ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Widziałem moie ślepe oczy, wpatrujące się, szeroko otwarte. Widziałem bladość mojej skóry i szczupłość ciała. Wznosząc się, przeszedłem przez dach celi i widziałem pod sobą Dolinę Lhasy. Widziałem pewne zmiany, widziałem ludzi, których znałem, przychodzących do Świątyni. Mogłem rozmawiać z lamą telepatą, który potwierdził mi moje uwolnienie. Wędrowałem wszędzie, także poza granice tego kraju. Co dwa dni wracałem, wchodziłem w swoje ciało i ożywiałem je, żeby nakarmić.
- Ale dlaczego nie mogłeś podróżować w astralu bez tych wszystkich przygotowań? - zapytałem znowu.
- Niektórzy z nas są zwykłymi śmiertelnikami. Niewielu ma szczególne zdolności, takie jak te dane ci z racji zadania, jakiego masz się podjąć. Ty także podróżowałeś daleko w astralu. Inni,
tacy jak ja, muszą znosić samotność i trudności, zanim ich duch wyrwie się z ciała. Ty, chłopcze, jesteś jednym ze szczęśliwców, jednym spośród bardzo szczęśliwych!
Stary człowiek westchnął i powiedział:
- Idź! Ja muszę odpoczywać, mówiłem długo. Przyjdź i odwiedź mnie znowu. Pomimo twoich pytań będziesz mile widzianym gościem.
Odwrócił się. Mamrocząc słowa podziękowania podniosłem się, ukłoniłem i wymknąłem po cichu z pokoju. Byłem tak zajęty myślami, że wszedłem prosto na przeciwległą ścianę i prawie wytrząsnąłem mojego ducha z ciała. Pocierając bolącą głowę, poszedłem korytarzem prosto, aż dotarłem do swojej celi.
Północne modły prawie się kończyły. Mnisi byli lekko niespokojni, gotowi pospiesznie wyjść na jeszcze kilka godzin snu przed powrotem tutaj. Stary lektor wysoko na podium ostrożnie włożył zakładkę pomiędzy strony Księgi i odwrócił się gotowy do zejścia. Bystroocy nadzorcy, zawsze wrażliwi na nieporządek czy nieuwagę małych chłopców, przymykali oczy. Modły prawie się kończyły. Mali czele po raz ostatni zakołysali kadzielnicami i zapanował
ledwo tłumiony szum dużego zgromadzenia, przygotowującego się do wyjścia. Nagle dał się słyszeć ogłuszający wrzask i szalona postać przemknęła skokami po głowach siedzących mnichów, próbując schwycić młodego trappę trzymającego dwa kawałki kadzidła.
Zaszokowani poderwaliśmy się do góry. Przed nami dzika postać rzucała się i skręcała, piana wylatywała z jej wykrzywionych ust, odrażający wrzask wydobywał się z torturowanego gardła. Przez chwilę świat zdawał się znieruchomieć. Mnisi policjanci zastygli z zaskoczenia w bezruchu. Kapłani, odprawiający modły, stali z rękami uniesionymi w górę. Potem gwałtownie wkroczyli do akcji nadzorcy. Rzucili się na szaleńca, szybko ujarzmili go zawijając
mu szatę wokół głowy, by uciszyć straszne przekleństwa płynące potokiem z jego ust. Sprawnie i szybko został podniesiony i usunięty ze Świątyni. Modły skończyły się. Podnieśliśmy się i pospiesznie wyszliśmy, pragnąc wydostać się poza granice Świątyni, aby pomówić o tym, co właśnie zobaczyliśmy.
- To Kendżi Tekeuczi - powiedział młody trappa obok mnie. - jest on japońskim mnichem, który wszędzie bywał.
- Był na całym świecie, tak mówią - dodał inny.
- Szukając Prawdy i mając nadzieję, że otrzyma ją podaną, zamiast ją wypracować - zauważył trzeci.
Odszedłem stamtąd trochę zaniepokojony. Dlaczego poszukiwanie Prawdy miałoby czynić człowieka szalonym? Pokój był zimny i lekko drżałem, kiedy zawijałem się w szatę i kładłem spać. Wydawało mi się, że nie minęła nawet chwila, a gongi zabrzmiały znowu na następne modły. Kiedy popatrzyłem przez okno, zobaczyłem pierwsze promienie słońca wschodzącego zza gór, smugi światła jak olbrzymie palce badające niebo, sięgające gwiazd. Westchnąłem i pośpieszyłem w dół korytarza, pełen niepokoju, żeby nie być ostatnim wchodzącym do Świątyni i w ten sposób nie zasłużyć na gniew nadzorców.
- Wyglądasz na zamyślonego, Lobsang - powiedział mój Przewodnik, Lama Mingyar Dondup, kiedy zobaczyłem go tego samego dnia później, po południowych modłach. Dał znak, żebym usiadł. - Widziałeś japońskiego mnicha Kendzi Tekeuczi, kiedy wszedł do Świątyni. Chcę opowiedzieć ci o nim, ponieważ później go spotkasz.
Usiadłem wygodniej, to nie miała być krótkie spotkanie. Zostałem "schwytany" na resztę dnia! Lama uśmiechnął się, kiedy zobaczył wyraz mojej twarzy.
- Być może powinniśmy mieć indyjska herbatę... i indyjskie słodkie ciastka... żeby osłodzić pigułkę, Lobsang, co?
- Usługujący mnich przeniesie je zaraz - powiedział. - Spodziewałem się ciebie!
- Tak - pomyślałem, gdy wszedł służący mnich. - Gdzie jeszcze mógłbym mieć takiego Nauczyciela?
Ciastka z Indii były moimi szczególnie ulubionymi, i nawet oczy Lamy niekiedy rozszerzały się ze zdziwienia na widok, ile mogłem ich "sprzątnąć"!
- Kendżi Tekeuczi - powiedział moi Przewodnik - był bardzo wszechstronnym człowiekiem. Dużo podróżował, Przez całe życie (teraz ma ponad siedemdziesiąt lat) wędrował po świecie w poszukiwaniu tego, co nazywał "Prawdą". Prawda jest w nim, ale on tego nie wie. Zamiast tego wędrował i wędrował. Wciąż studiował wierzenia religijne, wciąż czytał książki z wielu krajów w pogoni za tą obsesją. Teraz został w końcu przysłany do nas. Czytał tak dużo sprzecznych rzeczy, że jego aura została zanieczyszczona. Czytał tak dużo i zrozumiał tak mało, że teraz przez większość czasu jest obłąkany. Jest ludzką gąbką pochłaniającą całą wiedzę i trawiącą bardzo mało.
- W takim razie. Panie! - wykrzyknąłem - jesteś przeciwnikiem studiowania książek?
- Wcale nie, Lobsang - odpowiedział Lama
|
WÄ
tki
|