ďťż

Należy to rozumieć w ten sposób: bywa, że czcią otaczamy starców niezwykle wiekowych, powiedzmy studwudziestoletnich, i za to ich wyróżniamy, że jeszcze wciąż żyją...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Nie nazbyt to sensowne, ale tak się nieraz dzieje. A dalej — jeżeli będziemy z unieruchomionego działka obstrzeliwali pewna polać terenu, to pociski będą się łożyły zwykłym rozrzutem. Otóż. z góry nie wiadomo, gdzie padnie dany pocisk. Gdy jednak padnie już, można się dziwować temu, że uderzył właśnie w tę oto kępkę trawy, na przestrzeni hektara, albowiem przyjmując, że szansę trafienia każdej z kępek, które na nim rosną, były takie same, można zliczyć kępki i stwierdzić, iż skoro ich było milion, to szansa trafienia tej jednej właśnie równała się 1:1000000. Gdy zaś działo będzie kryło ogniem ów hektar przez czas bardzo długi, w końcu zdarzy się, że któryś pocisk upadnie w to samo miejsce, w jakie trafił jeden z poprzednich. Gdy teraz nie weźmiemy pod uwagę ilości oddanych strzałów, jakbyśmy o nich nic nie wiedzieli, lecz po prostu powtórzymy nasze statystyczne obliczenie, okaże się, iż czysta szansa podwójnego trafienia w to samo miejsce równała się stosunkowi 1:1 000 000 000 000, ponieważ prawdopodobieństwa niezawisłych od siebie wypadków się mnożą! Tak więc okolica owej kępki trawy —wyda się nam jednym z donioślejszych miejsc świata, zawierającym niezwykła zagadkę bytu. Jakże inaczej wytłumaczyć to. że tam właśnie zaszedł wypadek, co był możliwością jedną z ich biliona!!? Otóż. proszę zauważyć, że jako późni adresaci mitów znajdujemy się w podobnej nieco sytuacji jak ten, kto obserwuje ową palbę eksperymentalną. O tym. jaką ilość „strzałów” oddano, tj. ile rozmaitych baśni, podań, historii wygędźbiono parę tysięcy lat temu, nic nam zgoła nie wiadomo” Wiemy tylko, jaki „pocisk” padł u naszych stóp, tj. jaka garść mitów przez tę otchłań ludzkiego czasu przeszła cało i do nas dotarła. Uważamy tedy, iż tuż koniecznie musi być w nich coś takiego, co stanowi nieomal tajemnicę rodu ludzkiego, eksplanację archetypalną hominis sapientis! A tymczasem może to być, jak w wypadku obstrzału, kwestia trafu; sag i mitów „wysłano”, powiedzmy, dziesięć tysięcy, a dotarło ich do nas kilkaset, ponieważ te uległy „po drodze” rozmaitym „wzmocnieniom” (na pewno uległy im te, które na „warsztat dramaturgiczny” wzięli zdolni autorzy helleńscy, od Eurypidesa do Arystofanesa). Otóż. zastrzegam się. że nie chciałbym sprowadzać całej problematyki mitów do rachunku statystycznego; przedstawiani go tylko na prawach pewnej poprawki do wielkich syntez humanistów. Zapoznanie się ze składnią kultur i tego typu zagadnienia może choć częściowo rozświetlić. Zapewne też pozwoli nam zrozumieć właściwym sposobem problematykę, obracającą się wokół wzrostu złożoności naszej kultury. Niesamowicie wszystkożerna informacyjnie, pochłonęła i z grubsza przetrawiła cale dziedzictwo wieków; tym sposobem pomnożyła zasoby informacji, jaką jej empiria znosi ze świata natury, o wszystko, czego się dawniejsze kultury dorobiły nieempirycznie. Wskutek tego jest nasza kultura stanem coraz bardziej i bardziej [nieprawdopodobnym — entropijnie. Jednakże kryterium „komplikatoryczne” wcale nie jest sprawdzianem stopnia homeostatycznej optymalizacji. Z tego, że brontozaur był zbudowany sposobem nieporównanie bardziej złożonym aniżeli wymoczek, nic dobrego dla brontozaura nie wynikło, podczas gdy wymoczki do dzisiaj wiodą swój nieambitny żywot w byle kałuży. Niekontrolowana puchlina informacyjna, razem z technologiczną elefantiazą, niekoniecznie stanowią przeżywalnościowo najlepszą strategię. Kultura nasza trwa ledwie paręset lat, w trzonie typowo technologicznym, a zatem jakieś dziesięć razy krócej niż kultury mieszkańców różnych archipelagów wysp Oceanii, które zresztą nie dlatego znikły, że już nie były do dalszej egzystencji zdolne, ale dlatego, ponieważ myśmy je zniszczyli. MODEL KULTURY Zajmujemy się kulturą, ponieważ jest ona dla literatury tym, czym jest życiowy areał dla zwierzęcia: niszą ekologiczną. Przed definitywnym rozstaniem się z jej problematyką rozważymy model kultury rozumiany jako jej podobizna. Kulturę można rozpatrywać dwojako: w planie, operacji, z jakich się składa, i w planie sensów, jakie ją konstytuują. Obie te sfery mają się do siebie; relacja wzajemna jest jednak wielkością zmienną. Zerem kultury jest stan przymusu adaptacyjnego, w którym nic nie jest dowolne, ponieważ wszystko jest adaptacyjnie konieczne. Jeżeli świat otacza zwierzę, dostarczając mu jedynego wyjścia, i jeśli z niego skorzystać to tyle, co przystosować się — nie ma sensów poza adaptacyjnym zachowaniem. Gdyby każdy nasz krok, każdy gest, każde poruszenie musiało mieć na muszce cel przeżywalnościowy, sensy wszystkie w tym celu by się ogniskowały, w nim mając realne pokrycie. Świat jednak, jakeśmy powiedzieli, aż taki bezwzględny nie jest. Można w nim zdobywać rozszerzający się margines swobody i wypełniać go tym, co, znacząc dla nas, już nic nie znaczy — ze „stanowiska świata”, ponieważ ani on tego nam nie nakazuje, ani nie zakazuje. W tej sytuacji powiększającego się luzu (a powiększa go krokowo technoewolucja, uniezależniająca od środowisk), wypełnianego rozprężającymi się sensami, stanem kultury wczesnym jest taki, który nazwać można jej monosemantycznością. Kultura monosemantyczńa to taka, w której każdy stereotyp myślenia i działania upowszechnionego ma jedną tylko wersję, jedno zatem znaczenie. Wcale nie jest przy tym tak, żeby w kulturze panowało rozeznanie, oddzielające to, co racjonalne przystosowawczo, od tego, co nadmiarowo swobodne. Reguły kultury, bez względu na ich charakter wedle powyższego podziału, jawią się jej członkom jako nakaz zasadniczo jednolity
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.