ďťż

Naprzeciw zapowiedzianego gościa przeor wysłał tych dwu braci tak odmiennych, pewno, by pokazać, że Boże sieci garną jednako szczupaka czy płoć; steraną świecką...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
 Uszli szmat drogi, siedli wytchnąć na przykopie. Brat Piotr zebrawszy odwagę pytał brata Paschalisa, czy prawda, co gadają w klasztorze, że się z prowincjałem znajomił?  - Znajomiłem się - przytwierdził skryba. - Obaj jeszcze gołowąsami byliśmy. Ostatni raz tom go widział roku Pańskiego 1217...  - Musi bardzo dawno, ale nie poradzę obliczyć - wyznał brat Piotr.  - Trzydzieści siedem lat temu.  - Oj, to dawno, przedawno... Raczcie coś opowiedzieć o nim, bracie Paschalisie.  Skryba niechętnie wdawał się w rozmowy. Powoływał się rad na regułę, ostrzegającą przed zbędną gadaniną. Tym razem jednak ustąpił, jak gdyby sama myśl o mającym przybyć prowincjale pobudzała do wynurzeń.  - Kiedym go znał - zaczął - mniszy żywot ani mu postał w głowie. Z łuku szyć, koniem toczyć, z oszczepem w knieję iść - to owszem... Potem się w jeden odwieczerz odmienił...  - Laboga!  - Powiem, jak było: biskup krakowski Iwo, Jacka stryjec - nieboszczyk już; ninie biskupem Prandota, też krewniak Jackowy; onże Iwo zebrał paru otroków, co mu się wydali zdatniejsi, i za granicę powiózł, żeby tam wiedzy nabrali... Był wśród nich Jacek i jego stryjeczny, Czesław, i ja... Oni - Odrowąże, ja - ze Śreniawitów...  - Wielki ród; Śreniawy - zauważył Piotr z szacunkiem.  - Niepodły, niepodły - przyznał z zadowoleniem Paschalis. - Ruszyliśmy wonczas w świat. Oczy my wytrzeszczali na obce dziwy, grody, stroje, mowy... Biskup nas zrazu osadził w paryskiej Akademii; potem, że mu się nauczanie zdało nadto świeckie, zabrał nas do Bolonii, a stamtąd do Rzymu...  - Laboga! Do Rzymu! Szczęśliwiście, bracie... Tyli świat obaczyć! Ja byłem w Brzeziu, bom się tam urodził, i nasz klasztor znam...  - W Rzymie u Świętej Sabiny - ciągnął narrator - widziałem ostatni raz Jacka i Czesława... Pospołu z nimi stałem, Dominikowego kazania słuchając...  - Hej, bracie! Toście i naszego świętego patriarchę Dominika widzieli?!  - Jako ciebie widzę...  - Prawda, co o nim gadali, że gwiazdę na czole nosił?  - Gwiazdym nie widział, ale w licu miał jasność, jakiej żaden z żyjących nie miewa... Tłum słuchał kazania, a każdy dyszał od lęku...  - Laboga! Taki był groźny?  - Groźny on ta nie był... Owieczki by nie uderzył... Ludzie się lękali, bo każdemu się zdawało, że Dominik na niego szczególnie patrzy i na wskroś przegląda... Co w duszy szpetne, co skryte - wyjawia. Nie dziw, że niejeden pod ziemię by się skrył... Różności kazał Dominik. Że kto obojętny na nędzę bliźniego, sam mając dobra do zbytku, piekłu będzie wydany... Że heretyki (strach, wiela heretyków lęgnie się we Francji a w Italii) odeszły od Kościoła z racji zgorszenia, jakie katolicy dają... Że srożej będą sądzeni oni gorszyciele niż odstępcy... Takoż powiadał, że młodzi, choć w świeckim stanie zostając, winni się uczyć a uczyć, bo wstyd i grzech wiary swojej, świętej wiary nie znać... a do tego nauka potrzebna. Najbardziej nalegał na społeczne miłowanie. Prawił, że Boga obraża, kto bliźniego nie miłuje, że modlitwa bez miłości próżna i bezpożyteczna jest... Że o każdego bliźniego, choćby był zbrodniarzem, trzeba się troszczyć jak o rodzonego brata... Tyle lat, tyle lat, a wszystko to pomnę, jakbym słyszał wczora... Siedzi w głowie, zapamiętane... cóż, kiedy nie wykonane...  Umilkł, zwiesił głowę.  - Co dalej było? - dopytywał błagalnie brat Piotr.  - ...$kiedy Dominik skończył, dopieroż jęto cisnąć się ku niemu. Nie tylko Italczyki. Pielgrzymi z Niemiec, Moraw, Czech, Węgier i nasi... Odrowąże przepchali się do nóg Dominikowych i nuż z płaczem prosić, żeby obu zaraz do swojego zakonu brał... On ich do piersi przycisnął jak matka... I poszli z nim...  - Wy też? - domyślił się Piotr.  Skryba poruszył głową opryskliwie.  - Bynajmniej. Wcalem nie podszedł... Stałem z boku i patrzałem...  Brat Piotr ze zdziwienia zapomniał o nieśmiałości.  3 3 64 0 2 108 1 ff 1 74 1 - Dlaczego? - wybąkał. - Nie chcieliście?  - Za głupiś, żeby pojąć - odburknął Paschalis. - Nie chciałem?... Może i chciałem, jeno się uląkłem... Uląkłem, że będzie za ciężko, że nie wydolę... Potem, nie wydołać, wstyd... Dominik wiele wymagał. Zdało mi się wtedy, że nadto wymaga... Bogu się ze wszystkim oddać; sobie umrzeć, Bogu żyć... Ustawicznie pracować, wczasu nie znać, modlić się, pościć, na deskach spać, za grzeszników pokutować... Uląkłem się... Do Krakowa z biskupem nie wróciłem, jeno do Paryża poszedłem, bo mi się tam podobało... Przygnał mnie Pan Bóg do zakonu dopiero w trzydzieści lat później. Com się przez te pół kopy roków po świecie nawłóczył, nic dla duszy nie zyskując!... Dobrze, że mnie włóczęgę, obiboka, przeor zechciał przyjąć na popychadło klasztorne...  - Co też gadacie, bracie Paschalisie! - oburzył się szczerze Piotr. - Wszyscy was szanują. Księgi przepisujecie... Sam ojciec przeor powiada, że nikt tak pięknie nie przepisuje jak wy...  Paschalis uśmiechnął się gorzko.  - Tobie, coś nieuk, przepisywanie zda się wielką rzeczą. Mnie na więcej było stać... Ej, życia się nie odrobi! Poszczęściło się Odrowążom... Dobrą obrali drogę...  - Powiadają - szepnął Piotr z oczami rozszerzonymi z przejęcia - że ojciec prowincjał wiele cudów czyni?  - Siła o tym mówią - przytaknął Paschalis. - Może to i prawda? Dominik czynił cuda, podobnież i Jacek... Pan nasz zaszczyca tych, co Mu zawierzyli... Ja nie uczynię nigdy najmniejszego cudu, bom nie zawierzył.  - U nas na wsi - przypomniał sobie Piotr - powiadają o Jackowym cudzie z pierogami...  Skryba żachnął się zgorszony.  - Brednie prawisz, bracie! Jacek, wielki uczony, luminarz Kościoła, pierogami by się bawił? Nie takie ma rzeczy na głowie!  - Jaż nie wymyśliłem, jeno tak powiadają...  - Pierogi! - powtarzał Paschalis szyderczo. - Mnie powiadali, że zmarłego wskrzesił..
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.