ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Słowem, miasteczko niczym się nie wyróżniające; ale podróżny, jeżeli tylko nie śpi w czasie zmiany koni albo nie kosztuje przekąsek u pana Tychonowicza, na pewno z zachwytem poogląda wspaniały chram, urocze dzieło Ra-strellego 26, ufundowany przez Natalię Rozumychę, założycielkę rodu grafów Razumowskich.
Sześć wiorst od Kozielca, we wsi Lemiesze, w ubogiej chatce na swołoku, czyli na belce pułapowej, czytamy: Dom ten wybudowała sługa boża Natalia Rozu-mycha 27 roku pańskiego 1710". A w Kozielcu we wspaniałej cerkwi widnieje napis na marmurowej tablicy: Świątynię tę zbudowała grafinia Natalia Razumowska w 1724 roku". Dziwne dwa pomniki jednej i tej samej fundatorki!
W Kozielcu wynająłem parę niewyszukanych koników wraz z rudym Żydem i pojechałem sobie polną drogą, dokąd mi potrzeba. Było to we wrześniu. Z rana dzień wyglądał ledwie szarawo, a pod wieczór stał się też mokrutki; noc się zbliżała, trzeba było gdzieś znaleźć przytułek, a tu po drodze nie tylko karczmy nawet marnego szynku nie widać.
Nie dojeżdżając do Trubieża, czyli po miejscowemu Trubajła, ujrzeliśmy na zboczu wzgórza wieś. Podjeżdżamy bliżej rzeczywiście, wieś, ale spalona, i na czarnej ulicy nie ma żywego ducha. A za groblą, z drugiej strony Trubieża, zobaczyliśmy pomiędzy wierzbami i dopiero zaczynającymi się żółcić sadami białe chaty. Przejechaliśmy po grobli obok dwóch hałasujących młynów i znaleźliśmy się w dużej wsi kozackiej. Duże, czyste chaty i nie porujnowane tyny 28 świadczyły o zamożności mieszkańców, ale pierwsza od strony pastwi-
13
ska chata szczególnie mi wpadła w oko i przyciągnęła mię swoim uroczym wyglądem, tak że postanowiłam prosić w niej o nocleg. Deszczyk rosił jednak dość obficie, a gospodarz tej przyjaźnie uśmiechającej się chaty stoi sobie jakby nigdy nic, oparty łokciami na płocie, w nowym kożuchu bez pokrycia, kurzy krótką fajkę i życzliwie patrzy, jak jego ulubieńcy płowe, kręto-rogie woły zajadają się w ogrodzie kapustą. Ujrzawszy przez okno takie świętokradztwo, wybiegła z chaty gospodyni i zawołała przez łzy:
Czegóż ty stoisz, stary bezecniku, i patrzysz, jak bydlęta niweczą dobytek? Czemu ich nie zapędzisz do
obory?
Zapędzałem je trzydzieści lat, niech teraz inni zapędzają odparł gospodarz całkiem obojętnie i w dalszym ciągu pykał fajkę.
Boże! Co ja mam z tobą! znowu zawołała gospodyni. Żebyś chociaż zdjął kożuch; przecie widzisz, że deszcz pada!
No to co? Niech sobie pada z Bogiem!
Jak to co! Koisuch zniszczysz!
No to co, mogę zniszczyć, mam drugi.
Można mu kołki ciosać na głowie, a on będzie swoje gadał ofuknęła męża gospodyni i pobiegła wyganiać bydło z ogrodu. Gospodarz popatrzył za nią i uśmiechnął się z zadowoleniem.
Spodobała mi się jego iście ehaehłacka29 maniera i wychyliwszy się z bryczki powitałem gospodarza życząc mu dobrego wieczoru, na co odrzekł:
Dobry wieczór i wam, dobrzy ludzie! A czy daleko Bóg prowadzi? dodał wkładając czapkę. ' ť
Niby niedaleko, a jednak dzisiaj nie dojedziemy odpowiedziałem wyłażąc z bryczki i spytałem rozciągając słowa: A czy nie można by u was, dziaduniu, zanocować?
J4
Dlaczego nie można, można, błogosław Boże! Chata niemała, a myśmy dobrym ludziom radzi.
Przy tych słowach otworzył wrota i bryczka wsunęła się na podwórze.
Prosymo pokomo do gospody! powiedział mi gospodarz, kiedy wszedłem na podwórze. Widać było, że starał się wymawiać słowa z rosyjska.
Wszedłem do chaty; panowała tam prawie ciemność, ale zauważyłem, że chata była przestronna i czysta.
Prosymo pokorno, sadowyteś mówił gospodarz wskazując na ławę. A ja tymczasem powiem swojej starej, żeby nam coś zaświeciła dodał wychodząc z izby.
Po chwili weszła do izby staruszka ze świecą i postawiwszy ją na stole, cicho wróciła do drzwi i stanęła w milczeniu, ze złożonymi na piersiach rękami. Miała na sobie schludną niemiecką suknię i takiż czepek. Zdziwiło mię to. W jaki sposób pomyślałem znalazło się coś podobnego w chłopskiej chacie?"
Wkrótce po staruszce wszedł do izby gospodarz niosąc na ręku zapłakane dziecię. Dziecię ujrzawszy staruszkę rozchyliło usteczka, uśmiechnęło się i wyciąr gnęło do niej swoje maleńkie rączęta.
Weź go, Mykytowna, do siebie rzekł gospodarz oddając dziecię staruszce.
Widzisz, jak się boi chłopa? Wiadomo pańskie dziecko dodał głaszcząc je po główce swoją szeroką, kościstą dłonią.
Miałem w kieszeni cukierki. Muszę zaznaczyć, że ten produkt zawsze woziłem z sobą w czasie moich wędrówek po Małorosji, gdyż niczym się tak szybko nie zaskarbi względów mojego ponurego rodaka, jak okazaniem czułości jego dziecku. Toteż często i z dobrym skutkiem stosowałem tę taktykę.
Podałem cukierek dziecięciu. Z początku patrzyło na
15
l
mnie swoimi niezwykle dużymi oczyma, potem milcząco wzięło cukierek i z uśmiechem wsadziło w swoje różowe usteczka.
Mogłem się teraz dokładniej przyjrzeć dziecku i staruszce. Staruszka wydała mi się żywym obrazkiem Gerarda Dou 38, a dziecię było cherubinem Rafaela. Uderzyła mię owa czysta, subtelna uroda dziecięca; oczy moje zatrzymały się na tym prześlicznym stworzeniu. Staruszka odniosła dziecię na bok i przeżegnała je, zapewne chroniąc w ten sposób przed złym spojrzeniem, a gospodarz podszedł do mnie i powiedział:
A co, czy nieprawda, że to pańskie dziecko?
Piękne dziecko odrzekłem i podałem maleństwu jeszcze jeden cukierek.
Gospodarz był wyraźnie zadowolony z moich prezentów i zwróciwszy się do staruszki powiedział:
Daj no mi go, Mykytowno, a sama pójdź i poproś mojej starej, może tam coś znajdzie dla nas na podwieczorek, no i... jeśli nie będzie zła, to również tej... po kieliszeczku... domyślacie się, Mykytowno?
My, panie dobrodzieju, jesteśmy ludzie prości dodał zwracając się do mnie nie mamy nic takiego słodkiego, ani tej herbaty, ani tego cukru, tylko tak sobie, prosto, po prostemu.
Staruszka wyszła z chaty, a on z dzieckiem na rękach zbliżył się do mnie i wyrzekł:
Niech mu się pan teraz przyjrzy, panie dobrodzieju; prawda, że istne książątko?
Skądże się u pana wzięło książęce dziecko? Proszę mi opowiedzieć, na miłość boską spytałem zdziwiony.
Niech wam, panie dobrodzieju, opowie Mykytow-na, bo z tym była prawdziwa komedia. Widział pan tam, za Trubajłem, spaloną wieś?
Widziałem odrzekłem.
16
To dobrze, że pan widział. Otóż ta wieś była kiedyś własnością matki tego dziecka, no i spaliła się do cna. A jego matka... Ale nie opowiem panu, jak się to tam paliło: nie było mię wtedy w domu, więc nie widziałem. Niech Mykytowna sama opowie; wszystko widziała, więc dobrze wie, jak się to stało
|
WÄ
tki
|