ďťż

Dlaczego? Czy zaczęła mu się podobać inna, i ztego tylko powodu zniszczył założoną przez siebie rodzinę? I choćby nie zakładałjej wpełni odpowiedzialności, choćby...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
-Szymon łapie się natym,że formułuje myśli, jakby uzasadniał wyrok w sprawie rozwodowej. A może to ona. Może ona była przyczyną rozbiciamałżeństwa? Właściwie, zaczepiła goi wyszła za nim z szatni,iwiodła dalej na ulicy rozmowę, choć niczym nie zachęcił jej. Tagotowośćkobieca imputowana nieznajomejprzywiodła mu niespodziewanie na myśl Annę. Na pewno kręci się tam terazwokółniej wielu mężczyzn;czy także tak jawnie pragnie ich towarzystwai zachęcająco patrzy im w oczy? Nie znałtakiejAnny. Alemożew ogóle jej nieznał, człowiek jest czasem niespodziankądla samego siebie, a codopiero dla innych. - Mój Piotruś nie lubi chodzić do przedszkola, bo-jak wszyscy mężczyźni -chce, żebytylko nimsię zajmowano, co oczywiściew przedszkolu jest niemożliwe. Nie może siępogodzić ztym,żejest traktowany jak wszystkie inne dzieci, że jestjednym z nich. - Już tosamo jest wystarczającympowodem, żeby gow przedszkolu umieścić. -Prawda? - matka Piotrusiaz rosnącym ożywieniem prowadzi rozmowę. -Cieszęsię, że jest pan tego zdania. Bo na przykładmoja matka uważa, że nienależy dziecka przymuszać i skoro mawarunki, żeby wychowywać się w domu. - Wdomu, pod opiekąbabci,wyrośnie na egoistę- orzekaSzymon z naciskiem,choć nic gonie obchodzi takgorliwie omawiana przeznieznajomą kwestia. -Prawda? - powtarza znowu kobieta. -Jak to dobrze, że panteż tak myśli. Nie mamz kim porozmawiać na ten temat. A panwydaje mi się taki rozsądny. Bardzo się panśpieszy? - Bardzo! -nieuprzejmie stwierdzaSzymon. - Och, jaka szkoda! Bo ja. mogłabym się trochę spóźnić dopracy. - Ja nie- Szymon zaczyna sobie torować drogę ku wyjściu,żebywysiąść na najbliższym przystanku,choć mógłby to zrobićdopiero na następnym. -Czyprzyjdzie panpo południu poswego syna? woła za nimmalutka kobietka;patrzy ztaką nadzieją, i chyba naprawdęniezasługuje, żeby potępiaćją za to, że rozmawia z obcym mężczyzną. -Nie! Po południu odbierago sąsiad odkrzykuje jednakSzymon. Naulicy uśmiecha się do siebie. Niechbygo Anna zobaczyła w tej sytuacji! Szkoda, że i on nie możejej zobaczyć w sytuacjach, w których ona teraz bywa. Czy zwróconotamna nią uwagę? To chyba niemożliwe, żeby została niezauważona. Przesadąbyłobywyobrażaćsobie, że na jej widok wszystkich ogarnąćmusizachwyt,jakiprzedpięciu latyobezwładnił pewnegomłodego sędziego, niemniej jednak można było miećpewność, że nawet w Cannes takadziewczyna, jak ona. Nawet w Cannes! Ależ tam zjeżdżały sięnajpiękniejszez najpiękniejszych! Przerażała czy też. pocieszałagotamyśl? I pragnął, i bał się sukcesu Anny - nie po raz pierwszyprzyłapywał się na tej zawstydzającej rozterce. Ale czy nie rodziłasię stąd,że tak bardzo obydwaj jej potrzebowali. Kupił gazetę, przejrzałnagłówkitylko na pierwszejstronie,i wsunął ją do kieszeni. Choćnie byłojeszcze ósmej, słońce przygrzewało ostro, maj nie sprawił tego roku zawodu. Dobrze by byłopójśćz Sebastianem po południuna spacer, ale kto mógłprzewidzieć, kiedy skończy się rozprawa, pan Feliks był pewniejszymopiekunem. 113-Dzień dobry, paniesędzio! - paniWisia, punktualna jakzawsze,także zmierza ku wejściudosądu. Wyciąga ku Szymonowi rękę z bukiecikiemfiołków. Niech panpowącha, jak pachną. Lubi pan fiołki? - Oczywiście. -W ten majowy, słoneczny dzień powinienbyłpowiedzieć: bardzo,albo: szalenie! -ale mówi: oczywiście, ponieważwkracza już w tę sądową oschłośći ukształtowane niąsłownictwo, zktórego usunięte zostały wszelkie zachwyty i egzaltacje. - Oczywiście - powtarza niezadowolony jednakz siebie,przez samego siebie skarcony, ale nie mający dośćsiły, żebyzmienićcoś w swoim sposobiebycia. Pani Wisi tonie zraża. Za dobrzezna swego przełożonego,żebywymagać więcej. Sekretarki ipracownice biurowe spędzająze swoimi szefami więcej czasu niż ich żony, nie licząc nocy naturalnie, choć niektóre z nich i w nocy towarzyszą im myślami. PaniWisia więc wie, żesędzia Turoń nie zdobędziesię na bardziejtemocjonalne określenie swego stosunku do fiołków, ale mimo to-stawiamujena biurku w małym wazoniku. - Cóż to jest? -pytaSzymon,podnosząc oczy znad akt sprawy, którą miałza chwilę prowadzić. ^\Pani Wisia comęła się już ku drzwiom, położyła dłoń naklamce. - Powiedziałpan przecież, że lubi pan fiołki. -Ależ. - Sza! -pani Wisia jest już w progu. -Postanowiłam wprowadzić trochę wiosny w te sądowe wnętrza. Czy nie sądzipan, żejesteśmy dość smutnąinstytucją? -Niewszyscy mogą pracować w "Syrenie". - Ale. może przynajmniej oglądająjej spektakle? Widziałpan ostatni program? - Nie. -Wstydem byłoby przyznać się,że od kilku lat nie widział żadnego. - A nie miałby pan ochoty zobaczyć? -Ochotaby się możeznalazła. - zaczynaSzymon ostrożnie. Cóż za dzień! - myśli. -Najpierw ta kobieta z przedszkola, a teraz-któżby pomyślał? - pani Wisia! Widocznie maj działanate panie. Ale maj jest także w Cannes. - Awięc, jeśli ochota by się znalazła- podejmuje wątek paniWisia. -Ale niestety muszę zostać wdomu z synem. Mojażona wyjechała na festiwal. - Wiem. -No i dopóki. - ... dopóki Sebastian niedorośnie, nigdynie ruszy siępan wieczorem z domu. Bo kiedy żona wróci, każdy wieczór będzie miałazajęty w teatrze, a pan będzie musiał. Przepraszam. - Pani Wisiaopanowuje swójwybuch. Szymonpatrzy na nią zdumiony. - Przepraszam, nie chciałam pana urazić, ale tak mi czasem pana. żal.- Żal. - Szymon zamyka teczkę z aktami i coraz bardziejprzykro zdumiony patrzy na panią Wisię. Miał ją zawsze za osobęzrównoważoną i taktowną. - Jeszcze raz panaprzepraszam, paniesędzio. Nie powinnambyła tego wszystkiego mówić. - Ale już pani powiedziała. -Samanie wiem,co mi się stało. - A.. dlaczegowłaśnie pani mnie. żałuje? - No. -pani Wisia przyparta do muru, awłaściwie do drzwi,które ma wciąż tuż za plecami, nie od razu znajduje odpowiedź. - Czujęsię całkiem szczęśliwy. Kocham swoją rodzinę, swójzawód. - Zawódteż pan kocha,panie sędzio? Co jej sięstało? -myśliSzymon; czym prędzejpragnie przerwać tę rozmowę
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.