ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Od mentorów i guwernerów uwolnił się młodzieniec od dawna, nadzór zaś pieczołowitej matki
ograniczał się na posyłaniu, dowiadywaniu się o niego, westchnieniach, gderaniu i całusach.
Herman robił, co chciał, a pieniędzy brał, ile tylko wziąć mu się udało.
Przy hrabinie bawiła daleka jej kuzynka, panna Złocińska, mająca lat około trzydziestu, niegdyś
bardzo ładna, dziś jeszcze wcale przystojna, przez którą Herman, gdy sam nie mógł zręcznie
wyrobić co u matki, umiał sobie przygotować drogi i wyzyskać, co zamarzył. Panna Złocińska
miała słabość do młodego chłopca, który czasem za to poobiednie godziny spędzał u niej, paląc
cygaro, na samotnej gawędce.
Oprócz panny Złocińskiej zwykłe towarzystwo wieczorne składał jeden ksiądz kanonik, przez
grzeczność tytułowany prałatem, który doskonale grał w wista i umiał zręcznie prowadzić
rozmowę o nicach, nie zaczepiając o żaden przedmiot drażliwy; jeden stary doktor, człek zabawny,
dowcipujacy nieszkodliwie, tak że bawił wszystkich, a nikogo nigdy nie ranił i prezes, którego
tytuł starożytny nie wiadomo już do jakiej odnosił się prezydentury. Prezes miał dwie wstążki
orderowe u fraka (miał je i u paltota), minę urzędową, twarz wygoloną starannie do włoska.
Uchodził za polityka, ale nie mówił nigdy nic, chrząkał w najgorszym razie, w innych usta
podnosił, brwi ściągał, głową trząsł, ramionami ruszał, a z tych znaków ludzie, co go znali,
wyciągali wnioski najpewniejsze co do przyszłej koniunktury polityki europejskiej.
Jest rzeczą pewną, że gdy miała nastąpić wojna z Austrią, prezes, ilekroć mówiono o zgodzie,
kładł rękę za kołnierz, tarł szyję i chrząkał. Nie było to bez znaczenia. Później doktor i kanonik
przypomnieli to sobie, a prezes się śmiał, ale ani przeczył, ani potwierdzał, że był prorokiem.
Hrabina go za takiego uważała.
Wieczór tego dnia, gdy Herman dostał tak srogą odprawę od Violi, było zwykłe przyjęcie
wszystkich znajomych, raz na zawsze zapraszanych. Matka wymagała od syna, szczególniej w te
dni, aby się u niej w salonie koniecznie znajdował. Herman nudził się, ale w tym woli matki
posłusznym być musiał. Zapraszał tylko zwykle kilku z młodzieży, z którymi wycofywał się do
bocznego saloniku i tam maleńką grą zabawiali się, jak mogli najciszej.
Przez czas swojego pobytu hrabina liczne koło znajomości umiała sobie wyrobić; bywali mniej
więcej wszyscy do zachowawczego obozu rachujący się i co tylko lepszym towarzystwem się
zwało. Niektórzy nawet po dobrej wieczerzy nazywali ją szanowną matroną polską
Schodzono się na te wieczory po godzinie ósmej, ale punkt o ósmej hrabina już siedziała na
kanapie, w miejscu, na którym hołdy zwykła była przyjmować.
Spójrzmy na nią, dopóki nie zaczną schodzić się goście.
Przy świecach, z dala, pomimo otyłości hrabina wyglądała dosyć świeżo. Na szerokich
ramionach osadzona maleńka główka z rysy drobnymi i regularnymi, usteczka zesznurowane,
nosek spiczasty, oczy wielkie, czarne, wyraz twarzy melancholiczny czyniły wrażenie miłe.
Rączkę miała białą, pulchną, piękną i nadzwyczaj starannie utrzymaną. Zdobiły ją kosztowne
pierścienie, a do stroju też nigdy nie brakło łańcuchów, bransolet i świecącej jubilerszczyzny. Złotą
lornetkę prawie ciągle musiała trzymać w ręku, gdyż wzrok miała osłabiony. Jakkolwiek starzy
partnerowie do wista byli jej miłymi, hrabina lubiła też młodzież i mężczyzn średniego wieku
szczęśliwie zachowanych, niekiedy posuwała uprzejmość dla nich do tego stopnia, że całymi
godzinami bawiła ich rozmową, wdzięcznymi ruchami ręki popieraną.
O ósmej z wybiciem zegara weszła w długiej czarnej sukni hrabina, wprost na swe miejsce do
kanapy dążąc. Zwykle panna Złocińska, brunetka, z żywymi czarnymi oczyma i ślicznymi zębami,
towarzyszyła jej tu, dopóki się goście schodzić nie zaczęli. Herman powinien się był stawić także
na godzinę ósmą we fraku, rzadko jednak bywał punktualnym
|
WÄ
tki
|