ďťż

Leci gdy tylko przybył książę Isgrimnur z księżniczką, Lenti natychmiast wycofał się do namiotu, w którym go zakwaterowano i prawie z niego nie wychodził...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Trzeba go było bardzo namawiać, by osobiście odebrał odpowiedź Josui, a kiedy przybył tam i dowiedział się, że będzie tam też obecny Isgrimnur, nogi się pod nim ugięły i trzeba było go posadzić, gdy Josua udzielał mu instrukcji. Najwyraźniej - tak przynajmniej opowiadano później na targu - on i Isgrimnur spotkali się już wcześniej i chyba ich znajomość nie była przyjemna dla Lentiego. Gdy tylko Lenti otrzymał odpowiedź dla swojego pana, natychmiast opuścił Sesuad’ra. Ani on, ani nikt inny nie żałował, że tak się stało. Drugim, o wiele bardziej zdumiewającym wydarzeniem, było ogłoszenie przez księcia Isgrimnura faktu, że starzec, który z nim przybył, jest w rzeczywistości Camarisem-sa-Vinita, największym rycerzem epoki króla Johna. W całej osadzie powtarzano, że gdy Josua dowiedział się o tym tamtego wieczoru, klęknął przed starcem i ucałował jego rękę, co było dostatecznym dowodem na to, że Isgrimnur mówił prawdę. Jeszcze dziwniejsze jednak było to, że rzekomy sir Camaris pozostał zupełnie obojętny iwobec czynu Josui. I tak natychmiast w całym Nowym Gadrinsett i rozległy się sprzeczne głosy, mówiące, że starzec odniósł wcześniej ranę w głowę, zwariował z pijaństwa lub czarów albo też złożył śluby milczenia. Trzecim i najsmutniejszym wydarzeniem była śmierć Towsera. Stary błazen zmarł we śnie tej samej nocy, kiedy powróciła Miriamele i jej towarzysze. Twierdzono, że jego serce nie wytrzymało radości i podniecenia. Ci, którzy wiedzieli, przez co Towser przeszedł wraz z pozostałymi uciekinierami z Nagimund, mieli nieco inne zdanie, ale w końcu był już starym człowiekiem i jego śmierć wydawała się czymś naturalnym. Dwa dni później w czasie pogrzebu Josua przypomniał nielicznej grupce zebranych o długiej służbie Towsera u króla Johna. A jednak znaleźli się i tacy, którzy zauważyli, że pomimo książęcych pochwał błazna pochowano obok ofiar niedawnej bitwy, a nie u boku Deornotha w ogrodzie przed Domem Rozstania. W dowód pamięci o tym, czego nauczył go Towser, Sangfugol dopilnował, by pochowano go z lutnią i jego błazeńskim strojem. Razem z Simonem nazbierali śnieżników i ozdobili nimi świeżo usypaną mogiłę. SZKODA, ŻE UMARŁ właśnie w chwili, kiedy przybył Camaris. - Miriamele plotła cieniutki naszyjnik z pozostałych śnieżników, które otrzymała od Simona. - Camaris był jedną z nielicznych, osób które znał z tamtych czasów, a nawet nie mieli okazji porozmawiać. Choć Camaris pewnie i tak by nic nie powiedział. Simon pokręcił głową. - Ale Towser rozmawiał z Camarisem, księżniczko. - Zamilkł. Dziwny wydał mu się ten tytuł, tym bardziej że siedziała przed nim prawdziwa, z krwi i kości. - Towser zbladł, kiedy go zobaczył, jeszcze zanim Isgrimnur wyjaśnił kim on jest. Stał przed Camarisem jakiś czas i zacierał ręce w ten sposób, a potem szepnął: „Panie, nikomu nie powiedziałem, przysięgam!” A potem odszedł do swego namiotu. Chyba tylko ja słyszałem jego słowa. Nie miałem pojęcia, o czym mówi, wciąż nie wiem. Miriamele skinęła głową. - Pewnie nigdy się nie dowiemy. - Spojrzała na niego ukradkiem i natychmiast skierowała wzrok na kwiaty. Simonowi wydawało się, że jest piękniejsza niż kiedykolwiek. Farba zeszła z jej włosów, więc przybrały teraz swój naturalny złocisty kolor, krótko przycięte podkreślały jej ostry profil i zielone oczy. Simon podziwiał w niej nawet to, że była teraz poważniejsza. Tak, podziwiał, to właściwe słowo, ale nic nie mógł poradzić na swoje uczucia. Pragnął chronić ją przed wszystkim, lecz jednocześnie wiedział dobrze, że ona nigdy nie pozwoli, by ktokolwiek traktował ją jak bezbronne dziecko. Wyczuwał też inną zmianę w Miriamele. Wciąż była miła i uprzejma, ale jakby bardziej odległa, powściągliwa, czego wcześniej u niej nie zauważył. Dawna równowaga, jaką osiągnęli między sobą, wydawała się już nie istnieć, lecz Simon nie potrafił powiedzieć, co ją zastąpiło. Miriamele okazywała nieco większą rezerwę, ale była też bardziej czujna wobec niego, jakby się go bała. Nie mógł oderwać od niej wzroku, dlatego ucieszył się, że jej uwaję choć na chwilę zaprzątnęły leżące na jej kolanach kwiaty. Czuł si? tak dziwnie - patrząc na prawdziwą Miriamele po tylu miesiącaci: wspominania jej i wyobrażania sobie - że trudno mu było skupić myśli w jej obecności. Minął już tydzień od powrotu Miriamele i wydawało się, że zdążyli pozbyć się swej nieśmiałości, a jednak wciąż istniała między nimi przepaść. Czegoś takiego nie czuł nawet w Naglimund, gdzie spotkał ją po raz pierwszy jako królewską córkę. Simon opowiedział jej - nie bez pewnej dumy - o przygodach, jakich doświadczył przez ostatnie pół roku. Ku swemu zdumieniu odkrył, że przeżycia Miriamele okazały się prawie tak samo niewiarygodne jak jego. Początkowo pomyślał, że to okropności jej podróży - kilpy i ghanty, śmierć Dinivana i lektora Ranessina, a także nie do końca wyjaśnione uwięzienie na statku pewnego nabbańskiego szlachcica - stały się cegiełkami ściany, jaką wyczuwał między nimi. Ale teraz nie był tego pewien. Wcześniej byli przyjaciółmi, i nawet gdyby nie mogli już nigdy być dla siebie nikim więcej, to przecież ich przyjaźń była prawdziwa. Musiało się wydarzyć coś, co kazało jej traktować go w inny sposób. A może to przeze mnie - zastanawiał się Simon
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.