ďťż

Sama droga nawet była dosyć przyjemna, owszem, ta droga w porannych ciemnościach, szedłem rozgarniając sobą miękki, lekko zwilgotniały mech, sam na pustej szosie, nad...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
.. Drugie piętro to jeszcze nie najgorsze mdłości, może dzisiejszej nocy monsieur Richat nie zlał się do łóżka, trzeba go tylko będzie ściągnąć, zaprowadzić na sedes, umyć i ubrać; szkoda, Marto, że nigdy nie widziałaś monsieur Richat, będę mówił: Roger, jak wszyscy z zespołu, więc szkoda, Marto, że nigdy nie widziałaś debila Rogera wstającego rano z łóżka, jest trochę może mniej przerażający, kiedy tak stoi pośrodku pokoju w krótkiej koszulinie, z dolną wargą obwisłą aż po brodę, i pomrukując drapie się w podbrzusze, na co zresztą jego monstrualnych rozmiarów członek zupełnie nie reaguje, za to reaguje pielęgniarz Douce. – Allons, allons, Roger, zabierz te ręce, fe, wstyd, jak ty się zachowujesz! Powiedz dzień dobry, Roger, zobacz, co zrobiłeś z prześcieradłem, czy tak śpi porządny, grzeczny chłopiec? Nie tutaj, Roger, nie robi się siusiu pośrodku pokoju, bądź grzeczny, Roger, bo nie dostaniesz konfitur na śniadanie, uważaj, Roger, lejesz na podłogę, do muszli, Roger, do muszli. A może by pan się ruszył, panie Spaar, pana chyba nie muszę ubierać? – Wstaję, wstaję. Spaar, młody osiłek, którego kilka dni temu de Crozat gonił grożąc nożem, leży z rękami pod głową i przygląda się naszym zmaganiom z debilem Rogerem: zauważyłem, że debila Rogera lubią prawie wszyscy, chorzy i członkowie zespołu leczącego, tak łatwo być o całe niebo wyżej niż debil Roger, można na niego pokrzykiwać, można się nim brzydzić, można go protekcjonalnie klepać po ramieniu, mrugając porozumiewawczo do innych, można go, z poczuciem własnej niebotycznej wyższości, wychowywać, owszem, oni tam w „Les Merles” lubili debila Rogera, tylko ja niezmiennie czułem przed nim lęk, do samego końca czułem przed nim lęk (w ogóle najbardziej bałem się debilów), bałem się go bardziej niż agresywnego, niebezpiecznego dla otoczenia Maria, może dlatego że ta koszmarna twarz, nie wiem, ale ostatecznie rano debil Roger to jeszcze nie największe mdłości, jest też nadzieja, że ślepy kłótliwy Francuz Bocarat umył już i założył swoją sztuczną szczękę, prawdopodobnie posłał już nawet swoje łóżko, może pomógł mu w tym jego przyjaciel, mały czarnowłosy Terrin, Terrin-który-miał-umrzeć, miał umrzeć, ale ty, Marto, uratowałaś mu życie. Dostał ataku serca tego dnia właśnie, kiedy miałaś dyżur (pierwszy zresztą w tym szpitalu), zaczął umierać po południu, a ty: „tak bardzo nie chciałam – relacjonowałaś w codziennym liście do mnie – zaczynać dyżurów od pisania aktu zgonu. Na szczęście jednak był to przypadek internistyczny (prawie zupełnie internistycznie nieleczony) – więc choć chory był umierający, jakoś go wyciągnęłam z tamtego świata. Postawiłam wprawdzie cały oddział na nogi, zażądałam bowiem natychmiast tlenu, i to z płuczką, lekarstw prawie wcale tu nie używanych, bezzwłocznie wykonania EKG itp. Do tej chwili (22.15) żyje. Ja też jeszcze żyję, choć już ledwo, ledwo”; 87 oboje przeżyliście noc i żyjecie do tej pory, tobie naturalnie nikt nie ma za złe tego, że żyjesz, jednak uratowanie biednego Terrina nie przysporzyło ci sympatii zespołu, a zwłaszcza szefa kliniki: tego chorego spisano wszak na straty, na każdym zebraniu mówiono: „on umrze”, a ty nie tylko uratowałaś, ty go potem leczyłaś, choć nie należało to do twoich obowiązków, i żył, co niektórzy poczytali za osobistą obrazę
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.