ďťż

W sekundę potem uświadomiła sobie sytuację, oni się przecież znali, wszyscy się znali wzajemnie, Janusz nie miał prawa tamtego zobaczyć, Jezus Mario, plotki, babcia w...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Przez jeden straszny moment nie wiedziałam, co robić. Janusz wchodził tuż za mną, cofnąć się, wypychając go tyłkiem…? Wejść i zatrzasnąć mu drzwi przed nosem? Wszystko źle! Weszłam po chwili wahania do wnętrza, Janusz zatrzymał się w progu i zaczął się kłaniać. Moja matka i Teresa, obie gotowe do wyjścia, w kapeluszach, wielbiciel z połowicznie odwiniętymi rękawami, wszyscy patrzyli na niego w kamiennym bezruchu, nie reagując na ukłony, on zaś kiwał się i kiwał, zaskoczony i zdetonowany. Może by się kiwał do dziś dnia, gdyby nie to, że dotarł na górę ojciec z psem i w prostocie ducha rozładował atmosferę. — Proszę, proszę — zachęcił. — Co tak stoicie…? — Czyś oszalała? — wysyczała do mnie moja matka. — Po coś go tu… — To nie ja, to ojciec! — zaprotestowałam z oburzeniem, po czym spytałam głośno: — Czy jest dla mnie obiad? — Kto późno przychodzi, może nie jeść obiadu —odparła z gniewem Teresa i wszystko to razem nie miało najmniejszego sensu. Wcale nie przyszłam późno, to po pierwsze, po drugie, obiad mnie kompletnie nic nie obchodził, a po trzecie, był i wystarczył nawet na dwie osoby. Przyrodzone zdolności odzyskali w końcu wszyscy. Janusz, zmuszony przepuścić przez drzwi ojca z psem, przestał się kiwać i wszedł do środka. Zostałam wywołana do kuchni. — Słuchaj, on się tamtemu przedstawił! — powiedziała wzburzona Teresa. — Przecież go zna od dziecka! Rób, co chcesz, ale zorientuj się dyplomatycznie, czy go rzeczywiście nie poznał, czy tylko jest taki uprzejmy! Moja matka na stronie robiła awanturę ojcu. Wychodzili wszyscy razem, wyszli, zostałam z Januszem, obarczona dyplomatycznym zadaniem. Podzieliłam się z nim obiadem. Spróbowałam spełnić polecenie i wyszło mi, że otumaniony tak uczuciami, jak i osobliwym przyjęciem chłopak rzeczywiście nie poznał faceta, widywanego prawie codziennie od ładnych paru lat. Najprawdziwiej w świecie, nie miał pojęcia, kto tu był, zanim cała rodzina opuściła dom! Pomijam tu już następną scenę, kiedy moi wielbiciele przetrzymywali się wzajemnie. Konkurencję wygrał mój przyszły mąż. Pies się nie wtrącał. Kwestii pieniędzy nie sposób tu zakończyć, bo jej cechą główną była długofalowość. Uciążliwą sytuację rok wcześniej złagodził ojciec, wygrywając na loterii pół miliona złotych na stare pieniądze. Piękna wełna sukienkowa kosztowała wówczas sześć tysięcy za metr, co pamiętam dokładnie, bo razem z matką robiłyśmy zakupy odzieżowe i wyłącznie dzięki tej wygranej rodzina zdołała się nieco ubrać. Przestałam nosić przedwojenną francuską bieliznę po matce i zostałam przyodziana w jakiś przemyt, czy może import z Jugosławii, trwałością nie umywał się do tamtych paryskich wyrobów, ale przynajmniej nie było potrzeby codziennie czegoś zeszywać. Miałam modną spódnicę w kratę i prawdziwe pantofle, nie drewniaki. Poszło te pół miliona w podziwu godnym tempie, ale trzeba przyznać, że bardzo pomogło. Nadal miałam siedemnaście lat, kiedy obie z Janka postanowiłyśmy upić się doświadczalnie, wykorzystując na ten cel sylwestrowy wieczór. Miało to nastąpić u mnie, moja matka kładła się wcześnie i dla jakiegoś tam Sylwestra nie zamierzała czynić wyłomu, ojciec nie miał nic do gadania, szedł za jej przykładem. Jej ukochane przedwojenne okropne łoże stało w dużej służbówce, bo nie nadawało się do prezentacji ludzkim oczom, obydwoje tam spali i w ten sposób od wieczora miałam dla siebie pokój, a gdyby chodzić na palcach i nie oddychać, to nawet i kuchnię. Warunki dla naszego zamierzenia wręcz idealne. Upić się chciałyśmy same, we dwie, nie wiadomo było, co z tego wyniknie i na wszelki wypadek należało wykluczyć możliwość kompromitacji przy ludziach. Podstępnie i w tajemnicy nabyłam produkt, który wydał mi się właściwy, mianowicie wzmocnione wino na miodzie w pękatej butelce z długą szyjką. W charakterze zagrychy wystąpiło dziesięć deko orzechów włoskich, łuskanych, i dziesięć deko laskowych. Dwunastą godzinę miałyśmy w nosie, czekałyśmy tylko, żeby moja matka zasnęła. Nasz nocleg przygotowany został na szerokim tapczanie, poduszek było w domu skołko ugodno, a do przykrycia służyła pierzyna. Właściwa chwila nadeszła. Od korkowałyśmy butelkę, nie pamiętam jak, ale przypuszczam, że istniał w mojej rodzinie co najmniej jeden korkociąg. Uroczyście, z przejęciem, przechyliłam flachę nad pierwszym kieliszkiem. Gulgot się rozległ tak okropny, że obie przeraziłyśmy się śmiertelnie. Ta długa szyjka to sprawiła. Naszym zdaniem, słychać go było aż na ulicy, bez tchu czekałyśmy na reakcję zza ściany, nic się nie działo, dalej tych dźwięków jednakże nie należało ryzykować. Stłumić, czym, pierzyną oczywiście! Dla bezpieczeństwa zatem naczynia zostały napełnione pod pierzynowym namiotem, niewielka część napoju znalazła się na prześcieradle, ale na drobiazgi nie zwracałyśmy już uwagi. Wytrąbiłyśmy prawie całą flachę pod te orzechy i popatrzyłyśmy na siebie. — I co? — spytałam z zainteresowaniem. Janka wzruszyła ramionami. — Nie wiem. Nic nie czuję. Zatroskałam się. — Może to za słabe. Czekaj, domieszajmy wódki. W kredensie stały jakieś alkohole, nieco czystej również. Domieszałyśmy do pozostałej resztki własnego napoju nieco tej rodzinnej, delikatnie, żeby nikt nie zwrócił uwagi, wypiłyśmy i uznałyśmy, że dalej nic. Wyciągnęłam pół butelki kolorowej, nalałam do kieliszków już bez żadnych dodatków, powąchałam, ona również. — Ale wódką śmierdzi! — powiedziałyśmy do siebie prawie równocześnie ze wzruszeniem i lekką zgrozą. Musiałyśmy już być na niezłej bani, ponieważ nazajutrz okazało się, że był to sok wiśniowy. Zużyłam jeszcze po odrobinie z innych butelek, po czym uznałam, że teraz koniecznie muszę umyć zęby. Nad umywalką wisiało lustro, mycie zębów wydało mi się czynnością nieopisanie śmieszną, chociaż trochę uciążliwą, bo pasta rozmazywała się jakoś po całej twarzy. Opanowałam ten żywioł, wróciłam do pokoju, Janka już leżała pod pierzyną, mamrocząc pod nosem, że myć się nie będzie i nie życzy sobie żadnego zawracania głowy. Z niechęcią poszłam za jej przykładem, aczkolwiek butelkę i kieliszki chyba gdzieś schowałam, bo rano śladów naszej uczty nie było. Za to, było świąteczne śniadanie. Czułam się doskonale, Janka trzymała się jako tako aż do kawy z mlekiem, wyszło tylko na jaw, że spała w pończochach i ciepłych majtkach, drobiazg, kawa z mlekiem jednakże ją załatwiła. Na jej widok jakby trochę zzieleniała i zaczęła się strasznie śpieszyć do domu. Wyszła, no trudno, nie zdołałam jej zatrzymać. Dopiero następnego dnia wyznała, że dotrwała tylko do końca jazdy tramwajem
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.