ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Jeśli wracali cało z wypraw, z powrotem zakuwano ich w łańcuchy i znowu widzieli i czuli to, o czym roili po spożyciu zielonego miodu.
-A ty?
- Pewnej nocy, kiedy wszyscy spali, zakradłem się tam, gdzie przechowywano srebrne wazy, i skosztowałem zielo-
95
nego miodu. Skosztowałem? Zjadłem dwie łyżeczki i natychmiast zobaczyłem rzeczy cudowne...
- Czułeś, że jesteś w ogrodzie?
- Nie, być może tamci śnili o ogrodzie, bo po przybyciu do zamku właśnie o ogrodzie opowiadał im Aloadyn. Sądzę, że dzięki zielonemu miodowi można zobaczyć to, czego pragnie się w głębi serca. Ja znalazłem się na pustyni, a właściwie w oazie, i patrzyłem, jak zbliża się wspaniała karawana: wielbłądy ozdobione pióropuszami i zastęp Maurów w barwnych turbanach, którzy bili w bębny i grali na cymbałach. Za nimi zaś, w lektyce niesionej przez czterech olbrzymów, przybywała Ona, księżniczka. Nie umiem ci już powiedzieć, jaka była, była taka... jak by to rzec... olśniewająca, że przypominam sobie tylko blask, oślepiający splendor...
-Jaką miała twarz, była piękna?
- Twarzy nie widziałem, nosiła zasłonę.
- W kimże więc się zakochałeś?
- W niej, gdyż jej nie ujrzałem. Widzisz, w serce, tutaj, wniknęła mi ogromna słodycz, tęsknota, która pozostała już na zawsze. Karawana oddaliła się w stronę wydm, zrozumiałem, że wizja nigdy nie wróci, mówiłem sobie, że muszę biec za tą istotą, ale nad ranem zacząłem się śmiać, wtedy myślałem, że z radości, lecz jest to skutek zielonego miodu, kiedy kończy się jego działanie. Słońce było już wysoko, gdy się obudziłem, i niewiele brakowało, a eunuch zaskoczyłby mnie podczas snu. Wówczas powiedziałem sobie, że muszę uciec i odnaleźć daleką księżniczkę.
- Przecież wiedziałeś, że to tylko działanie zielonego miodu...
- To prawda, wizja była ułudą, ale nie było nią to, co czułem w sercu moim, to było prawdziwe pragnienie. A pragnienie, które czujesz, nie jest ułudą, jest i tyle.
- Ale było to pragnienie ułudy.
- Sedno sprawy w tym, że ja nie chciałem tego pragnienia stracić. Wystarczyło go, by poświęcić mu życie.
Krótko mówiąc, Abdulowi udało się znaleźć sposób, by uciec z zamku i powrócić do rodziny, która myślała, że już go straciła. Ojciec lękał się zemsty Aloadyna, odesłał więc
96
syna z Ziemi Świętej do Paryża. Abdul zaś przed ucieczką od Aloadyna przywłaszczył sobie jedno naczynie z zielonym miodem, ale - jak wyjaśnił Baudolinowi - nigdy go nie skosztował, bał się bowiem, że przeklęta substancja przeniesie go do tej samej oazy i będzie przeżywał w nieskończoność swą ekstazę. Nie wiedział, czy wytrzyma takie wzruszenie. Teraz księżniczka jest z nim i nikt mu jej nie odbierze. Lepiej spoglądać na nią miłośnie jako na cel, niż posiąść ją w nieprawdziwym wspomnieniu.
Po jakimś czasie, chcąc zyskać siłę potrzebną do tworzenia kancon, w których księżniczka miała zaszczytne miejsce i była obecna w swym oddaleniu, zdobywał się czasem na odwagę i kosztował odrobinę miodu na czubku łyżeczki, by poczuć jego smak na języku. Przeżywał krótkie ekstazy jak dzisiejszego wieczoru.
Historia Abdula zaciekawiła Baudolina; kusiło go, żeby przeżyć choćby krótką wizję, w której ujrzałby cesarzową. Abdul nie mógł mu tego odmówić. Baudolino poczuł tylko leciutkie oszołomienie i pragnienie śmiechu. Czuł jednak, że umysł ma pobudzony. Osobliwe, że nie podziałała tak nań Beatrycze, lecz ksiądz Jan, aż sam siebie jął pytać, czy prawdziwym przedmiotem jego pożądania nie jest tamto nieosiągalne królestwo - bardziej niż pani jego serca. I stało się tak, że tego wieczoru Abdul, prawie już uwolniony od działania miodu, Baudolino zaś lekko oszołomiony, zaczęli dyskutować o księdzu, zastanawiając się właśnie nad jego istnieniem. A ponieważ zielony miód miał ten przymiot, że dotykalne stawało się to, czego nigdy się nie widziało, obaj wypowiedzieli się za istnieniem księdza.
Istnieje - zdecydował Baudolino - ponieważ nie ma żadnych racji, które zaprzeczałyby jego istnieniu. Istnieje - zgodził się Abdul - ponieważ słyszałem od pewnego klerka, że za krajami Medów i Persów panują chrześcijańscy królowie, którzy zwalczają tamtejszych pogan.
- Kim jest ten klerk? - spytał Baudolino i zadrżał.
- To Boron - odparł Abdul. I zaraz następnego dnia zaczęli szukać owego Borona. Był to klerk z Montbeliard, wagabunda jak inni jemu podobni, i przebywał teraz w Paryżu (odwiedzał bibliotekę u Świętego Wiktora), lecz jutro będzie nie wiadomo gdzie,
97
gdyż wędrował według planu, o którym nikomu nie opowiadał. Miał wielką głowę zwieńczoną rozczochranymi włosami i oczy zaczerwienione od trudu czytania przy świetle kaganka, lecz robił wrażenie istnej skarbnicy wiedzy Urzekł ich już przy pierwszym spotkaniu, naturalnie w oberży przedstawiając wielce subtelne kwestie, nad którymi ich mistrzowie wiedliby wielodniowe dysputy: czy sperma może zamarznąć, czy prostytutka może począć, czy pot bijący z głowy jest bardziej cuchnący niż pot z innych członków, czy uszy czerwienieją, kiedy człowiek się wstydzi, czy większe cierpienie sprawia śmierć, czy wstąpienie kochanki w związek małżeński, czy ludzie szlachetnie urodzeni winni mieć zwisające uszy albo czy stan szaleńców pogarsza się w czasie pełni księżyca. Najbardziej intrygującą kwestią był problem istnienia próżni i Boron twierdził, że doszedł w tej sprawie do większej wiedzy niż wszyscy inni filozofowie.
- Próżnia - oświadczył Boron, któremu język już się nieco plątał - nie istnieje, albowiem natura ma do niej odrazę. Jest to jasne z powodów filozoficznych, gdyby bowiem istniała, byłaby albo substancją, albo akcydensem. Substancją materialną być nie może, gdyż inaczej byłaby ciałem i zajmowała jakąś przestrzeń, i nie jest też substancją bezcielesną, gdyż wówczas byłaby rozumna jak aniołowie. Nie jest też akcydensem, gdyż akcydensy istnieją jedynie jako atrybuty substancji. Poza tym próżnia nie istnieje z przyczyn fizycznych: weźmy naczynie w kształcie walca...
- Czemu jednak - przerwał mu Baudolino - tak zależy ci na tym, by dowieść, że nie ma próżni? Co cię obchodzi próżnia?
- A obchodzi, i to jeszcze jak! Sedno sprawy w tym, że próżnia może być albo szczelinowa, a więc występować między jednym a drugim ciałem w naszym świecie sublu-narnym, albo rozciągać się poza światem, który widzimy, i być zamknięta w wielkim kręgu ciał niebieskich. A jeśli tak, w tej próżni musiałyby istnieć inne światy. Jeżeli jednak dowiedziemy, że nie istnieje próżnia szczelinowa, tym bardziej nie będzie istnieć próżnia rozciągła
|
WÄ
tki
|