ďťż

Kizzy oniemiała ze zgrozy, a Malizy podeszła do drzwi i zatrzymała się w progu ze słowami: - No cóż, wcale bym się nie zdziwiła, gdyby nasz pan połączył cię z jednym z tych...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
ROZDZIAŁ OSIEMDZIESIĄTY PIĄTY Rozmowa była krótka. - Pszepana, będę miała dziecko. - Tak? I co z tego? Nie próbuj tylko udawać chorej i wymigiwać się od roboty! Ale przynajmniej, w miarę jak brzuch jej rósł, pan Lea zaczął rzadziej przychodzić do chaty Kizzy. Ona zaś, harując pod upalnym słońcem, walczyła z porannymi mdłościami i z zawrotami głowy, tym ciężej znosząc trudne początki pracy w polu. Bolesne pęcherze na obu rękach pękały, znów napełniały się wodą i znów pękały pod wpływem ciągłego tarcia o twardy, chropowaty trzonek motyki. Kizzy bardzo się starała nie pozostawać zbyt daleko w tyle za doświadczonym, przysadzistym, czarnym wujem Pompeyem i niezmordowaną, jasnobrązową siostrą Sarą - którzy, jak czuła, nie mieli o niej jeszcze wyrobionego zdania - a jednocześnie cały czas wytężała myśli, żeby przypomnieć sobie wszystko, co kiedykolwiek słyszała na temat rodzenia dzieci. Dałaby wiele, aby mieć teraz u boku Bell. Mimo wstydu i upokorzenia z powodu swego stanu była pewna, że matka - choć zawsze przestrzegała ją przed hańbą, jaką ściągnie na siebie, jeśli będzie się „włóczyć z tym Noem i za dużo mu pozwalać" - zrozumiałaby, iż w tym wypadku to nie jej wina, i powiedziałaby córce wszystko, co należało wiedzieć. Słyszała niemal głos Bell, która często powtarzała ze smutkiem, co według niej stało się przyczyną tragicznej śmierci żony i córeczki pana Wallera: „Biedactwo! Po prostu była zbyt wątłej budowy, żeby wydać na świat duże, zdrowe dziecko!" A czy ona sama ma odpowiednią budowę? - zastanawiała się Kizzy w popłochu. Po czym się to poznaje? Przypomniała sobie, jak kiedyś wraz z panienką Annę wytrzeszczonymi ze zdziwienia oczami obserwowała cielącą się krowę, a potem szeptem dzieliły się obie wątpliwościami, czy rzeczywiście dzieci przynosi bocian, jak mówią dorośli, czy może matki muszą je wydalać z siebie w taki sam potworny sposób. Starsze kobiety, Malizy i siostra Sara, zdawały się nie zwracać uwagi na jej stale powiększający się brzuch i piersi, toteż Kizzy pomyślała ze złością, że byłoby równą stratą czasu zwierzać się ze swych obaw im, co panu Lea. A już temu ostatniemu żadna troska o nią na pewno nie zaprzątała głowy, gdy objeżdżał konno plantację miotając groźby na każdego, kto, jego zdaniem, nie dość żwawo pracował. Dziecko przyszło na świat zimą tysiąc osiemset szóstego roku, z pomocą siostry Sary jako położnej. Po nieskończenie długim okresie, który wydawał się wiecznością wypełnioną jękiem, krzykiem i rozdzierającym bólem, Kizzy leżała skąpana w pocie, ze zdumieniem patrząc na machające rączkami i nóżkami niemowlę trzymane przez siostrę Sarę. Był to chłopiec - a kolor skóry miał tak jasny, że niemal żółty. Widząc przerażenie Kizzy, siostra Sara zapewniła ją: - Noworodkom trzeba około miesiąca, żeby ściemniały i nabrały właściwego koloru, skarbie! Lecz niepokój Kizzy z dnia na dzień rósł, kilka razy na dobę oglądała dokładnie synka, a po miesiącu wiedziała już na pewno, że jego skóra będzie w najlepszym razie orzechowobrązowa. Pamiętała dumne przechwałki matki: - Na naszej plantacji są sami czarni Murzyni. -1 starała się nie myśleć o określeniu „sasso-borro", którego jej czarny jak heban ojciec, krzywiąc z pogardą usta, używał w stosunku do Mulatów. Dziękowała Bogu. że rodzice nie widzą wnuka i nie muszą dzielić z nią hańby. Ale wiedziała też, że już nigdy nie będzie mogła chodzić z podniesioną głową, bo mimo iż oni o niczym nie wiedzą, każdemu innemu wystarczy spojrzeć na dziecko, aby domyśleć się, co zaszło - i z kim. Pomyślała o Noem i poczuła jeszcze większy wstyd. „Kochanie, to ostatnia sposobność przed moim odejściem -słyszała znów jego głos - dlaczego nie chcesz?" Jaka szkoda, że się nie zgodziła, jaka szkoda, że to nie dziecko Noego - przynajmniej byłoby czarne. - Dziewczyno, co ci jest, czemu to nie cieszysz się z takiego wspaniałego, dużego syna! - powiedziała Malizy pewnego ranka, widząc, z jakim smutkiem i jak niezręcznie Kizzy trzyma dziecko, niemalże przy boku, jakby wolała na nie nawet nie patrzeć. W przypływie nagłego zrozumienia Malizy wybuchnęła: - Złotko, zupełnie niepotrzebnie tak się zamartwiasz. Jego kolor nie robi żadnej różnicy, bo w naszych czasach nikt nie zwraca na to najmniejszej uwagi. Przecież mamy w tym kraju prawie tylu Mulatów, co czarnych! Po prostu tak już jest i tyle. - Malizy ze wszystkich sił starała się Kizzy przekonać. - I przynajmniej możesz być pewna, że pan nie będzie ci się do dziecka wtrącać, co to, to nie, nic go nie obchodzi, że to jego syn. Widzi w nim tylko darmowego niewolnika, którego zagna kiedyś do roboty w polu, jak ciebie. Więc pomyśl sobie, skarbie, że ten śliczny, zdrowy chłopak jest tylko twój i niczym innym się nie przejmuj, mówię ci! Ten punkt widzenia pomógł nieco Kizzy wrócić do równowagi. - Ale co się stanie - zapytała - jeśli któregoś dnia zobaczy go pani? - Ona przecież widzi/ że pan to nic dobrego! Chciałabym mieć tyle centów, ile białych kobiet wie, że ich mężowie mają dzieci z Murzynkami! Pewno będzie co najwyżej zazdrosna o małego, bo coś mi się zdaje, że sama nie może mieć dzieci. Kiedy następnym razem - mniej więcej po miesiącu - pan Lea przyszedł do jej chaty, nachylił się nad łóżkiem i oświetli! świeczką twarz śpiącego niemowlęcia. - Yhm... Niebrzydki. I całkiem spory. - Wskazującym palcem połaskotał zaciśniętą piąstkę i zwrócił się do Kizzy: - No dobrze, starczy już chyba tego leniuchowania. Od przyszłego poniedziałku masz wracać do roboty. - Ale pszepana, muszę przecież być tutaj, żeby się nim opiekować! - powiedziała niemądrze
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.