów takich jak dom pani Vauquer, Thuillierów i Phellionów, dlaczego w pałacu Stuartów, kardynała Mignon, kardynała Duperron założono pensjonaty i czemu błoto, brudny przemysł i nędza zawładnęły tym wzgórzem zamiast rozprzestrzeniać się z dala od starego i szlachetnego miasta?...
Po śmierci anioła, którego dobroczynność unosiła się nad dzielnicą, nadciągnęła wulgarna lichwa.
Następcą radcy Popinota był Cerizet; i rzecz osobliwa, nadająca się skądinąd do przestudiowania: w sensie społecznym dało to absolutnie takie same skutki.
Popinot pożyczał bez procentu i umiał tracić; Cerizet, nie tracąc ani grosza, zmuszał nędzarzy do przyzwoitej pracy, do życia statecznego.
Biedacy wielbili Popinota, lecz Cerizet nie budził w nich nienawiści.
Obraca się tutaj ostatnie kółko paryskich finansów.
U góry bank Nucingena, Kellerów, du Tilleta, Mongenodów; nieco niżej lichwiarze tacy, jak Palma, Gigonnet czy Gobseck; jeszcze niżej - tacy jak Samanon, Chaboisseau czy Barbet; wreszcie, u samego dołu, niżej niż Lombard, ów król lichwy, co zza każdego węgła zarzuca swoje pętle, by dusić wszelką nędzę, nie chybiając żadnej - taki Cerizet!
Szamerowany surdut winien dać wam pojęcie o norze owego człowieka, co wymknął się spółce komandytowej i policji.
Był to dom przeżarty saletrą, którego mury pełne zielonych zacieków pociły się wciąż i cuchnęły jak lica jego mieszkańców; położony na rogu ulicy Kurzej, miał od frontu winiarnię najostatniejszego rzędu, o szyldach pomalowanych ordynarną jaskrawą czerwienią, oknach przystrojonych czerwonymi kalikotowymi firankami, a chronionych przez potężne sztaby; winiarnię z ladą obitą ołowianą blachą.
Nad ohydną głęboką sienią kołysała się obrzydliwa latarnia z napisem "Pokoje meblowane".
W murach tkwiły żelazne krzyże, świadcząc, że budowla ta - własność handlarza win - jest niezbyt solidna; gospodarz zajmował połowę parteru i antresolę.
Wdowa Poiret (z domu Michonneau) miała tu na pierwszym, drugim i trzecim piętrze hotelik, gdzie mieszkiwali co najbiedniejsi studenci.
Cerizet zajmował dwa pokoje, jeden na parterze, drugi na antresoli, dokąd wchodziło się kuchennymi schodami z podwórza brukowanego, ziejącego duszącym odorem.
Cerizet płacił wdowie Poiret czterdzieści franków miesięcznie za śniadania i obiady; zjednał więc sobie gospodynię jako pensjonariusz i zjednał sobie również handlarza win, sprokurowawszy mu ogromną klientelę - popyt na mocne trunki; zyski wpływały już przed wschodem słońca.
Imć Cadenet otwierał swój handelek, zanim Cerizet otwierał swój kantorek, rozpoczynając operacje we wtorki, zimą około piątej, a latem około trzeciej z rana.
Godzina targu, kiedy to wielu z jego klientów i klientek zdążało do Hal, określała godzinę jego wstrętnych machinacji.
Jakoż imć Cadenet, z uwagi na rzeczoną klientelę, którą w całości zawdzięczał Cerizetowi, odnajmował mu dwa pokoje za sumkę nader skromną - osiemdziesiąt franków rocznie; prócz tego podpisał z nim kontrakt na lat dwanaście, który li tylko Cerizet rozwiązać miał prawo, bez odszkodowania, z trzymiesięcznym wymówieniem
|
WÄ
tki
|