ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Gdybym był uległ pierwszemu
szlachetnemu odruchowi oburzenia, kiedym się dowiedział, że honor mój
skrzywdzono, jakżeż inaczej wyglądałoby obecne moje położenie! Byłbym wolny, pod
bronią, walczący, jak moi przodkowie, za miłość, za wierność i za sławę. A teraz oto
jestem tutaj, uwikłany w sieć i udręczony, na łasce tego podejrzliwego, surowego i
zimnego człowieka, który może mnie skazać na samotność więzienną albo na hańbę
publicznego stracenia. O Fergusie! Jakże prawdziwą okazała się twa przepowiednia i
jak prędko, jak bardzo prędko się spełniła!
Podczas gdy Edward rozważał te przykre sprawy i całkiem naturalnie, choć
niezupełnie sprawiedliwie, składał na panującą dynastię winę tego, co sprowadził
przypadek, a po części własne jego nieopatrzne postępowanie - pastor Morton
skorzystał z pozwolenia majora Melville i przyszedł złożyć mu poranną wizytę.
Pierwszym odruchem Waverleya było prosić, by go nie niepokojono pytaniami i
rozmową; opanował się jednak na widok dobrotliwej i budzącej uszanowanie twarzy
duchownego, który obronił go przed napastliwym gwałtem wieśniaków.
- W innych warunkach - zaczął nieszczęsny młodzieniec - miałbym dla pana tyle
wdzięczności, ile by jej było warte bezpieczeństwo mego życia; jednakże obecnie czuję
taki zamęt w duszy i tyle jeszcze przewiduję przyszłych ciężkich przejść, iż zaledwie
czuję się zdolny dziękować panu za jego wstawiennictwo.
Morton odpowiedział, że daleki będąc od roszczenia praw do jego dobrej opinii,
pragnął tylko - i to stawiał jako jedyny cel swych odwiedzin - wynaleźć sposób
zasłużenia na nią.
Umilkł na chwilę, a potem mówił dalej:
- Nie narzucam się pańskiemu zaufaniu, panie Waverley, w celu dowiedzenia się o
jakichś okolicznościach, których ujawnienie mogłoby być szkodliwe czy to dla pana, czy
dla innych osób; przyznaję jednak, że szczerze pragnę, by mi pan zwierzył wszelkie
szczegóły, które mogłyby się przyczynić do pańskiego uniewinnienia. Mogę pana
uroczyście zapewnić, że złożyłbyś je w ręce zaufanego i, w miarę skromnych jego sił,
szczerze mu życzliwego pośrednika.
- Przypuszczam, że jest pan prezbiteriańskim duchownym? (Pastor Morton
przytaknął głową). Gdybym się kierował uprzedzeniem wszczepionym mi przez
wychowanie, mógłbym nie ufać życzliwym pańskim zapewnieniom; jednakże
zauważyłem, że podobne uprzedzenia panują w tym kraju przeciwko zawodowym
kolegom pańskim o przekonaniach episkopalnych, wobec czego gotów jestem uwierzyć,
że tak jedne, jak i drugie są bezpodstawne.
- Źle czyni, kto myśli inaczej - odrzekł Morton - albo sądzi, że przepisy i obrzędy
kościelne są jedynym sprawdzianem chrześcijańskiej wiary i moralności.
Waverley po pewnym namyśle nabrał przekonania, że zwierzenie się Mortonowi ze
szczegółów dotyczących jego osoby nie może zaszkodzić ani panu Bradwardine, ani
Fergusowi Mac-Ivor, którzy obaj otwarcie wystąpili z bronią w ręku przeciwko
rządowi, mogłoby natomiast - jeżeli zapewnienia tego nowego przyjaciela były równie
szczere, jak poważnie wyrażone - stać się dla niego pożyteczne. Toteż opowiedział
krótko większą część wypadków znanych już czytelnikowi, przemilczając jednak
uczucia swe dla Flory i w ogóle nie wspominając imienia jej ani też Róży Bradwardine.
Mortona szczególnie uderzyło opowiadanie o bytności Waverleya u Donalda Bean
Lean.
- Rad jestem powiedział - że nie wspominał pan o tej okoliczności majorowi.
Mogłoby to być bardzo fałszywie zrozumiane przez kogoś, kto nic bierze w rachubę, że
ciekawość i bodziec romantyczny bywają nieraz pobudką działania w młodości. Dla
mnie samego, gdybym był w twoich latach, panie Waverley, tego rodzaju narwana
wyprawa (przepraszam za wyrażenie) miałaby powab niesłychany. Są jednakże ludzie
na świecie, którzy nie chcą uwierzyć, że można się narażać na niebezpieczeństwo i na
znużenie bez odpowiednio ważnej przyczyny, i stąd przypisują nieraz czynom pobudki
niezmiernie dalekie od prawdy. Ten Bean Lean sławny jest w kraju jako rodzaj Robin
Hooda, a opowiadania o jego zręczności i śmiałych przedsięwzięciach stanowią u
tutejszego ludu temat zwykłych gawęd w zimowe wieczory przy kominku.
Niewątpliwie posiada on zdolności wynoszące go ponad prostacką sferę, w jakiej się
obraca; a że nie jest pozbawiony ambicji ani obciążony skrupułami, będzie
prawdopodobnie usiłował odznaczyć się w okresie tych nieszczęsnych ruchów.
Tu ksiądz Morton starannie zanotował sobie różne szczegóły spotkania z Donaldem
Bean, jak również inne okoliczności opowiedziane przez Waverleya.
Zainteresowanie, jakie mu ten zacny człowiek okazywał w jego niedoli, a przede
wszystkim pełna wiara, którą zdawał się pokładać w jego niewinności, podziałały
kojąco na serce Edwarda, w którym chłód majora Melville zaszczepił przekonanie, że
cały świat sprzysiągł się na jego zgubę. Gorąco uścisnął dłoń Mortona, zapewniając go,
że jego dobroć i współczucie zdjęły mu z serca wielki ciężar; oświadczył też, że bez
względu na los, jaki go czeka, należy on do rodziny, która umie być wdzięczną i ma
możność wdzięczność tę okazać
|
WÄ
tki
|