ďťż

Nawet teraz, pomimo zmartwień, nie mam żadnych wątpliwości, że mogę na niego liczyć w ważnych sprawach...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Mark, wiesz przecież, jak zawsze pragnęłam, żebyś miał siostrę... - Ta dziewczyna za nic w świecie nie będzie dla mnie żadną siostrą! - woła. - Nie pleć bzdur! Barbara często wybucha płaczem. Z reguły płacze podczas nabożeństw, zwłaszcza jeśli jest mowa o dziecku, bezpłodności lub macierzyństwie. On dostrzega, jak ona wierci się na krześle obok i zmusza się, by na nią nie patrzeć, choć wie, że ona szuka po omacku torebki ukrytej pod krzesłem, by wyjąć chusteczkę. Z początku płacze cichutko. Jej okulary zachodzą mgiełką, policzki czerwienieją i błyszczą od łez. Potem zaczyna dyszeć, nie może złapać tchu i pociąga nosem. Nie uda się jej znaleźć torebki, więc on będzie musiał to zrobić, położyć jej na kolanach, otworzyć zatrzask. Później, kiedy Barbara skończy, lekki trzask zamykanej torebki znowu wyrwie go z rozmyślań. - To była wola Boga. On ją zabrał - mówi teraz - nie płacz, mamo. Mamo, proszę... Kiedy ona już poszła, przepraszając, łapiąc z trudem powietrze, schodząc na wyczucie po schodach, Mark wyciąga spod łóżka pudło z ciężarkami. Przepełnia go chęć walki, pragnie pokazać swoją siłę. Chce zmieść intruza z powierzchni ziemi; chce ukarać matkę za całe zamieszanie, które wywołuje, ale oczywiście nie wolno nawet myśleć w ten sposób, w każdym razie nie potrafi wymyślić, jak by to uczynić. Chce rzucić szkołę, chce walczyć z rządem, wszelkimi rządami, które wspierają handel wizerunkami, reklamy, wiadomości, sztukę, billboardy, neony, kolorowe rozkładówki na dwie strony, odbiorniki telewizyjne, i które uniemożliwiły im teraz wyjazd na letnie zgromadzenie w Elojoki... Ma po uszy takiego życia. I wtedy czuje, że musi rozładować tę chęć walki, walczyć dopóty, dopóki każdy staw i każda kość jego ciała nie zaklinują pozostałych, paraliżując dalszy ruch. Dodaje do ciężarków jakieś dwa i pół kilograma więcej niż ostatnio, trzyma han-tle na wysokości ramion, leży na podłodze, siada. Gorąco uderza o powierzchnię skóry. Serce obłędnie pompuje krew. On nie ustaje, góra, dół, góra, dół. Twarz i piersi spływają potem, ma zaciśnięte powieki. Proszę, powiedz mi, prosi, z odrobiną lęku: Chcę służyć. Zrobię wszystko. Daj mi znak. 8 TAK WIĘC NATALIE, TO JUŻ TRZY TYGODNIE. CZY POBYT TUTAJ WYWOŁUJE TWOJE WSPOMNIENIA? I CZY SA TAK SILNE, JAK MOJE? ŻAŁUJESZ, ŻE TU PRZYJECHAŁAŚ? BO JA TAK. Tak. Tak - i jednocześnie nie. Są dni, w które wieś - ten zlepek betonowych budynków i domów o barwie zaschniętej krwi - wydaje mi się jakimś kompletnym zadupiem. Innym razem, kiedy światło nieco ociepla się lub nawet przebłyskuje słońce, układające się warstwami krajobrazy - gałązki, korony drzew, niebo - widziane z okien maleńkiego domku Tuomasa znienacka olśniewają swą różnorodnością i pięknem. Dzisiaj jednak jest dzień zadupia. Liścik od Christiny spowodował, że żółć aż się we mnie burzy, boli mnie twarz podrażniona lodowatym pylistym wiatrem. Trzymam się postanowienia, że w jasny dzień będę zażywać tyle ruchu i powietrza, ile się da. Mężnie idę więc dalej główną ulicą, mijam dom kultury i supermarket, skręcam w prawo, obchodząc pokryte świeżym lodem kałuże, i co jakiś czas zerkam na przysadziste jak kloce betonowe bloki, sprawdzając, dokąd już doszłam. Wewnątrz jest chyba ze trzydzieści stopni: muszę zdjąć rozpinany sweter i sweterek spod spodu, rozpiąć górny guzik przy bluzce. Mimo to pani Lohi, która niedawno przeprowadziła się z jednego z odległych domów, 68 zbudowanych w tradycyjnym stylu, do nowego mieszkania na parterze, jest szczelnie okutana ubraniami. Siedzi w jasnoniebieskim fotelu, tyłem do potrojnie oszklonych przesuwnych drzwi, które prowadzą do ogródków działkowych - parę niewielkich brzózek, oczywiście bezlistnych, drabinki i piaskownica, teraz powleczona cienką taflą lodu i skorupką zleżałego podziobanego śniegu. Pani Lohi ma ponad dziewięćdziesiąt lat i każdy fragment jej twarzy, policzki, broda, nozdrza, są pomarszczone, choć jeszcze w ubiegłe lato, twierdzi Katrin, jeździła na rowerze, by dotrzeć do swej działki, położonej na drugim brzegu rzeki. - Mam kiepskie oczy - mówi - nie widzę już żadnych szczegółów, tylko pani zarys na tle ściany
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.