ďťż

Po drodze rozmyślałem o swym smutnym losie człowieka zagubionego wśród gwiazd, jakże obojętnych na nasze cierpienie, i doszedłem do przekonania, że nic w nim już mi się...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Że jestem skazany na bycie astronautą aż do śmierci, że zawsze będę przebywał z dala od ludzi. Potwornie zagracone, pełne najrozmaitszych bań, przyrządów, kabli, stołów, szafek z preparatami i instrumentami wnętrze laboratoryjnej salki pogłębiło jeszcze moje przygnębienie. Nie zbliżałem się w ogóle do kabiny, z której w normalnych okolicznościach powinienem sterować badawczym procesem. Nie było to potrzebne. Przemyślnie skonstruowany system przewodów i kabli dawał mi szansę uniknięcia zbędnego trudu. Wcisnąłem przełącznik do oporu i z zadowoleniem stwierdziłem, że aparatura działa jak należy. Wprawdzie z niektórych przewodów zaczynała już złazić warstwa izolacyjna (omal nie zraniłem sobie dłoni), ale nie napawało mnie to specjalnym niepokojem. Wyszedłem stamtąd i prawie od razu zatrzymałem się. Dwa kroki przede mną rozpościerała się sporej wielkości kałuża jakiejś cieczy. Przedtem jej w tym miejscu nie było. Pewną myśl, która mi się niespodziewanie nasunęła, natychmiast odrzuciłem jako niedorzeczną. Ograniczyłem się tylko do wezwania aparatu naprawczego. Gdy nadszedł, rozkazałem mu zlikwidować kałużę i ustalić rozmiary awarii. Po otrzymaniu informacji, że są one nieznaczne, poleciłem robotowi oddalić się i poszedłem do siebie, zapominając o przyrzeczeniu danym komandorowi. Położyłem się i chyba na moment usnąłem; gdy się ocknąłem, zauważyłem, że w kabinie jest ciemno. Najpierw chciałem usunąć awarię sam, jak to na ogół czynię, potem jednak doszedłem do wniosku, że szkoda mego trudu. Połączyłem się z pokładowym komputerem i poleciłem mu, aby przysłał do mnie jakiś automat naprawczy. Następnie, nie myśląc już o tym więcej, wyszedłem na korytarz, żeby trochę po nim pospacerować. W trakcie chodzenia tam i z powrotem przypomniałem sobie o złożonej wcześniej komandorowi obietnicy i, niechętnie bo niechętnie, ruszyłem w kierunku mesy. Dowódca oczekiwał mnie wpatrzony w szachownicę. – Przyszedłem – oznajmiłem siadając naprzeciw niego. Odburknął coś niezrozumiale, po czym zapytał: – Wybierasz czarne czy białe? Pomyślałem, że to obojętne, jakimi figurami będę grał, ponieważ Vincent i tak mnie z łatwością pokona, i zaproponowałem zdanie się na przypadek. Komandor nieco się skrzywił, jakby pragnął w ten sposób wyrazić swoje zdziwienie, po czym, szczęściarz, wylosował białe i rozpoczął partię pionem hetmańskim. Oho! – pomyślałem – dowódca jest mocno zdenerwowany. Widocznie nie mógł się mnie doczekać. Specjalnie wybrał debiut wymagający precyzji i dokładności, aby przy jego rozgrywaniu się uspokoić. Odpowiedziałem identycznie, też pionem sprzed królowej, Vincent zagrał c2-c4, ja ofiary nie przyjąłem odpowiadając skoczkiem i po chwili bój rozgorzał na dobre. Po kilkunastu posunięciach sytuacja na szachownicy przybrała dla mnie niepomyślny obrót. Nie byłem tym zaskoczony. Groziła mi utrata lekkiej figury w zamian za jednego pionka, albo – gdybym rozpaczliwie bronił gońca – rozbicie mojego centrum pionowego i w konsekwencji tegoż umocnienie się białych na moim przedpolu, z realną groźbą mata w następnych ośmiu- dziesięciu ruchach. Po krótkim wahaniu postanowiłem jednak bronić pozycji i oddałem figurę. Komandor spojrzał na mnie z wyraźną dezaprobatą. – Coś nie tak? – zapytałem. – Oczywiście. – Niepotrzebnie poświęciłem gońca? – Owszem. – A co niby powinienem zrobić? – Kontratakować. Miałeś całkiem niezłą kontynuację na skrzydle królewskim. Musiałbym przejść do obrony. Zamyśliłem się. Zrazu niczego podobnego nie zauważyłem, lecz po pewnym czasie przekonałem się, że Vincent nie kłamał. Istotnie, gdybym ruszył do ataku, błyskawicznie skończyłyby się moje kłopoty w centrum. Kto wie, może po raz pierwszy w życiu wygrałbym z komandorem? Byłem wściekły na siebie za przegapienie takiej szansy. – Wydaje mi się – powiedział Vincent, jakby uprzedzając moje pytanie – iż partii byś chyba nie wygrał, mimo bardzo dobrej pozycji, ale – po serii uproszczeń – mógłbyś łatwo przejść do remisowej końcówki, co i tak byłoby dla ciebie niemałym osiągnięciem
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.