ďťż

Owo zinstytucjonalizowane okrucieństwo nie było łagodniejsze od jednostkowego, osobistego ciemiężenia: utrwalone w aktach, zmechanizowane, bezosobowe okrucieństwo...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
I teraz znów — jak kiedyś — pojawiło się w Budapeszcie umundurowane Okrucieństwo. Ludzie, którzy chodzili teraz po ulicach w nowych uniformach, byli tymi samymi, którzy jeszcze niedawno, w czasach nazizmu, nosili zielone albo brązowe koszule: zmieniła się tylko barwa ubrań. Człowiek, który je nosił, był tym samym osobnikiem i robił to samo: był specem od Terroru. Wieść o tym, że w Mieście znów pojawił się Terror, rozeszła się po ulicach i mieszkaniach jak smród z wylewającego się podczas gwałtownej ulewy kanału. Jego machina działała początkowo dys- 238 I ictnie. Ci, którzy ją poruszali, wiedzieli, że przeładowania policyjne, nękania i tortury jeszcze ni-•ily nie poradziły sobie z masowym ruchem: chrze-i ijaństwo skutkiem prześladowań tylko się umocniło. Prześladowania policyjne, polityczne i spo-Uczne nie były w stanie zlikwidować rozwijającego >ie początkowo w podziemiu, a później oficjalnego niż socjalizmu i komunizmu; w taki sam sposób I1 macniał się niewidoczny front w Budapeszcie, kie-tv rozeszła się wieść, że ów Potwór — Terror — /nów działa. Nie była to „kontrrewolucja" — raczej atmosfera, nastrój, instynktowna postawa. Ludzie / odrazą przyjęli do wiadomości, że w imieniu Jedynej Słusznej Idei znów będą prześladować wszystkich, którzy w nią nie wierzą; prześladowani oraz ludzie potencjalnie obcy klasowo — inteligencja, chłopstwo, niezależni drobni wytwórcy — zlali się wówczas jak galareta w jedną grupę społeczną, która nie szukała męczeństwa, ale też nie ukrywała się tchórzowsko. Specjaliści od Terroru wiedzieli, że posiada on swój stopień najwyższy, thermidor, kiedy spada nie tylko głowa Robespierre'a, lecz przychodzi kolej także na kata i jego pomocników. Ale okrucieństwo jest narkotykiem i kto go raz zakosztował, nie może się nim nasycić. Wciąż trzeba zwiększać dawkę, by o-siągnąć stan zaspokojenia — podobnie jak dawki morfiny czy heroiny. Na ulicach węgierskich miast i w urzędach pojawił się Człowiek w Mundurze. Ci ubrani w modne wojskowe kurtki i czapki o okrągłym denku, ściśnięci służbowym pasem ludowode-mokratyczni mundurowi przypominali paradnie 239 wystrojonych żołnierzy z południowoamerykańskich republik, którzy z polecenia przypadkowych dyktatorów przeprowadzają operetkowe pucze. W tym wyrojeniu się mundurów było coś egzotycznego, groteskowego i śmiesznego, lecz jednocześnie przerażającego. Któregoś popołudnia wiosną 1946 r. szedłem aleją nazywaną kiedyś nazwiskiem hrabiego Andras-syego, kiedy na jednym z balkonów osławionego domu pod numerem 60 ujrzałem kilku umundurowanych młodych mężczyzn, należących do specjalnej jednostki ochrony bezpieczeństwa państwa. Musieli być już po dobrze wykonanej pracy — albo zrobili sobie przerwę — bo roześmiani stali na balkonie z rękami opartymi na biodrach i szyderczo spoglądali na wlokących się chodnikami zatroskanych, zmęczonych ludzi w dole. Stali tak pewnie, tak butnie, ze świadomością, że posiadają całkowitą władzę, mogą jednym gwizdnięciem zawezwać któregokolwiek z przechodniów do budynku o straszliwej sławie, gdzie w katowniach robią z ludźmi, co im się podoba, i nikt ich z tego — na razie — nie rozlicza. Ich twarze były zdumiewająco znajome: te same twarze na tym samym balkonie widziało się przed rokiem, kiedy urzędowali tu strzałokrzyżow-cy, i tylko nazwiska mieli inne: brat1 Szappanos zmienił mundur i stał się towarzyszem Dógei czy kimś podobnym. Śmieli się na całe gardło z rękami opartymi na 1 W partii strzałokrzyżowców członkowie tak się do siebie zwracali. 240 biodrach, wyniośli. W tym budynku, w piwnicach l w pokojach przesłuchań na piętrze, których okna t'vlv zakratowane, czyniono wszystko, co ludzkie icieństwo jest w stanie wymyślić. Tu „przesłu-\ ali" i mordowali strzałokrzyżowcy. Ich miejsce 11 teraz ludzie AVH1 w świetnie skrojonych mun-ich. Tu tworzono Terror, jedyny środek przemo-lałszu, który pozwolił — do pewnego czasu — ucić ludziom nieludzki projekt zwany komu-iiicm, a który na razie trochę ucharakteryzowa-iii) i nazywano socjalizmem; lecz był on takim samym gwałtem i fałszem. Terror znów pojawił się w mieście jak potwory z Ś Macającego sennego koszmaru. Odnosiło się wra- r, że powietrze, w ogóle całe życie wypełniło się idliwym, groźnym gazem. W czymże można jeszcze pokładać nadzieję, jeśli ci umunduro- i młodzi ludzie znów, jak kiedyś, mogli sobie ojnie wystawać na balkonie katowni? Piroma- iiie wychowa się na strażaka, ze złodzieja na no robią policjanta, morderca nie nadaje się na nika czy chirurga. Doświadczenie uczyło, że Ikie wychowanie jest beznadziejne, na próżno wa się naturalne skłonności ludzkie, na przy- pociąg do okrucieństwa. Człowiek o morder- h zapędach pozostanie mordercą także wów- gdy będzie nosił mundur panującej aktualnie i/y politycznej
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.