ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
W kinie tych Anglików absurd został wykorzystany do doraźnego celu interwencyjnego.
Ale tematem prawdziwie wielkim, wyrażającym sytuację, życie, los człowieka, stał się w
filmach Luisa Bunuela. Był on surrealistą i reprezentował jeden z najważniejszych
kierunków, który poddał w wątpliwość dotychczasowe zasady i szukał prawdy w
podświadomych instynktach człowieka. U Bunuela raz po raz natykamy się na absurdy,
bywa, że wręcz komediowe, na przykład owe towarzystwo na wytwornym przyjęciu, które
siedzi przy stole na sedesach klozetowych, prowadząc intelektualną konwersację, zaś jeśli
ktoś życzy sobie coś zjeść, udaje się, przeprosiwszy zebranych, do dyskretnego gabineciku,
gdzie w zamknięciu otrzymuje przez okienko tacę z kotletem i lampkę wina, co pospiesznie i
ze wstydem konsumuje. Bowiem konwencje, powszechnie przyjęte, mogą okazać się
niedorzeczne i ich odwrotność może być warta tyle samo co one; czyż połykanie nie jest tak
samo naturalne, jak wydzielanie? Ale krytyka obyczajów stanowi tylko uboczny fragment
dzieła Buńuela. Przynosi ono rewizję całej cywilizacji: rodziny, społeczeństwa, religii;
wykrywa motory podstawowych uczuć, przede wszystkim seksualizmu i miłości. Dzięki
Buńuelowi absurd kinowy wszedł, po prostu, do repertuaru kultury naszego stulecia.
KINO POLSKIEGO EROTOMANA
Jak wygląda erotyzm w kinie polskim? Nieszczęśliwie. Przed wojną panie w filmie
prezentowały się godne, nadęte i trudno dostępne; zaś panowie byli arystokratami,
kawalerzystami bądź dżentelmenami w białych szalikach i jeśli wreszcie jakaś dziewczyna
ich zdobywała, narażała się, że zostanie Trędowatą. Po wojnie zaś zapanował nastrój, który
krytycy grzecznie nazwali niemożnością miłości, a który naukowo można by określić,
przepraszam, jako impotencję, zaznaczywszy wszakże usilnie, że jest ona psychiczna, nie
fizyczna. Polakowi na ekranie miłość nie wychodziła, najpierw z powodu wojny, bo
zaabsorbowany strzelaniem nie miał kiedy nauczyć się, jak zajmować się paniami, następnie z
powodu przewrotów społecznych, bo ani plan pięcioletni, ani podziemie opozycyjne nie
przygotowywało do pieszczot.
Dopiero ostatnio eksplodowała w naszym kinie rozpusta, lecz tak nagła, tak
niespodziewana, tak bez przygotowania czyli, po prostu mechaniczna; wyuzdana, ale bez
serca! - że rodacy reagują na nią obojętnie, okiem zimnym i z zaskakującą nieobecnością
ducha. W rezultacie, prawdziwy, autentyczny, szczery erotyzm filmowy polski jest
paradoksalnie! zagraniczny, ratowała go Rita, Marilyn i Brigitte Bardot, słodko po
warszawsku spolszczona na Bardotkę. Mówiąc skrótowo, w kinie jesteśmy erotomanami z
importu.
Ta miejscowa, tutejsza kastracja ekranowa związana jest z samymi początkami polskiego
kina; dlaczego? Zapewne działała pruderia narodowa, niemożliwa do przezwyciężenia.
Skądinąd jest ciekawe, że do tego impasu przyczyniła się też ówczesna technika filmowa: nie
było jeszcze taśmy panchromatycznej, jasne oczy wyglądały na puste, włosy blond
wychodziły białe; aktorzy o błękitnych tęczówkach, jak na przykład głośny wtedy Iwan
14
Mozżuchin, robili sobie szminką czarne koła wokół oczu i grali z powiekami
półprzymkniętymi, co stwarzało modny wówczas styl wytwornego cynika spoglądającego
pogardliwie. Z tego względu pierwsze gwiazdy musiały być brunetkami, również u nas:
królewska Zofia Batycka pierwsza polska Miss Polonia, która wystąpiła w konkurencji
światowej. Pola Negri (pseudonim Apolonii Chałupiec, która była półkrwi Cyganką), Jadwiga
Smosarska... Już ten koloryt powodował dystans. Bowiem, jak powiedział Hitchcock, który
angażował do swoich thrillerów wyłącznie osoby jasnowłose, z brunetkami od razu
wszystko wiadomo, tymczasem w blondynce jest niepokojąca tajemnica, zaś nasz główny
artysta epoki piłsudczykowskiej, Wojciech Kossak, stwierdzał: Blondynki są jakby
podwójnie kobietami, i dodawał: Poza tym, polska słowiańska uroda jest właśnie blond;
stąd malował wyłącznie takie, z ułanem na koniu obok.
Otóż ta orientacja kossakowska dawała tu niejaką szansę oparcia się na naszej tradycji
erotycznej. Obrazy Kossaka, na których dziewczyna podaje kawalerzyście dzban z wodą (bo
chyba nie z mlekiem? to by nie były nastrojowe), promieniują niejakim dwuznacznym
ciepełkiem, niekoniecznie przyzwoitym. Kossak zresztą posuwał się dalej. Parę lat temu był
w antykwariacie Desy na MDM w Warszawie obraz (pokazywany klientom na żądanie,
dyskretnie w kancelarii) przedstawiający dziewczynę i ułana, którzy, nie mieli na sobie nic
(prócz ostróg!), i podobno nawet koń przypatrywał się tej scenie z końskim, zoologicznie
widocznym, seksualnym zainteresowaniem. Rzecz tę kupił za wielką gotówkę obywatel
amerykański, którego miejscowi bezpieniężni amatorzy starali się zniechęcić, twierdząc, że to
falsyfikat. Jeżeli nawet tak było, to przecież rysowała się tu możliwość narodowego
erotyzmu, może cokolwiek garnizonowego, ale jednak; miłość przed bitwą, niby w
Ostatnim mazurze: Jeszcze jeden mazur dzisiaj, choć poranek świta, czy pozwoli panna
Krysia, młody ułan pyta (z uzupełnieniem, śpiewanym już tylko w kordegardzie: Jaka pyta,
która pyta, komu pyta stoi? Panna Krysia fest kobita, pyty się nie boi).
Jednak kino wzięło z tej szansy jedynie ułana, i to co najmniej w stopniu dowódcy
szwadronu, oraz wyniosłą czarnowłosą piękność, która ulegała wyłącznie miłości na całe
życie, i to z partnerem tysiąchektarowym. Pierwszą ważną blondynką była dopiero Magda
Bogda, zresztą Czeszka (nazywała się naprawdę Janina Kopaczek), zamężna na zawsze z
Adamem Brodziszem o sienkiewiczowskim profilu (ówczesne kalambury: Brodzisz, ach,
Brodzisz, ja umieram, gdy ty wchodzisz oraz: Gdzie też ty (B)rodzisz? Tam, gdzie Bógda).
Tak więc nawet pojawienie się gwiazd jasnowłosych nie zmniejszyło godnej celebracji
męsko-damskiej w kinie polskim. Podobna niedostępność działała, oczywiście, zniechęcająco
na panów: kto z nas dostanie się kiedykolwiek na odległość ręki do takiej królowej! Toteż
kino nie było wtedy dla nich. Historycy stwierdzają zgodnie, że olbrzymią większość
publiczności stanowiły kobiety, i to ze sfer pracujących: Do kina chodziły krawcowe,
stenotypistki, służące, zaś inteligenci filmem pogardzali i producenci dobrze o tym wiedzieli
pisze Adolf Dymsza, gwiazdor ówczesnej komedii
|
WÄ
tki
|