ďťż

Później pożyczy jeszcze dziesięć albo piętnaście od Hegglunda, a może nawet więcej, a gdyby nie wystarczyło, zastawi zegarek, który sobie parę miesięcy temu kupił...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Dadzą mu chyba piętnaście dolarów, kosztował pięćdziesiąt. W tej chwili przypomniał sobie, że w tym wstrętnym swoim pokoju siedzi Esta w oczekiwaniu na ostateczne rozwiązanie swego romansu. Jak zamierzała wybrnąć z tej sytuacji? - zapytywał siebie tym uporczywiej, że w obliczu tego faktu wcale nie miał ochoty przykładać się do rozwiązania finansowego problematu, jak to przypuszczała jego rodzina. Ojciec jego teraz, jak zresztą nigdy, nie był materialną podporą matki. Więc jakże Clyde z tego wybrnie, jeżeli wszystko ma się na nim oprzeć? Ach, czy też ojciec nie może co innego robić, tylko sprzedawać dywaniki i zegarki i prawić kazania po ulicach? Czyżby rodzice nie mogli raz zaprzestać tych misji? Wiedział jednak dobrze, że sytuacji tej nie rozwiąże się bez jego pomocy, a przekonał się o tym przy końcu tygodnia, gdy miał już w kieszeni pięćdziesiąt dolarów dla Hortensji. W niedzielę matka zajrzawszy do jego pokoju, gdzie się przebierał, odezwała się: - Chciałabym z tobą pomówić, zanim wyjdziesz. Zauważył że powiedziała to z bardzo poważną miną. Od paru dni już widział, że była jakaś przygnębiona. Lecz jednocześnie pomyślał, że mając ostatecznie zahipotekowane swoje dochody, nic nie może więcej zrobić. Matce nic więcej dać nie może, bo przecież straciłby Hortensję. A na to nie mógł się zgodzić. Ale jaki poda powód odmawiając jej pomocy, zwłaszcza że wiedziała, ile wydawał na ubranie, i domyślać się musiała, że nie żałuje sobie na rozrywki, na które biegnąc wykręcał się przed nią, że idzie do pracy. Z pewnością mu nie wierzyła. Ale przed dwoma miesiącami obiecał jej płacić przez pięć tygodni po dziesięć dolarów i dotrzymał obietnicy. Matka jednak mogła sądzić, że mu to łatwo przychodzi, jakkolwiek utyskiwał zawsze, że musi teraz bardzo oszczędzać. Mimo całego współczucia nie mógł przychylić się oczekiwaniom matki, gdyż pożądanie Hortensji było silniejszym bodźcem. Wszedł po chwili do tak zwanego saloniku, skąd matka wyprowadziła go na ławkę w pokoju misyjnym - ponurej, zimnej izbie. - Nie myślałam, że będę zmuszona z tobą o tym mówić, Clyde, ale nie widzę innego sposobu. Nie mam nikogo prócz ciebie, na kim mogłabym się oprzeć, tym bardziej że już jesteś dorosły. Ale musisz mi obiecać, że nie będziesz o tym nikomu opowiadał - ani Frankowi, ani Julii, a nawet ojcu. Nie chcę żeby wiedzieli... Widzisz... Esta wróciła do Kansas City, a ja sama nie wiem, co z tym zrobić. Mam za mało pieniędzy, a ojciec mi przecież nie dopomoże. Przesunęła spracowaną ręką po czole, a Clyde wiedział już, co to znaczy. Na razie chciał powiedzieć, że nie wie nic o obecności Esty w mieście, bo dotychczas nie wydał się z tym, lecz wobec zwierzenia matki, po którym trzeba byłoby udać zdziwienie, odparł: - Wiem o tym. - Wiesz? - zapytała zdziwiona. - Tak, wiem - powtórzył. - Widziałem, jak raz, mamo, weszłaś do jednego z domów na Beaudry Street i zobaczyłem Estę wyglądającą przez okno - opowiadał spokojnie. - Potem wszedłem sam. - Jak dawno to było? - zapytała chcąc widocznie zyskać tylko na czasie. - Jakieś pięć czy sześć tygodni temu. Byłem już tam od tej pory kilka razy. Ale Esta nie chciała mi nic o sobie opowiadać. - Ts, ts, ts - cmoknęła Griffithsowa. - Więc wiesz, w jakim jest położeniu? - Wiem. - Tak, stało się to, co musiało się stać - odezwała się z rezygnacją. - Nie wspomniałeś o tym Frankowi albo Julii? - Nie - odrzekł Clyde zamyśliwszy się nad tym, że nieszczęście nauczyło matkę skrytości. Nigdy nie umiała nikogo wprowadzić w błąd, nawet ojca. Clyde zawsze uważał się za bardziej zręcznego pod tym względem. - Tak, nie należy nic mówić - ostrzegała matka uroczyście. - Lepiej, żeby nie wiedzieli. To jest takie okropne - dodała krzywiąc dziwnie usta, Clyde jednak myślał w tej chwili o Hortensji. - I pomyśleć tylko - odezwała się znów po chwili, a oczy jej przesłoniła smutna szara mgła - przez nią i my cierpimy. A przecież nic nie zawiniliśmy... Po tylu naukach, jakie tu słyszała... Droga występku... Potrząsnęła głową i złożywszy ręce zacisnęła je mocno. Clyde patrzył na nią i przyszło mu na myśl, że ta przykra sytuacja może mieć pewne znaczenie i dla niego. Siedziała zgnębiona i przejęta swą rolą w tej sprawie. Przecież kłamała jak każdy inny. A Clyde jest doskonale poinformowany o jej fałszywym, wykrętnym postępowaniu. Uważał ją na pewno za przewrotną i nieszczerą. Ale przecież ona chciała tylko ich wszystkich oszczędzić... i Clyde'a, i resztę rodziny. Clyde jest na tyle dojrzały, że powinien to zrozumieć. Zaczęła więc tłumaczyć się, dlaczego to robiła, i wyznała, że jest jej z tym bardzo źle. I wtedy zwróciła się do syna o pomoc. - Estę czeka niedługo choroba - mówiła sztywniejąc nagle. Nie mogła patrzeć w oczy synowi, ale dziś postanowiła powiedzieć mu o wszystkim. - Będzie niedługo potrzebowała doktora i jeszcze kogoś przy sobie w czasie, gdy ja jestem przy niej nieobecna. Muszę wydostać skądkolwiek trochę pieniędzy... przynajmniej z pięćdziesiąt dolarów. A może byś ty mógł mi się jakimś sposobem wystarać... pożyczyć może od któregoś z kolegów na parę tygodni? Za to nic nie będziesz płacił mi za pokój. Patrzyła na Clyde'a z takim naprężeniem, że był poruszony do głębi tą zniewalającą siłą malującą się w jej spojrzeniu. Zanim zdążył odpowiedzią swą pogłębić jeszcze piętno udręki, wyryte na jej twarzy, dodała: - Tamte pieniądze też były dla niej... na jej powrót, gdy ją... ją... - zawahała się przed wymówieniem właściwego słowa - mąż zostawił w Pittsburgu. Pewnie ci o tym opowiadała. - Opowiadała - odparł Clyde z powagą i smutkiem
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.