ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Zresztą ojciec potrafi
obronić go przed psychologią i wszelkim złem.
Dał mu wystarczająco dużo czasu. Całe dwa dni, noc i dwie godziny. A jednak z tamtej
strony nie dotarł najmniejszy nawet znak, nawet taki, który tylko dla niego byłby zrozumiały.
Tomek nie miał zamiaru zostawać wariatem, tylko dlatego że ma ojca, który w ogóle się
nim nie interesuje. Uciekł z domu na godzinę przed wizytą u lekarza, zabierając ze sobą kawałek
chleba i puszkę sardynek, której nie miał czym otworzyć, bo klucz wysunął się spod
opakowania i wypadł przez dziurę w kieszeni.
Minął małomiasteczkowe domki rodzinnej miejscowości pokryte spękanym szarym tynkiem
i ruszył mało używaną drogą wśród porośniętych krótkim zielonym runem pól. Przeszedł
przez środek jakiejś wsi, odprowadzany badawczymi spojrzeniami miejscowych, aż
dotarł do stojących nad jakąś wodną wybroczyną domków letniskowych.
Poczuł zmęczenie i głód. Uderzając kamieniem zardzewiały gwóźdź przebił blachę puszki.
Wyciekło z niej trochę ciepłego oleju. Zlizał ostrożnie płyn, który pozostawił na języku nieprzyjemny
metaliczny smak. Ten smak Tomek miał zapamiętać do końca życia.
Dwie następne dziury nie zbliżyły go do zawartości. Puszka, chociaż poraniona jak święty
Sebastian, nadal nie chciała mu się oddać. Położył się na osłoniętej od wiatru werandzie jednego
z domków i spod półprzymkniętych powiek spoglądał na czerwieniejące jak głowa Rudej,
pochylone nad blatem sadzawki słońce, które pod koniec dnia po raz ostatni sprawdzało
obecność świata.
Jestem szepnął chłopiec.
25
Gwóźdź unurzany w oleju był jak kosmyk sklejonych, tłustych włosów.
Kto ty jesteś?
Odpowiedź na to pytanie była prosta i znały ją wszystkie dzieciaki. Należało odpowiedzieć:
Polak mały. Tomek nigdy nie chciał się nauczyć tego wierszyka. Odpowie dopiero
wtedy, gdy będzie wiedział wszystko o swoim ojcu.
Dowiesz się wszystkiego, jak dorośniesz. Tylko dorośli wiedzą, skąd się biorą ojcowie.
Matka milczała, jakby chodziło o czyjąś śmierć, ale była to zaledwie część prawdy. Reszta
snuła się w niedomówieniach. Udawała, że ktoś taki nie istnieje. Z jakiegoś niezrozumiałego
powodu skazała go na cichą śmierć i nigdy nie chciała o nim mówić.
Tomkowi nie pozostawało nic innego jak czekać cierpliwie, aż ojciec zjawi się pewnego
dnia i przyniesie usprawiedliwienie swojej śmierci. Wierzył, że za tą tajemnicą kryje się coś
niezwykłego, jakaś misja. W półśnie często widywał cień odchodzącego ojca, ale nigdy nie
udało mu się dojrzeć jego twarzy, ginęła w mroku, ilekroć otwierał oczy, by się przyjrzeć,
choć napinał wszystkie mięśnie, żeby przebić wzrokiem ciemność.
Nie mógł nie żyć i jego odejście nie mogło być śmiercią. Ojciec, nawet najgorszy, nie
mógłby tego zrobić, właśnie teraz, gdy wszystkimi siłami postanowił powołać go do istnienia
i powrotu. To miała być tymczasowa, wykrętna śmierć dla kłopotliwych pytań i dociekań,
życie z tajemniczych przyczyn ukryte przed oczami świata, intryga uknuta przez dorosłych na
użytek dzieci.
Przestał zadawać pytania w obawie, że kolejna wykrętna odpowiedź zaszkodzi nieobecnemu,
którego istnienie było tak wątłe i niepewne. Dobrowolnie przyłączył się do spisku,
udając, że wierzy we wszystko, co mógłby usłyszeć, gdyby wciąż zadawał pytania. I niczego
więcej nie chciał, poza tym, by zjawił się pewnego dnia i opowiedział mu wspaniałą historię
swojej nieobecności. Wybaczyłby i uwierzył we wszystko.
Są przecież sprawy ważniejsze od siedzenia w domu z żonami i dziećmi: wojny, przygody
i podróże, są tajemnice, których nie wolno zdradzić nawet za cenę życia własnego i najbliższych.
Może dlatego matka nie mogła mówić. Wybaczyłby to także i jej, gdyby tylko zechciała
się z nim podzielić choćby najmniejszą cząstką tajemnicy. Przecież nie powiedziałby
o tym nikomu. Ponieważ nigdy tego nie zrobiła, czuł się zwolniony od dotrzymywania sekretu,
do którego nie miał dostępu.
To dlatego opowiadał o swoim nieobecnym ojcu niezwykłe historie, sądząc, że to zdrada, a
potem bił się, żeby stały się prawdziwe.
Nie zazdrościł kolegom. Ich ojcowie byli najzwyklejszymi ludźmi zajmującymi się zwykłymi
rzeczami, jak choćby Sitkowski, którego wszyscy nazywali Sitkiem, bo był piekarzem
męczybułą o ciężkich, wyparzonych przez gorące bochny łapach, i mały Sitek mógł się
chwalić jedynie tym, że gdyby jego ojciec uderzył z całych sił, to mógłby zabić na miejscu.
Ty masz dobrze zauważył pewnego dnia mały Sitek. Nie ma cię kto bić. Matki są na
to za słabe.
Tomek wzdrygnął się z obrzydzenia, że mógłby paść trupem z ręki piekarza. To nie była
śmierć, na jaką czekał.
Sitek też nie chciał umierać przed swoim ojcem męczybułą. Czekał, aż piekarz zdechnie z
przepicia. Wtedy on zostałby właścicielem piekarni i nie musiałby nikogo słuchać. I tak był
już bogaty, bo kradł bułki i sprzedawał kolegom, których rodzice wysyłali rano po pieczywo.
Z tego powodu nie zabierał do szkoły książek. Jego teczka i tak była najbardziej wypchana.
Książki nosił mu Tomek albo Arek. Dostawali za to po jednej bułce. Piekarz mniej więcej raz
w miesiącu łapał syna na kradzieży. Bił go wtedy z furią, uważając jednak, żeby nie trafić w
głowę, bo głowa była Sitkowi potrzebna do szkoły.
Mimo że ojciec uważał, Sitek miał kłopoty z pamięcią i czasami jąkał się przy tablicy. Nauczyciele
czekali cierpliwie, aż złapie oddech.
26
Tomka schwytano, gdy skulony na werandzie śnił, że skrada się do odwróconego plecami
mężczyzny. Wyciągnął rękę i za chwilę miał zobaczyć prawdziwą twarz ojca, ale ktoś szarpnął
go za ramię i wywlókł z ciemności snu na jawę.
Ujrzał przed swoimi oczami twarz mężczyzny, ale nie należała ona do ojca, tylko do młodego
Maciaka, którego wszyscy w Szpecinach nazywali Robercikiem.
Świat, nawet gdy ucieka się na sam koniec świata, okazuje się mały jak puszka konserw i
równie niedostępny dla kogoś, kto nie może znaleźć klucza. Można jedynie zrobić w nim
dziurę zardzewiałym gwoździem, by choć końcem języka poznać cierpki smak tajemnicy
|
WÄ
tki
|