ďťż

Daty rozprawy jeszcze nie ogłoszono, ale ludzie Harrisa pilnie obserwują działalność tego sądu, więc nie przeoczą rozprawy „człowieka z blizną", nawet gdyby została...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Zawsze jeszcze wystarczy czasu na zawiadomienie, że proces już się rozpoczął, więc na pewno będzie mógł być na nim obecny. Jeden jest tylko nieodzowny warunek, by zawsze można go było osiągnąć telefonicznie. Far przyobiecał to solennie. I zobowiązania dotrzymał. Całymi dniami przesiadywał w hotelu wykorzystując dłużący się czas wyczekiwania na szczegółowe opracowanie planu uwolnienia Arina i odlot z Ziemi. Zaraz po rozprawie Arina, Far za pośrednictwem biura Harrisa zawiadomił władze policyjne, że pragnie złożyć zeznanie w sprawie „człowieka z blizną" i przeprowadzić konfrontację. Odwrotną pocztą otrzymał zaproszenie od inspektora Wayne'a na czwartek, trzeciego dnia po rozprawie, na godzinę czwartą po południu. Uprzednio pan inspektor był zajęty naradą w West Point, a planowany na ten sam dzień wypad do willi „Mayfiower" uważał za wskazane odłożyć na godzinę późniejszą, jako bardziej odpowie dnia. Far natomiast z wyznaczonej na przesłuchanie pory był zupełnie zadowolony, bo godziła się doskonale z całym jego planem. Kiedy sekretarz inspektora wprowadzał go do gabinetu Way-ne'a, Far nie przeczuwał zupełnie, że przypomina muchę, która lada moment ugrzęźnie w sieci pająka. Sekretarz wymienił jego nazwisko, inspektor Wayne zaś opanował cisnący mu się na usta uśmiech. Na biurku przed nim leżała pokaźna teczka w niebieskawej okładce z całą masą fotografii i pisanych na maszynie meldunków. Od wielu już dni mieszkańcy willi „Mayfiower" byli pod stałym dozorem policyjnym, o czym nie mieli najmniejszego pojęcia, a żaden ich krok nie mógł ujść uwagi agentów policji. Niełatwo było nadzorować niepostrzeżenie stojącą samotnie na wybrzeżu morskim willę, ale FBI ma na wszystko sposoby. Oto skromny posterunek policji w Oakwood stał się nagle — ku wielkiemu zadowoleniu policjanta Whitneya — poważnym ośrodkiem działań tajnej policji, wyposażonym we wszystkie najbardziej nowoczesne urządzenia z szybkim radiowozem dyspozycyjnym włącznie. Łącznikiem między posterunkiem a mieszkańcami willi senatora był ogrodnik-masztalerz, James Crawley, obecnie już wytrawny konfident policji. Bezpośrednia linia telefoniczna łącząca willę z Oakwood — założona w ciągu nocy — umożliwiała mu natychmiastowe przekazanie informacji o każdym kroku obu mężczyzn, później już tylko jednego, gdyż Far oczekując na wia- domość o rozprawie Arina nie ruszał się z hotelu. Gdy tylko ktoś z nich wyszedł z willi, natychmiast agenci szli za nim trop w trop nadzorując każdy ruch. — Proszę, niech pan siada, panie Morton! — powiedział inspektor uprzejmie i odprawił sekretarza bardzo dyskretnym ruchem, który jednak Far zdołał zauważyć,. skupił więc uwagę i wyostrzył zmysły. — Pan przypuszcza, że może nam pan udzielić jakichś informacji o „człowieku z blizną", który podaje się za Johna Smi-tha z Glasgow... Proces jego odbył się właśnie przed trzema dniami, czy o to chodzi? — ciągnął dalej z równą uprzejmością inspektor, bawiąc się przy tym kościanym nożem do otwierania listów. Far zauważył, że przysunął bliżej małą ramkę z przyciskami dzwonków, od których druty ginęły gdzieś pod biurkiem. — Pan był na rozprawie tego Johna Smitha? — zaatakował go inspektor niespodziewanym pytaniem, a cała uprzejmość w jego głosie zniknęła gdzieś nagle. Far tylko krótki moment się wahał. — Byłem, panie inspektorze — odpowiedział spokojnie. — A jak się pan o niej dowiedział? Nie zastosowano w tym wypadku normalnej procedury, godzinę rozprawy prokurator ogłosił w ostatniej chwili — naciskał inspektor gwałtownymi pytaniami. Far spokojnie zaczął opowiadać historyjkę o lekkomyślnym bratanku oraz o człowieku nazwiskiem Richard Dobson, z którym poznał się na statku „Queen Mary" w drodze do Stanów Zjednoczonych. — A kiedy ta wasza ,,Queen Mary" przybyła do Nowego Jorku? — pytał surowo inspektor. — Nie pamiętam dokładnie daty, ale zaraz: powinna być w moim paszporcie, na pieczęci władz portowych — odpowiedział Far i z absolutnie obojętną miną podsunął inspektorowi małą, cienką książeczkę w granatowej okładce, paszport obywatela Wielkiej Brytanii. Inspektor wziął go w rękę i powoli zaczął odwracać kartki. „Falsyfikat, ale świetny — pomyślał — nie do odróżnienia od prawdziwego paszportu na pierwszy rzut oka." Zanotował datę i zwrócił paszport Farowi. — Więc przyprowadzimy panu tego skazańca — rzucił obojętnie naciskając przycisk. Drzwi od sekretariatu otwarły się niemal natychmiast, wszedł policjant a za nim ze skutymi z przodu rękami Arin; drugi policjant uzupełniał konwój. Dżwiękoszczelne drzwi zamknęły się za nimi bezgłośnie, co Far zaobserwował z radością: ta absolutna izolacja gabinetu inspektora od pokoju sekretarza bardzo mu była na rękę. Arin stał twarzą w twarz z Farem; obaj konwojenci cofnęli się o krok nie spuszczając jednak więźnia z oka ani na chwilę. Ale Arin najmniejszym nawet drgnieniem twarzy nie zdradził się, że poznał Fara: patrzył na niego zupełnie obojętnym spojrzeniem. Inspektor, bacznie czyhający na najdrobniejsze nawet drgnienie powieki któregokolwiek z mężczyzn, bardzo był zawiedziony. — No, czy to jest któryś z tych dwóch pańskich typów: lekkomyślny bratanek Morton lub inżynier-mechanik Dobson z Sout-hampton? — zapytał Fara nie próbując nawet ukryć szyderczego tonu w głosie
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.