ďťż

Konie Tetonów, z dawna przywykłe ulegać dzikim, nieposkromionym zachciankom swych panów, zaczęły również gwałtownie się wy rywać, tak że strażnikom niełatwo było utrzymać je...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
. W chwili gdy wszystkie oczy utkwione były w pędzącą naprze i splątaną masę ludzi i zwierząt, traper wydarł nóż z ręki nieuważnego strażnika z siłą, jakiej trudno byłoby oczekiwać po człowk-j ku w jego latach, i jednym zamachem przeciął rzemie: 44 konie. Rżąc, rycząc i kwicząc z radości i strachu, rwąc ziemię kopytami, konie rozbiegły się na wszystkie strony po ogromnej prerii. Weucha rzucił się na napastnika ze zręcznością dzikiego tygrysa. Szukał broni, którą mu tak nagle odebrano, w bezradnym pośpiechu macał dłonią rękojeść tomahawka i jednocześnie gonił uciekające konie spojrzeniem pełnym indiańskiej tęsknoty. Walka pomiędzy pragnieniem zemsty a chciwością była gwałtowna, lecz k;6+ka. Chciwość szybko odniosła zwycięstwo w sercu człowieka, Którego namiętności zawsze były niskie. Chwila zaledwie upłynęła między ucieczką zwierząt a rączym pościgiem, w którym wzięli udział wszyscy strażnicy. — Na prerii czy w lesie czerwonoskóry zawsze pozostanie czerwonoskórym! — rzekł traper z głuchym, ledwo dosłyszalnym śmiechem. — Gdyby ktokolwiek dopuścił się podobnego zuchwalstwa wobec chrześcijańskiego strażnika, dostałby co najmniej po łbie, a ten oto Teton pognał za końmi, myśląc pewno, że w takim \\"vścigu dwie nogi są równie dobre jak cztery. A jednak nim wzejdzie słońce, te diabły będą miały w ręku wszystkie zwierzęta, bo rozum zwycięży instynkt. Nie wiem nic o przebiegłości Siuk-sów, jeżeli Izmael kiedykolwiek ujrzy swoje czworonogi! — Może byłoby lepiej, gdybyśmy przyłączyli się do ludzi Izmaela — rzekł bartnik. — Rozegra się tu przecież prawdziwa bitwa, chyba że nagle staruszka tchórz obleci. — Nie, nie... — żywo zaprotestowała Ellen. Traper przerwał jej, położywszy delikatnie dłoń na ustach: — Cyt, cyt... jeśli usłyszą nasze głosy, może to sprowadzić na nas niebezpieczeństwo. Czy twój znajomy — dodał zwracając się do Pawła — jest człowiekiem dość odważnym, by prochem i ołowiem bronić swej własności? — Swej własności! O tak, a także i tego. co nie jest jego własnością! Czy możesz mi powiedzieć, stary traperze, kto trzymał strzelbę, która wypaliła, kiedy przybył wysłaniec szeryfa, chcąc wypędzić osadników bezprawnie osiedlających się w pobliżu liza-a ki bawołów w starym Kentucky? Tego właśnie dnia udało mi się p 'dejść wspaniały rój pszczół, gnieżdżący się w dziupli spróch-n ałego buka. I oto widzę, że na korzeniach drzewa leży ów stróż 45 prawa. Kula przeszyła na wylot „łaskę boską"*, którą nosił w kieszeni marynarki, jak gdyby ten kawałek owczej skóry mógł być pancerzem broniącym go od kuli osadnika! Nie martw się, Ellen, bo nigdy tego Izmaelowi nie udowodniono. W okolicy znajdowało się pięćdziesięciu innych, których na równi z nim podejrzewają wykonawcy prawa. Biedna dziewczyna drżała, daremnie starając się zdławić westchnienie wydzierające się jej z piersi. — Cicho! Słychać jakiś ruch tam na dole. Prawdopodobnie nas widzą — rzekł traper. — To rodzina zaczyna się ruszać! — zawołała Ellen, a drżenie jej głosu świadczyło, że zbliżanie się przyjaciół, napełnia ją niemal takim samym lękiem jak przedtem obecność wroga. — Odejdź, Pawle, ode mnie, przynajmniej ciebie nie powinni widzieć. — Jeśli pozostawię cię, Ellen, samą na tej pustyni, zanim będziesz bezpieczna i znajdziesz się choćby pod opieką Izmaela, obym nigdy nie posłyszał brzęczenia pszczoły lub, co gorsza, stracił wzrok i nie mógł widzieć jej lotu! — Zapominasz o tym zacnym starcu. On mnie nie opuści! Poza tym, Pawle, rozstawaliśmy się na jeszcze gorszym pustkowiu. — Nigdy! Ci Indianie mogą tu przygnać z powrotem i gdzie cię potem odszukam? Co myślisz, traperze? Czy prędko ci Tetoni, jak ich nazywasz, wrócą po resztę dobytku Izmaela? — Można się ich nie obawiać — odpowiedział starzec śmiejąc się swym szczególnym, cichym śmiechem. — Upewniam was, że te diabły jeszcze przez sześć godzin uganiać się będą za zwierzętami. Cyt! Przycupnijcie jeszcze w trawie, połóżcie się oboje! Jak jestem z gliny stworzonym człowiekiem, tak słyszę szczęk kurka strzelby. Zaledwie schylili się ku ziemi, gdy uszu ich dobiegł dobrze im znany, krótki, suchy odgłos strzałów ze strzelby używanej w zachodnich stanach, a zaraz potem usłyszeli świst ołowiu brzęczący w niebezpiecznej bliskości ich głów. Mowa tu o rozkazie aresztowania, w którym znajdowały się słowa: „Lud, z łaski boskiej wolny i niepodległy..." — Doskonale, chłopaki! Doskonale, staruszku — szeptał Paweł, którego nie potrafiło przygnębić żadne niebezpieczeństwo. — Idź stąd, Pawle! Możesz łatwo uciec — szeptała Ellen. Kilka szybko po sobie następujących strzałów, które padały coraz bliżej naszej trójki, sprawiło, że Ellen zamilkła, zarówno przez roztropność, jak i z przerażenia. — To się musi skończyć — powiedział traper wstając z powagą człowieka przejętego ważnością swoich poczynań. — Nie wiem, dzieci, dlaczego musicie się obawiać tych, których powinniście kochać i szanować, ale coś trzeba zrobić, by uratować wasze życie. Kilka godzin mniej lub więcej nie powinno sprawiać różnicy człowiekowi, który przeżył już tak wiele dni, pójdę więc do nich. Jest wolna przestrzeń dookoła was. Korzystajcie z niej, jak umiecie. Niechaj Bóg wam błogosławi i darzy was pomyślnością, na jaką zasługujecie. Nie czekając na odpowiedź traper śmiało ruszył naprzód w dół zbocza, kierując się w stronę obozu. Nagle usłyszał surowy, groźny, rozkazujący głos. — Kto idzie? Przyjaciel czy wróg? — Przyjaciel — brzmiała odpowiedź. — Ktoś, kto żył zbyt długo, by zakłócać ostatek swego życia waśniami. — Nie tak długo jednak, by zapomnieć o podstępnych czynach młodości — rzekł Izmael, którego potężne ciało wynurzyło się zza mizernej osłony, jaką były niskie zarośla. Przywódca emigrantów stanął twarz w twarz z traperem
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.