ďťż

Statek, na którym znajdował się Bastian - była to płaska łódź długości blisko trzydziestu metrów - odcumował i sunął wolno w dal nocnego Morza Mgieł...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Już od pierwszej chwili Bastian zadawał sobie pytanie, jakim to napędem porusza się tego rodzaju statek, nie mając ani żagli, ani wioseł czy śruby napędowej. żagle, jak usłyszał, nie zdałyby się nad nic, gdyż nad Skaidanem prawie zawsze panowała bezwietrzna pogoda, a tym bardziej nie byłoby we mgle żadnego pożytku z wioseł czy śrub. Siła, jaka poruszała statek, była całkiem inna. Na środku pokładu znajdowała się kolista, nieco podwyższona płaszczyzna. Bastian zauważył ją na samym początku i brał ją za mostek kapitański czy coś w tym stylu. Faktycznie przez cały rejs stało tam co najmniej dwóch mgielnych żeglarzy, a niekiedy też trzech, czterech albo jeszcze więcej. (Cala załoga liczyła czternastu ludzi - oczywiście bez Bastiana). Ci na okrągłej płaszczyźnie kładli sobie nawzajem ręce na ramiona i spoglądali ponad dziobem przed siebie. Patrząc niezbyt uważnie można by sądzić, że stoją nieruchomo. Dopiero przy dokładnej obserwacji dostrzegało się, że bardzo powoli i najzupełniej zgodnie kołysali się jakby w tańcu. Śpiewali też powtarzającą się wciąż, prostą melodię, bardzo piękną i łagodną. Bastian uznał zrazu to dziwne zachowanie za szczególną ceremonię lub zwyczaj, którego sens był mu nie znany. Dopiero trzeciego dnia podróży zapytał jednego ze swych trzech przyjaciół, który przysiadł się do niego. Ten z kolei zdawał się zaskoczony zdziwieniem Bastiana i wyjaśnił mu, że mężczyźni napędzali statek siłą swej wyobraźni.Bastian początkowo nie mógł zrozumieć tego wyjaśnienia i spytał, czy oni wprawiają w ruch jakieś ukryte koła. - Nie - odparł mgielny żeglarz. - Kiedy ty chcesz poruszyć nogami, też wystarczy ci wyobrazić to sobie - nie musisz chyba używać w tym celu jakichś trybów?Różnica między własnym ciałem a statkiem polegała jedynie na tym, że co najmniej dwóch Yskalnarich musiało całkowicie zespolić swoją wyobraźnię. Dopiero bowiem przez to zespolenie powstawała siła napędowa. A jeśli chcieli płynąć szybciej, to musiało współdziałać ich więcej. Normalnie pracowali na zmianę, po trzech, reszta odpoczywała, bo choć wyglądało to tak łatwo i przyjemnie, była to ciężka i wyczerpująca praca, wymagająca wielkiej i nieustannej koncentracji. Ale tylko w ten sposób można było pływać po Skaidanie. Bastian terminował u mgielnych żeglarzy i posiadł tajemnicę ich wspólnoty: taniec i śpiew bez słów. W trakcie długiej podróży powoli stal się jednym z nich. Doznawał nadzwyczaj osobliwego, niewypowiedzianego wrażenia samozaparcia i harmonii, czując w tańcu, jak jego własna wyobraźnia stapia się z wyobraźnią innych w jedną całość. Czuł się naprawdę przyjęty do ich wspólnoty i przynależny do nich - a jednocześnie z jego pamięci znikło wszelkie wspomnienie o tym, że w świecie, z którego przybył i do którego chciał teraz znaleźć drogę powrotu, wszyscy ludzie mieli swoje własne wyobrażenia i zapatrywania. Niejasno przypominał sobie Już tylko swój dom i swoich rodziców. Lecz głęboko na dnie jego serca żyło jeszcze inne pragnienie niż to, żeby więcej nie być samotnym. I to inne pragnienie z wolna zaczęło się budzić.Nastąpiło to w dniu, gdy po raz pierwszy zauważył, że Yskalnari osiągali swą jedność nie drogą zestrajania bardzo różnych wyobrażeń, lecz dzięki temu, iż byli do siebie kubek w kubek podobni i poczucie wspólnoty nie kosztowało ich żadnego wysiłku. Przeciwnie, możliwość kłótni czy niezgody między nimi w ogóle nie istniała, bo żaden z nich nie czuł się jednostką. Nie musieli przezwyciężać sprzeczności, żeby znaleźć harmonię pomiędzy sobą, i właśnie ta łatwość wydawała się Bastianowi coraz bardziej niezadowalająca. Ich łagodność uznawał za mdłą, a wciąż tę samą melodię ich pieśni za monotonną. Czuł, że czegoś mu w tym wszystkim brakuje, że łaknie czegoś, lecz nie potrafił jeszcze powiedzieć, co to było. Zdał sobie z tego sprawę dopiero, gdy w jakiś czas później na niebie pojawiła się olbrzymia wrona mgielna. Wszyscy Yskalnari wpadli w panikę i czym prędzej schowali się pod pokład. Ale jeden nie zdążył tego uczynić, ogromne ptaszysko rzuciło się z krzykiem, chwyciło nieszczęśnika i uniosło go w dziobie.Gdy niebezpieczeństwo minęło, Yskalnari wyszli z ukrycia i kontynuowali rejs tańcząc i śpiewając, jak gdyby nic się nie stało. Ich harmonia nie doznała uszczerbku, nie smucili - się i nie skarżyli, ani słowem nie wspominali o tym, co zaszło. - Nie - odparł jeden na pytanie Bastiana - żadnego nam nie brakuje. Na co mielibyśmy się skarżyć? Jednostka nic u nich nie znaczyła. A ponieważ niczym się nie różnili, żaden nie był niezastąpiony. A Bastian chciał być jednostką, chciał być sobą, nie tylko kimś takim jak wszyscy inni. Chciał, żeby kochano go właśnie za to, że jest taki, jaki jest. W tej wspólnocie Yskalnarich była harmonia, ale nie było miłości. Nie chciał już być największy, najsilniejszy czy najmądrzejszy. Wszystko to miał za sobą
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.