ďťż

Na maszcie przed wysokimi, podwójnymi drzwiami wisiały trzy zwiotczałe proporce: Zielony Smok Eliasa, Kolumna i Drzewo Kościoła i na dole Złoty Diadem miasta Erchester na...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Dwaj konstable stali rozparci w otwartych drzwiach z pikami skierowanymi w dół. - No, to jesteśmy - powiedział ponuro Simon i obaj z Jeremiasem ruszyli po marmurowych schodach. Kiedy znaleźli się na ich szczycie, jeden ze strażników zagrodził im leniwie drogę swoją piką. Opuszczony kaptur jego kolczugi opadał na ramiona niczym welon. - Czego chcecie? - zapytał i zmrużył oczy. - Wiadomość dla Breyugara. - Simon zmieszał się nieco słysząc, jak załamuje mu się głos. - Do hrabiego Breyugara od Doktora Morgenesa z Hayholt. Wyciągnął nieśmiało zwój. Strażnik, który ich zatrzymał, wziął list i spojrzał na nich obojętnie. Jego towarzysz wpatrywał się intensywnie w rzeźbione nadproże, jakby miał nadzieję, że znajdzie tam wypisane zwolnienie ze służby na jeden dzień. Pierwszy strażnik wzruszył ramionami i oddał list Simonowi. Tędy i na lewo. Tylko nigdzie się nie włóczyć. Simon wyprostował się obrażony. Kiedy on będzie strażnikiem, będzie się lepiej prezentował niż ci znudzeni i nie ogoleni idioci. Czy oni nie wiedzą, jaki to zaszczyt nosić zielony mundur królewskiego strażnika? Razem z Jeremiasem weszli do chłodnego wnętrza katedry Świętego Sutrina. W przedpokoju nic się nie poruszało, nawet powietrze, lecz Simon dostrzegł ludzi za odległymi drzwiami. Zamiast skręcić w drzwi po lewej stronie, obejrzał się, czy strażnicy nie patrzą - naturalnie nie patrzyli - i poszedł przed siebie, by obejrzeć ogromną kaplicę katedry. - Simonie! - syknął przestraszony Jeremias. - Co ty wyprawiasz? Powiedzieli, żeby iść tędy! - Wskazał na drzwi po lewej stronie. Nie zwracając uwagi na towarzysza, Simon zajrzał przez drzwi do kaplicy. Jeremias mruczał coś pod nosem i szedł z tyłu. "To jest jak jeden z tych religijnych obrazów" - pomyślał Simon. - "W tyle widać Usiresa i Drzewo, a z przodu twarze nabbańskich wieśniaków". Katedra była tak ogromna i wysoka, że wydawała się jakby osobnym światem. Z góry padały promienie słońca, złagodzone kolorowym szkłem witraży. Wokół ołtarza krzątali się ubrani na biało duchowni; pucowali i sprzątali jak wygolone pokojówki. Simon domyślał się, że przygotowują katedrę do święta Elysiamansa, do którego pozostał jeszcze tydzień lub dwa. Bliżej drzwi krzątali się równie żywo, choć bez widocznego celu, ubrani w żółte tuniki konstable Breyugara. Przechodzili w jedną i drugą stronę z różnymi poleceniami, wśród nich pojawiali się też inni zielono ubrani strażnicy z gwardii królewskiej albo ubrane na brązowo lub czarno znaczne osobistości z Erchester. Obie grupy były jakby zupełnie oddzielone od siebie. Dopiero po jakimś czasie Simon dostrzegł rząd ławek i stołków, które przedzielały katedrę. Zdał sobie sprawę, że barykada ta nie miała zatrzymywać duchownych w środku, jak to wydawało się na pierwszy rzut oka, ale raczej trzymać żołnierzy z daleka od ołtarza. Wyglądało na to, że biskup Domitis i jego duchowni wierzyli, iż okupacja katedry przez Lorda Konstabla nie będzie trwała wiecznie. W czasie wspinaczki po schodach musieli jeszcze trzykrotnie pokazywać swój list. Tutejsi strażnicy byli bardziej ożywieni od swych kolegów przy bramie głównej, może dlatego, że pełnili służbę w cieniu albo też dlatego, że byli znacznie bliżej osoby, której pilnowali. Wreszcie znaleźli się w ciasnej wartowni. Stanęli przed starym żołnierzem z bliznami na twarzy i dziurami po brakujących zębach. Zawieszony u jego pasa pęk kluczy, jak i twarz pełna obojętnej powagi świadczyły o jego autorytecie. - Tak, lord Breyugar jest dzisiaj. Dajcie mi list, przekażę go. - Sierżant wysunął brodę obojętnie. - Nie, sir, sami musimy to oddać. To jest od Doktora Morgenesa. Simon starał się mówić zdecydowanie, a Jeremias stał ze wzrokiem utkwionym w podłogę. - Och, sami? Pomyślę o tym. - Żołnierz splunął na podłogę pokrytą trocinami, przez które gdzieniegdzie prześwitywał lśniący marmur. - Niech mnie Aedon ugryzie, co za dzień. No to czekajcie. A WIĘC, co my tu mamy? - Hrabia Breyugar podniósł wzrok znad kościstych resztek ptaków, które kończył właśnie jeść. Jego subtelne rysy nieomal ginęły w tłustym podbródku. Miał też delikatne dłonie muzyka o zgrabnych, długich palcach. - List, panie. - Klęczący na jednym kolanie Simon podał zwój pergaminu. - Daj mi go, chłopcze. Nie widzisz, że jem teraz obiad? - Głos hrabiego był wysoki i zniewieściały, ale Simon wiedział, że Breyugar to mistrz miecza - te delikatne ręce zabiły wielu ludzi. Hrabia czytał list poruszając zatłuszczonymi ustami, a Simon starał się stać prosto jak drzewce piki. Zdawało mu się, że kątem oka dostrzega siwego sierżanta, który mu się przygląda, więc uniósł brodę i patrzył przed siebie myśląc, jak wspaniale się prezentuje w porównaniu z tamtymi zgarbionymi durniami przy bramie katedry. - ...Proszę rozważyć przyjęcie... doręczycieli... na służbę u Waszej Lordowskiej Mości... - przeczytał głośno Breyugar. Podkreślenie "doręczycieli" wywołało u Simona chwilową panikę - czy zauważył to "i", które zrobił z "a"? Napisał je trochę szerzej, żeby wypełniało lukę
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.