ďťż

- Zamierzam dopilnować, by Pedron Niall został pomszczony, niezależnie od tego, czy Omerna został przekupiony przez wiedźmy czy przez Proroka...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
- Jak rzeczesz, mój lordzie. - Balwer mówił suchym i zdławionym głosem. - Będzie, jak mówisz. - Najwyraźniej uznał, że już może spojrzeć na ciało Nialla; kiedy wycofywał się, składając chwiejne ukłony, ledwie patrzył na cokolwiek innego. - A więc wychodzi na to, że to ty będziesz naszym nowym Lordem Kapitanem Komandorem - stwierdził Asunawa, kiedy Balwer już wyszedł. - Na to wychodzi - odparł oschle Valda. Tuż obok wyciągniętej ręki Nialla leżał wąski skrawek papieru, jaki zazwyczaj przynosiły gołębie. Valda pochylił się i podniósł go, a potem prychnął z niesmakiem. Papier wpadł do kałuży rozlanego wina; wszystko, co na nim kiedyś napisano, było teraz nieczytelne, atrament się rozmazał. - Ale Ręka Światłości dostanie Morgase, kiedy ty nie będziesz jej już potrzebował. - To żadną miarą nie było pytanie. - Wręczę ją tobie osobiście. - Może uda się zorganizować coś naprędce, by na jakiś czas nasycić apetyt Asunawy. I jednocześnie sprawić, że Morgase stanie się bardziej uległa. Valda wypuścił z ręki bezużyteczny skrawek, który upadł na trupa Nialla. Z wiekiem stary wilk stracił swój spryt i opanowanie; zadanie utarcia nosa wiedźmom i ich fałszywemu Smokowi spoczywa odtąd na barkach Eamona Valdy. Gawyn leżał płasko na jednym ze wzniesień i przypatrywał się klęsce. Studnie Dumai były położone w odległości wielu mil na południe, za falistymi równinami i niskimi wzgórzami, ale on nadal widział dym wznoszący się od płonących wozów. Nie miał pojęcia, co się tam potem działo od momentu, gdy wyprowadził stamtąd wszystkich Młodych, których zdołał skrzyknąć. Al'Thor zdawał się nieźle panować nad sytuacją, al'Thor i ci mężczyźni w czarnych kaftanach, którzy chyba przenosili Moc, unieszkodliwiając Aes Sedai i Aielów. Zrozumiał, że czas odejść, kiedy się zorientował, że siostry uciekają. Żałował, że nie dane mu było zabić al'Thora. Za swoją matkę, która zginęła z jego ręki; Egwene wprawdzie przeczyła temu, ale nie dysponowała żadnym dowodem. Za siostrę. Jeżeli Min mówiła prawdę - niezależnie od tego, czego chciała, powinien był ją zmusić, żeby wyjechała razem z nim z obozu; za dużo tego, co powinien był tego dnia zrobić inaczej - jeżeli Min miała rację i Elayne kochała al'Thora, wówczas taki straszliwy los stanowił dostateczny powód do zabijania. Może Aielowie dokonali dzieła za niego. W to jednak wątpił. Śmiejąc się gorzko, podniósł tubę ze szkłem powiększającym. Na jednym ze złotych pasków widniała inskrypcja: "Od Morgase, Królowej Andoru, dla jej ukochanego syna, Gawyna. Oby stał się żywym mieczem dla swojej siostry i Andoru". Jakże gorzko brzmiały teraz te słowa. Widział niewiele oprócz zwiędłej trawy i małych, rzadkich grup drzew. Wiatr nadal wiał, wzbijając tumany kurzu. Co jakiś czas błysk ruchu w szczelinach między kanciastymi szczytami zdradzał obecność ludzi. Aielowie, nie było wątpliwości. Stapiali się zbyt dobrze z otoczeniem, by mogli być to odziani w zielone kaftany Młodzi. Oby Światłość sprawiła, by innym też udało się uciec, nie tylko tym, których wyprowadził. Jest durniem. Powinien był zabić al'Thora, należało to zrobić za wszelką cenę. A jednak nie mógł. Nie dlatego, że ten człowiek był Smokiem Odrodzonym, tylko z powodu obietnicy danej Egwene, że nie podniesie ręki na al'Thora. Jako niska w hierarchii Przyjęta zniknęła z Cairhien, pozostawiając Gawynowi jedynie list, który czytał tyle razy, że papier prawie rozdarł się na zagięciach, i nie byłby zdziwiony, gdyby się dowiedział, że wyjechała po to, by w jakiś sposób wesprzeć al'Thora. Nie mógł złamać danego słowa, tym bardziej, że dał je kobiecie, którą kochał. Takiego słowa nie mógł złamać w żadnych okolicznościach. Niezależnie od kosztów własnych. Miał nadzieję, że ona zrozumie ten kompromis, na jaki poszedł z własnym honorem; nie podniósł ręki, ale też nie pomógł. Oby Światłość sprawiła, by nigdy go o to nie spytała. Powiadano, że miłość potrafi zamroczyć umysł mężczyzny, i oto on stanowił tego najlepszy dowód. Przyłożył nagle szkło do oka, kiedy na otwartą przestrzeń wjechała galopem jakaś kobieta na wysokim czarnym koniu. Nie był w stanie dojrzeć jej twarzy, ale żadna służąca nie nosiłaby dwuczęściowej sukni do konnej jazdy. A zatem przynajmniej jednej Aes Sedai udało się uciec. Jeżeli siostry zdołały ujść z tej pułapki z życiem, to może udało się to również większej liczbie Młodych. Jeżeli dopisze mu szczęście, to uda mu się ich znaleźć, zanim, skupieni w małych grupkach, zostaną wybici przez Aielów. Ale na razie pozostawał jeszcze problem, co zrobić z tą siostrą. Z wielu względów wolałby odjechać bez niej, ale gdyby zostawił ją tu samą, mogła zostać trafiona strzałą znikąd; na takie rozwiązanie nie pozwoli. Już zaczął się podnosić i machać w jej stronę, ale w tym właśnie momencie koń potknął się i upadł, a ona przeleciała ponad jego łbem. Zaklął, a potem raz jeszcze, kiedy przez szkło powiększające dostrzegł strzałę wystającą z boku zwierzęcia. Pospiesznie ogarnął wzrokiem wzgórza i zmełł w ustach kolejne przekleństwo; na jednym ze szczytów stały, na oko, dwa tuziny Aielów z osłoniętymi twarzami, wpatrzonych w leżącego konia i w jeźdźca, w odległości niecałych stu kroków. Spojrzał szybko w jej kierunku. Siostra podnosiła się chwiejnie
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.